Czy interesy polityczne i biznesowe podchody wokół jednej z najdroższych działek w centrum Wrocławia są ważniejsze niż dobro tamtejszej opery i zwykła uczciwość? Historia Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego, wybitnego dyrygenta i byłego dyrektora Opery Wrocławskiej świetnie to obrazuje. Wobec uczciwego człowieka wyciągnięto najcięższe działa - Najwyższą Izbę Kontroli, prokuraturę, a nawet Centralne Biuro Antykorupcyjne. Pozbawiono go funkcji i czci w imię niejasnych interesów i politycznego konformizmu. W tle kłębią się wielkie interesy i apetyt na jedną z najdroższych działek Wrocławia.
Gdy czyta się dokumenty tej sprawy, ma się wrażenie, że historia opisana w „Procesie” Franza Kafki dzieje się znowu, na naszych oczach.
Zwycięski konkurs i wielkie plany
We wrześniu 2016 stanowisko dyrektora Opery Wrocławskiej obejmuje Marcin Nałęcz-Niesiołowski. To doskonała wiadomość dla dolnośląskich melomanów. Wcześniej, z powodzeniem, tworzy on „pierwszą operę po prawej stronie Wisły”, czyli Operę i Filharmonię Podlaską. Wspólnie z zespołem tworzy placówkę, która prężnie się rozwija, zarabia pieniądze i dba o wysoki poziom artystyczny. Nałęcz-Niesiołowski staje do trudnego konkursu we Wrocławiu. Trudnego z dwóch powodów. Pierwszym z nich są kwestie polityczne. To stanowisko, które obsadza Urząd Marszałkowski we Wrocławiu oraz minister kultury. Pogodzenie tych dwóch skonfliktowanych ówcześnie światów graniczy z cudem, ale profesjonalizm zwycięża i Marcin Nałęcz-Niesiołowski wygrywa konkurs. Drugą „przeszkodą” są bardzo daleko idące plany i oczekiwania inwestycyjne wobec Opery Wrocławskiej. Przez trzy lata sytuacja wygląda różowo. Opera bardzo intensywnie się rozwija, wzrasta poziom artystyczny, a do jej rozbudowy w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego przygotowuje się dyrektor Nałęcz-Niesiołowski. By do inwestycji mogło dojść, trzeba zagospodarować ponad 4 tysiące metrów kwadratowych działki przylegającej do opery. To łakomy kąsek dla biznesu. Ziemia warta jest 35 milionów złotych. Wprawdzie nie wolno tej działki zabudować apartamentami, ale biurowiec postawić na niej teoretycznie można. Parcela jest obecnie wykorzystywana jako parking. Czas nagli, gdyż niewykorzystanie działki pod rozbudowę Opery Wrocławskiej skończy się przekazaniem jej władzom samorządowym do roku 2022. Uzbrojony w doświadczenie z Białegostoku, dyrektor Nałęcz-Niesiołowski rozpoczyna proces inwestycyjny. Uzyskuje zgody i pierwsze finansowanie. Dyrektor nie wie, że to początek końca jego pracy na tym stanowisku i początek poważnych problemów.
Kontrola NIK
W styczniu 2018 roku w Operze Wrocławskiej pojawia się dwóch kontrolerów z dolnośląskiej Najwyższej Izby Kontroli. Sprawdzają na co opera wydawała publiczne pieniądze, jak wywiązywała się z wydatkowania budżetu budżetu w 2017 roku. W sprawie dziwi fakt, że w dość skomplikowanej materii kontroli Opery Wrocławskiej, NIK nie decyduje się na powołanie biegłych. To osobliwa decyzja, szczególnie za względu na główne zarzuty pokontrolne kierowane wobec Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Izba zarzuca mu, że ten, będąc na etacie dyrektora opery, dorabia w niej jednocześnie jako dyrygent lub kierownik muzyczny. Takich umów doliczono się 14, a opiewały one na kwotę niecałych 50 tys. złotych.. Kwota wydaje się spora, ale kontrolerzy nie wzięli pod uwagę, że wynajęcie dyrygentów „zewnętrznych” lub zatrudnienie ich na etat byłoby o wiele droższe niż kilkanaście umów zawartych z Nałęcz-Niesiołowskim. To jednak nie koniec. Opera Wrocławska wykazała, że podobne instytucje nie zatrudniają dyrygentów etatowo:
Jednym z najważniejszych argumentów opery jest też fakt, że podobne instytucje, decydując się jednak na podpisywanie umów o dzieło z dyrygentami, ponoszą o wiele większe koszta (nawet o kilkaset tysięcy), niż Opera Wrocławska.
O tym, że Marcin Nałęcz-Niesiołowski był zatrudniany jako dyrygent wiedział także Urząd Marszałkowski we Wrocławiu. Dlaczego? Gdyż wydawał każdorazowo zgodę na taką umowę. Kwestia transparentności i legalności tych umów została więc zapewniona. W innych aktach prawnych dotyczących opery także znajdziemy podstawy prawne dla podpisywania tego rodzaju umów.
Dyrygowanie to nie „dzieło”
O braku wiedzy kontrolerów NIK w zakresie funkcjonowania opery niech świadczy tez ich autorska „analiza” co może być umową o dzieło, a co nie. Warto zacytować tutaj fragment wystąpienia pokontrolnego NIK:
Mimo ich nazwania umowami „o dzieło”, ich przedmiot został ujęty zbyt ogólnie i był niedostatecznie zindywidualizowany – określał wyłącznie czynności powierzone artyście, zaś dzieło nie było pracą twórczą, kreatywną aranżacją utworów. Dyrygowanie nie oznaczało powstania odrębnego bytu. Bytem takim jest utwór, który ma swojego autora (kompozytora) – tymczasem zadaniem wykonawcy jako dyrygenta było dyrygowanie (możliwe staranne) w oparciu o napisane nuty.
– czytamy w wystąpieniu pokontrolnym NIK.
Już powyższy fragment jest najlepszym dowodem na ograniczoną wiedzę kontrolerów i brak zrozumienia dla skomplikowanych kwestii związanych z operą. Generalnie większość zarzutów pokontrolnych miała błahą wagę, a potknięcia, czy błędy opery ciężko zaliczyć do takich, które wykazywałyby marnotrawstwo.
Jak w „Procesie” Kafki
Do tych i innych zarzutów Opera Wrocławska próbowała się odnieść. Na próżno. NIK przygotowała wystąpienie pokontrolne, ale odpowiedzi opery nie wzięto pod uwagę.
Złożyliśmy naszą odpowiedź zgodnie z terminem, ale NIK odpowiedziała nam, że tylko ja mogłem wnosić zastrzeżenia do raportu pokontrolnego, a nie kancelaria obsługująca naszą instytucję (jednostkę). Nie mogłem złożyć więc swoich zastrzeżeń osobiście i ponownie, gdyż minął termin. NIK uznała więc, że przyjęliśmy jej kontrolę bez zastrzeżeń. Odwołaliśmy się od tego i uzyskaliśmy pozytywną dla nas opinię prawną prof. Jerzego Korczaka. Niestety, Izba nie chciała przyjąć naszego stanowiska, przekonując, że termin na składanie zastrzeżeń minął. Do dzisiaj nie zgadzam się ze sposobem, w jaki zostałem potraktowany. Przekazałem NIK informację, że nie zamieszczę tej wersji wystąpienia pokontrolnego. Następnie ktoś przekazał protokół NIK m.in. „Gazecie Wyborczej” oraz innym mediom. Sprawa trafiła też do CBA i prokuratury z zawiadomienia NIK-u. (W przestrzeni medialnej i środowiskowej z dnia na dzień stałem się „złodziejem i przestępcą”.)
– relacjonuje Marcin Nałęcz-Niesiołowski.
Warto więc zacytować w tej sprawie fragmenty opinii prawnej prof. Korczaka.
(…) ustawa o NIK nie zawiera przepisu wykluczającego działanie kierownika jednostki kontrolowanej w zakresie zgłoszenia zastrzeżeń do wystąpienia pokontrolnego przez ustanowionego w tym celu pełnomocnika. W świetle przepisów prawa powszechnie obowiązującego ustawa o NIK nie zwiera zapisu regulującego w sposób wystarczający reprezentację jednostki kontrolowanej w zakresie przyjmowania przekazanego wystąpienia kontrolnego z uwagi na brak precyzji sformułowań użytych w przepisie art. 2a pkt 3 ustawy. (…) wystąpienia pokontrolnego przez ustanowionego w tym celu pełnomocnika
– czytamy w opinii wybitnego prawnika prof. Jerzego Korczaka, Kierownika Zakładu Nauki Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego.
Ustalenia NIK wystarczyły więc, by niektóre lokalne media rozpoczęły nagonkę na dyrektora Nałęcz-Niesiołowskiego. Padły zarzuty o „podpisywaniu umów samemu ze sobą” oraz o „niegospodarność”. Podjęto próbę usunięcia dyrektora ze stanowiska. Nie udało się przeprowadzić odwołania. Za dyrektorem wstawiło się ministerstwo kultury i dziedzictwa narodowego. Kolejna próba odwołania Marcina Nałęcz–Niesiołowskiego nastąpiła we wrześniu ubiegłego roku. Tym razem skutecznie odwołano go ze stanowiska dyrektora Opery Wrocławskiej.
Sprawa w prokuraturze
Sprawą byłego już dyrektora zajmuje się obecnie Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu. Z naszych ustaleń wynika, że prowadząca sprawę prokurator nie otrzymała z NIK pełnego kompletu dokumentacji dotyczącej tej sprawy. Są w niej spore braki. Brakuje zastrzeżeń opery wobec wystąpienia pokontrolnego NIK, opinii prawnej prof. Korczaka, ale nie tylko.
Prokuratura była zdziwiona, że NIK nie powołał żadnych biegłych w tej skomplikowanej i niecodziennej dla NIK-u kontroli. Dużą część wystąpienia NIK traktuję jako publicystykę, która w ogóle nie powinna mieć miejsca w protokole. W ustawie o NIK są zapisy, że kontrolerzy powinni się podpierać opiniami biegłych, specjalistów od danej dziedziny. To nie zaistniało. Wśród kilkudziesięciu kontrolowanych przez NIK zamówień publicznych opery nie znaleziono nic obciążającego moją osobę. Tymczasem, dzień po formalnym zakończeniu kontroli i mojej rozmowie z kontrolerem i jego przełożonym o wnioskach z niej płynących, następnego dnia kontrola zaczęła się jakby „na nowo”. Trwała jeszcze około miesiąca i stała się nagonką na moją osobę. To zbiegło się także z czasem, w którym trwały zaawansowane prace związane z próbą rozbudowy Opery Wrocławskiej w formule partnerstwa publicznego-prywatnego, na działce, która należy do opery
– mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Marcin Nałęcz-Niesiołowski.
Kiedy przejmowałem urząd dyrektora, ostrzegano mnie, że na działce zależy osobom bardzo wpływowym we Wrocławiu
– podkreśla były dyrektor.
Kolejne pytania
Zdaniem byłego szefa placówki, Urząd Marszałkowski, dał zielone światło dla inwestycji rozbudowy zaplecza Opery Wrocławskiej Przekazał też określone środki (150 tys. zł.) na rozruch tej ważnej realizacji. Tuż przed ogłoszeniem przetargu, następuje jednak atak na dyrektora Nałęcz-Niesiołowskiego. Dlaczego ta operacja nie zainteresowała Najwyższej Izby Kontroli? Czy ten aspekt sprawy nie powinien zainteresować resortu kultury i dziedzictwa narodowego? Wicepremiera Glińskiego? A może lokalne (w dużej mierze) partykularne interesy (także polityczne), w kruchej koalicji w Sejmiku Dolnośląskim, stały się podłożem odwołania wybitnego fachowca, który nie bał się komunikować swoich konserwatywnych poglądów i próbował rozbudować powierzoną mu instytucję? To pytania retoryczne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/516599-niejasne-kulisy-odwolania-dyrektora-opery-wroclawskiej