Szwedzi chcą uczyć nauczycieli, jak mówić z dziećmi o seksie, bo młodzież jest zbyt brutalna. Czyżby kolejny dowód na to, że edukacja seksualna typu B jednak nie zdaje egzaminu?
W ubiegłym tygodniu portal rp.pl poinformował, że rząd Szwecji zdecydował o włączeniu obowiązkowych zajęć z edukacji seksualnej w programie studiów pedagogicznych na szwedzkich uniwersytetach. Dzięki tej zmianie w programach nauczania przyszli nauczyciele, w tym nauczyciele szkół podstawowych, będą mogli wykładać nowy przedmiot nazwany „seks i związki”. Wszystko dlatego, że w szwedzkich mediach coraz więcej jest informacji, że młodzi ludzi są zmuszani do „ostrego seksu” przez partnerów.
Sprawę nagłośniła położna Katarina Svensson, która w mediach społecznościowych opisała, jak do kliniki, w której pracuje trafiła młoda dziewczyna z urazami doznanymi w wyniku stosunku seksualnego. W rozmowie ze szwedzką telewizją minister wyższej edukacji, Matilda Ernkrans stwierdziła, że młodzi ludzie powinni uzyskać „rozsądny i pozytywny obraz seksu”
-czytamy na rp.pl
Warto przypomnieć w tym miejscu, że niecały rok temu Parlament Europejski domagał się od Polski wprowadzenia do szkół kompleksowej edukacji seksualnej. Pisałam wówczas na łamach tygodnika „Sieci”, że taka edukacja prowadzona jest w polskich szkołach od 21 lat.
Niestety za „kompleksową edukację seksualną” PE uznał wówczas jedynie tę opierającą się o standardy edukacji seksualnej w Europie opracowane przez Europejskie Biuro Regionalne Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) oraz niemieckie Federalne Centrum Edukacji Zdrowotnej. Było to zawarte w preambule rezolucji. W dokumencie zarzucano Polsce nieprzestrzeganie tych standardów.
Mamy najlepszą edukację seksualną w Europie, a może nawet i na świecie. Na pewno najbardziej skuteczną
–mówiła mi wówczas Teresa Król, konsultant WDŻ.
W latach 1998-2001 Teresa Król zatrudniona była w MEN przy ministrze Handke i pełniła funkcję głównego wizytatora oraz przewodniczącej Zespołu Opiniodawczo-Doradczego ds. wdrażania zajęć WDŻ, które z niewielkimi zmianami funkcjonują do dziś.
W polskich szkołach od 1998 roku realizowany jest przedmiot Wychowanie do życia w rodzinie dla wszystkich uczniów w wieku 11–18 lat. Głównym celem nauczania tego przedmiotu jest przygotowanie młodzieży do życia w małżeństwie i rodzinie oraz wychowanie do przedmałżeńskiej abstynencji seksualnej. Nie propaguje się antykoncepcji, ale duży nacisk kładzie się na ekologię płodności i naturalne planowanie rodziny. Uczniowie otrzymują podstawową wiedzę dotyczącą rozpoznawania okresów płodnych i niepłodnych w cyklu kobiecym. Jest to tzw. edukacja seksualna integralna, typu A, która podkreśla aspekt wychowawczy, uwzględnia wszystkie sfery człowieka: fizyczną, psychiczną, społeczną. Duchową i etyczną. Na jej drugim biegunie stoi integracja seksualna permisywna, typu B, proponowana i promowana przez środowiska liberalne, realizowana np.w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Szwecji. W tym modelu człowiek ma prawo do realizacji swoich potrzeb seksualnych, nawet jeśli nie zamierza wchodzić w relację małżeńską. Aby jednak zaspokajanie potrzeb seksualnych było bezpieczne, przekazuje się wiedzę na temat antykoncepcji i chorób przenoszonych drogą płciową. Ten typ edukacji koncentruje się więc na sferze biologicznej, zakłada całkowitą swobodę w sferze seksualności. Innymi słowy edukacja seksualna typu A ma na celu ukształtowanie dojrzałego człowieka, odpowiedzialnego za swoje zachowania w sferze seksualnej, a edukacja seksualna typu B jest informacją techniczną, swoistym instruktażem, promocją permisywizmu seksualnego.
Od zwolenników wprowadzenia w Polsce edukacji seksualnej typu B często słyszymy, że polska młodzież, dzieci nie dowiadują się, jak np. ochronić się przed pedofilami lub że nie dowiadują się, iż ciąża jest wynikiem aktu seksualnego między mężczyzną i kobietą. To nieprawdziwa argumentacja
–mówiła mi Teresa Król.
Permisywizm polega na tym, że kładziemy nacisk na korzystanie z przyjemności bez ponoszenia konsekwencji. Już nawet dzieci próbuje się wprowadzać w sferę seksualności, tylko pytanie kto weźmie odpowiedzialność za skutki takiej przedwczesnej seksualizacji? Chyba nie edukator seksualny, który w sposób nieuprawniony wejdzie do klasy, tylko dziecko i rodzice
–pytała ekspertka.
Z danych wynika, że częstotliwość występowania tzw. ryzykownych zachowań seksualnych (bardzo wczesnej inicjacji seksualnej, przerywania ciąży) jest wśród polskich nastolatków mniejsza niż wśród ich rówieśników w krajach, w których realizowany jest program permisywnej edukacji seksualnej. Co więcej realizacja edukacji seksualnej typu B nie eliminuje problemu nieplanowanych ciąż i aborcji u nieletnich, nie zabezpiecza też skutecznie przed chorobami przenoszonymi drogą płciową. Spójrzmy np, na odsetek nastolatków z inicjacją seksualną w wieku 15 lat. W Polsce jest to 16 proc, w Szwecji 26. W przypadku dziewczyn – 18 i 24. Liczba legalnie przeprowadzonych aborcji na 1000 nastolatek w wieku 15-19 lat, to w Polsce 0,02, a w Szwecji 13,3. (Do przeprowadzenia analizy Polskie Stowarzyszenie Obrońców Życia Człowieka wykorzystało wyniki zaczerpnięte z oficjalnych źródeł statystycznych. Wybrane charakterystyki zachowań seskualnych nastolatków w wybranych krajach europejskich pochodzą z 2017 roku.)
W Szwecji edukacja seksualna typu B obowiązuje od 50 lat, jednak gdy spojrzymy na dane okazuje, że w tejże Szwecji, na której tak chętnie chcieliby się wzorować niektórzy posłowie czy liberalni dziennikarze, trzykrotnie więcej jest ciąż wśród nastolatek, które kończą się aborcją niż w Polsce. Wyniki tej edukacji wcale nie są dobre
–nie ma wątpliwości Teresa Król.
Do tego dochodzi brutalizacji życia seksualnego wśród nastolatków, co zauważyły same władze Szwecji. Może więc jednak z naszą edukacją nie jest tak źle, jak twierdzą liczni samozwańczy eksperci i celebryci?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/516575-edukacja-seksualna-typu-b-nie-tak-dobra-jak-ja-maluja