Druga faza epidemii rozpędza się nie tylko w Polsce. We Francji dobowa liczba wykrytych zakażeń to 18 tys. w Hiszpanii i Rosji ponad 12 tys., w Holandii i Czechach ponad 5 tys. Wskaźniki rosną szybko także w Niemczech. Nie widać, by ktoś w Europie miał patent na poradzenie sobie z problemem. Wszędzie wzrosty - zarówno w krajach znanych z dyscypliny społecznej, jak i tych swobodniej podchodzących do różnych regulacji.
Brytyjska prasa podaje ciekawą informację; otóż „jest mało prawdopodobne” by Australia otworzyła granice przed końcem 2021 roku, i to tylko pod warunkiem, że wynaleziona zostanie szczepionka. Do tego czasu kraj ma być właściwie całkowicie zamknięty!
Ciekawą informację podaje Reuters (cytuję za Polską Agencją Prasową):
W Wielkiej Brytanii aż 86 proc. zakażonych koronawirusem podczas lockdownu nie wykazywało objawów choroby – sugerują badania epidemiologów University College Londyn. Ich zdaniem należy zmienić strategię testów i badać częściej osoby bezobjawowe.
Prawda, że wniosek w sumie szalony? Prowadzący do jedynej logicznej konsekwencji: by zwalczyć wirusa, należałoby badać w zasadzie wszystkich, i to najrzadziej co parę dni, a najlepiej codziennie. Czy to możliwe? Czy to wykonalne, sensowne?
Świat pędzi śmiało ku utracie kolejnych punktów PKB; spadki już sięgają od kilku procent - np. w Polsce - do ponad 20 proc. w krajach żyjących z turystyki. Bieda zaczyna się szerzyć w takich krajach jak Włochy. A przecież to dopiero początek, najpoważniejsze skutki gospodarcze dopiero przed nami.
W Polsce mamy dwie dobre zapowiedzi: rząd nie myśli o zamknięciu szkół, i nie zamierza ponownie wprowadzać lockdownu. Przynajmniej oficjalnie, bo przecież przy dużym poziomie histerii i paniki będziemy mieli faktyczny lockdown. Wszystko zamrze nawet bez rozkazu.
Świat podejmuje działania, których skuteczność - mierzona tradycyjnymi wskaźnikami ze świata polityki i gospodarki - wydaje się minimalna, o ile nie gorzej. Chcemy złapać wiatr do worka. Właściwie nie rozmawiamy o strategii, o wyborach, których dokonujemy. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że wszystko - zwłaszcza na poziomie globalnym - „dzieje się samo”. Czy ktoś pociąga za te sznurki, czy też to tylko jakiś rodzaj zablokowania w wyniku przerażenia?
Jeśli tak dalej pójdzie, to albo rzeczywiście zamkniemy świat takim totalnym lockdownem, albo i tak, wcześniej czy później, dojdziemy do odporności stadnej, płacąc olbrzymią cenę ekonomiczną, zmieniając też świat na skalę wcześniej spotykaną jedynie przy okazji wielkich wojen czy rewolucji technologicznych. Moim zdaniem spełni się ten drugi scenariusz.
Czy jesteśmy w stanie tu, w Polsce - kraju jednak peryferyjnym wobec globalnych centrów - zacząć otwartą, kreatywną rozmowę o tym, co jest sensowne, a co jest ślepą uliczką? Czy jesteśmy w stanie podjąć walkę o normalność, o przyszłość? To byłoby coś wielkiego. Zasadniczo wątpię, ale nie tracę nadziei. Ponoć jesteśmy narodem odważnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/521235-wyglada-na-to-ze-i-tak-dojdziemy-do-odpornosci-stadnej