Johanna K. chodziła w tą i z powrotem przy oknie na sali szpitalnej oddziału położnictwa miejskiego szpitala w niemieckim Oldenburgu. „Żądam, żebyście mi to usunęli”, „Nie chcę tego dziecka!” – krzyczała. Był 1997 rok, a 33-letnia Johanna K. była po raz trzeci w ciąży. Pierwsze dziecko urodziło się zdrowe, drugie martwe. Teraz chcieli z mężem mieć drugie, zdrowe dziecko. A nie „Downa”. Diagnoza tryzomii 21 zapadła podczas badań prenatalnych. Wtedy kobieta była już w 25 tygodniu ciąży. Lekarze usiłowali przekonać ją do urodzenia dziecka, ale nie chciała. Groziła, że jeśli nie przeprowadzą aborcji, wyskoczy przez okno i się zabije. W niemieckim prawie aborcyjnym (art. 218 kk) nie ma wprawdzie przesłanki eugenicznej, a aborcja jest z zasady zakazana. Są jednak wyjątki, gwarantujące zarówno matce jak i lekarzom bezkarność. Jednym z nich jest zagrożenie dla zdrowia fizycznego i psychicznego matki. To z tego powodu przeprowadza się w Niemczech najwięcej późnych aborcji, gdy istnieje ryzyko chorób genetycznych bądź uszkodzenia płodu. Eugenika, ukryta za płaszczykiem – jak pisze dziennik „taz” – zdrowia matki. W 2017 r. Instytut ds. prawa medycznego uniwersytetu w Giessen przeprowadził badanie, z którego wynikało, że wszystkie 160 późnych aborcji przeprowadzonych w klinice uniwersyteckiej ze względu na zdrowie psychiczne matki tak naprawdę były eugeniczne: dziecko miało urodzić się chore. W żadnym z tych przypadków stan psychiczny matki nie stanowił przesłanki do aborcji.
Także i w przypadku Johanny K. lekarze zgodzili się w końcu na usunięcie ciąży. Tim przyszedł na świat, ważąc 690 g i mierząc 32 centymetry. Wbrew oczekiwaniom personelu medycznego przyszedł na świat żywy. Przekonani, że chłopiec umrze, lekarze pozostawili go bez opieki przez 9 godzin. Nie umarł. Gdy w końcu udzielono mu pomocy, temperatura jego ciała spadła do 28 stopni Celsjusza i nastąpiły nieodwracalne szkody: Tim miał autyzm, nigdy nie nauczył się mówić. Brak opieki medycznej doprowadził do ciężkiego uszkodzenia płuc i oczu dziecka. Chłopiec przeszedł wiele operacji, ale dalej żył. Rodzice go jednak nie chcieli. Zaskarżyli klinikę do sądu pod zarzutem, że nie dotrzymała obietnicy „zabicia płodu”. Tim trafił do rodziny zastępczej, do Bernda i Simone Guido, którzy dołożyli wszelkich starań by chłopiec się prawidłowo rozwijał. Tak bardzo zakochali się w Timie, że zaadoptowali jeszcze dwójkę dzieci z zespołem Downa, Melissę i Naomi.
Podczas gdy Tim powoli wrastał w swoją nową rodzinę (tylko biologiczny ojciec od czasu do czasu go odwiedzał), w Niemczech rozpętała się dyskusja nad późnymi aborcjami. Biologiczni rodzice chłopca zaskarżyli lekarzy do sądu twierdząc, że nie dotrzymali obietnicy „zakończenia ciąży poprzez zabicie płodu”. Domagali się odszkodowania. Politycy niemieckiej chadecji tymczasem zastanawiali się nad karnymi konsekwencjami dla lekarzy, którzy pozostawili Tima tyle godzin bez opieki, choć musieli słyszeć jego płacz. Ostatecznie nie spotkała ich jednak żadna kara (jednemu z nich zmniejszono wynagrodzenie), a debata zeszła na kwestię późnych aborcji. Jak przekonywał wówczas na lamach „Stuttgarter Zeitung” ginekolog Christian Albring w przypadku 30 proc. aborcji po 20 tygodniu ciąży w Niemczech dziecko rodzi się żywe. A gdy proces rodzenia już się rozpoczął to według niemieckiego prawa płód przestaje być płodem, a staje się człowiekiem, i należy mu udzielić pomocy medycznej. By rozwiązać ten dylemat lekarze zabijają dziś płód w łonie matki zastrzykiem chlorku potasu, zanim rozpoczynają procedurę jego usunięcia. Dochodzi przy tym jednak do licznych nadużyć.
W 2019 r. są okręgowy w Berlinie skazał dwóch ginekologów na kary więzienia (rok i 9 miesięcy) w zawieszeniu za to, że w 2010 r. podczas cesarskiego cięcia zabili chorego bliźniaka. Dziewczynka miała się urodzić praktycznie bez mózgu, a drugi bliźniak, jej brat, był zupełnie zdrowy. Wyjęli więc najpierw zdrowego, a potem zabili chorego w łonie matki zastrzykiem chlorku potasu. Z prawnego punktu widzenia, ponieważ poród się już rozpoczął, nie był to płód ale człowiek z pełnią praw. Ginekologów zadenuncjował do prokuratury pracownik kliniki, który „miał dosyć przeprowadzanych tam coraz bardziej problematycznych, późnych aborcji”. Aborcji na życzenie, bez podawania przyczyn, można w Niemczech – po obowiązkowym doradztwie i odczekaniu trzech dni - dokonywać do 12 tygodnia ciąży. W 2018 r. odnotowano ponad 100 tys. takich aborcji. Późnych aborcji, między 12 a 22 tygodniem ciąży było 2134. Po 24 tygodniu 655. Oraz dodatkowe 1700 w Holandii, gdzie udały się Niemki, które chciały usunąć zupełnie zdrowy płód, ale nie zmieściły się w ramach czasowych wyznaczonych przez prawodawcę. W Holandii aborcja na życzenie istnieje do 24 tygodnia ciąży. Zwolennicy aborcji mówią o „podwójnej moralności”, bowiem lekarze chętnie usuwają ciąże gdy płód jest chory bądź obciążony wada genetyczną, wtedy „uznają cierpienie matki, która nie chce takiego dziecka”, natomiast nie chcą uznać cierpienia kobiet, które w ogóle nie chcą mieć dzieci, albo „nie teraz, w tym momencie”. Przeciwnicy aborcji wskazują na nadużycia, na „cichą selekcję” płodów, systematyczne zabijanie dzieci z zespołem Downa i liczne błędy w diagnostyce prenatalnej. W Berlińskiej Charite ok 6 proc. płodów, którym zdiagnozowano ciężkie wady, podczas aborcji okazały się być zupełnie zdrowe.
Tim zmarł w styczniu 2019 r. w wieku 21 lat. Jego chore płuca nie wytrzymały. Jak mówią jego przybrani rodzice „kochał delfiny” i śmiech. Dużo się śmiał. „To były piękne 21 lat” – powiedział Bernd Guido w rozmowie z dziennikiem „Die Welt”. „Życie z Timem nie było cierpieniem, było czystą radością” – dodał.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/524024-rodzice-go-nie-chcieli-ale-przezyl-aborcje-usuncie-mi-to