Przez wszystkie media przetoczyła się wczoraj dyskusja o brutalności policji wywołana interwencją w jeleniogórskim autobusie miejskim. Padały w niej ostre zarzuty pod adresem policjantów, którzy – jak można było zobaczyć na nakręconym telefonem filmie – wyciągnęli siłą mężczyznę z autobusu i skuli go na oczach krzyczących z przerażenia córek. Rzeczywiście te obrazki działały na emocje. Jednak film nagrany w autobusie, nie pokazywał całego tła interwencji. Dlatego warto było się wstrzymać z komentarzami do czasu wyjaśnienia sprawy.
A sprawa ta – gdy już poznaliśmy jej kontekst – nie wygląda wcale tak jednoznacznie, jak mogłoby się z początku zdawać. Mężczyzna otwierał siłą drzwi autobusu, wysyłając córkę z koleżanką po zakupy w pobliskim kiosku. Potem pił – prawdopodobnie alkohol – w autobusie i rozlewał go – a wszystko to na oczach dzieci. Główny zarzut wobec niego polegał jednak na tym, że przewoził ze sobą – niezgodnie z regulaminem – hulajnogę elektryczną.
Wiele osób się zżymało na ten zarzut. A cóż to takiego, przewozić hulajnogę? Otóż problem jest. Po pierwsze hulajnoga elektryczna jest wyposażona w akumulator, który może wybuchnąć. To nie jest teoretyczne zagrożenie lecz całkiem realne. Przykładowo w czerwcu podobna hulajnoga wybuchła w jednym z warszawskich mieszkań, a jej eksplozja wyrwała duży kawałek ściany w budynku mieszkalnym. Nic więc dziwnego, że kierowca autobusu poprosił mężczyznę, aby nie wsiadał z hulajnogą do pojazdu. Po drugie, to właśnie kierowca bierze odpowiedzialność za przewóz osób w autobusie i gdyby cokolwiek się stało (niekoniecznie wybuch, wystarczy, że hulajnoga kogoś uderzy podczas hamowania), to on byłby winny, ponieważ wcześniej nie zareagował na potencjalne niebezpieczeństwo. A dodać tu trzeba, że regulaminy przewozu osób zabraniają przewożenia przedmiotów mogących zagrozić czyjemuś zdrowiu lub uszkodzić mienie. I wreszcie po trzecie, przejażdżka z hulajnogą była najwyraźniej celową prowokacją mężczyzny, który – jak wynika z ustaleń policji – chciał udowodnić swoim dzieciom, że jemu mogą „naskoczyć”. Wezwanie policji było więc całkowicie uzasadnione.
Pytanie oczywiście, czy interwencja powinna mieć taki przebieg, jaki miała. Oczywiście wątpliwości może budzić fakt, że do skucia mężczyzny doszło na oczach jego córek. Płaczące z przerażenia dzieci każą nam automatycznie stanąć po ich stronie. To normalne. Ale zadajmy sobie pytanie, kto je naraził na taki widok? Czy policja, która przez 9 minut nie była w stanie wyegzekwować od bezczelnego pasażera odpowiedniego zachowania, czy też on sam, popisując się – jak skończony głupiec – przed własnymi dziećmi? Dla mnie odpowiedź jest jasna. Ten człowiek najwyraźniej całkowicie nie radzi sobie z rolą ojca.
Wyobraźmy sobie jednak, że interwencja wyglądałaby inaczej. Policjanci wsiedliby do autobusu i pokornie przekonywali krnąbrnego aroganta, żeby grzecznie wysiadł. I wszystko trwałoby do czasu, aż pan z hulajnogą znudzi się i w końcu wysiądzie. A może – przeciwnie – zaparłby się i postanowił, dla draki, spędzić noc w autobusie. Aby pokazać w ten sposób, że policjanci mogą mu „naskoczyć”. Czy uznalibyśmy wówczas, że to właściwy sposób postępowania? Czy nie pojawiłyby się głosy, że taka policja do niczego się nie nadaje?
Szczerze mówiąc, oczekuję od policji przywracania porządku. Bo chcę się czuć bezpiecznie. Nie chciałbym, aby w moim otoczeniu rządziła egoistyczna chuliganeria, która robi co jej się żywnie podoba, bo akurat ma taki kaprys. Irytują mnie zarzuty wobec policji, że jest zbyt brutalna. Czasem rzeczywiście tak bywa, ale obawiam się, że wielu z nas zbyt łatwo ulega ideologicznej modzie rozpowszechnionej na Zachodzie, zgodnie z którą policja jest narzędziem represji państwa i trzeba ją rozbroić. Dlatego uważam, że wyrzucenie aroganckiego cwaniaka z autobusu było jak najbardziej uzasadnione, choć oczywiście bardzo źle się stało, że wziął on dzieci na swoich emocjonalnych zakładników.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/516132-nie-chcialbym-byc-zakladnikiem-egoistycznej-chuliganerii