Czy chcemy czy nie, kwestie światopoglądowe szybko nie zejdą z centrum naszej debaty. One nie zeszły na bok nawet w krajach, w których nowa lewica już zaprowadziła swoje porządki, zarządzając miękkie i również twarde represje, ordynując faktyczną cenzurę, przejmując od rodziców wychowanie dzieci, spychając chrześcijaństwo poza zauważalny horyzont. Nie zeszły, bo prawdziwa jest teza, że to nowa utopia, nowy autorytaryzm, a może i totalitaryzm. A skoro tak, to coś, co nazywamy ideologią LGBT zawsze będzie chciało więcej. Zawsze będzie mu mało.
To nie od nas zależy, czy toczy się wojna kulturowa, bo przecież to nie chrześcijanie są agresorem, ale wrogowie chrześcijaństwa. Jeśli nie chcemy walczyć, to musimy uznać, że zgadzamy się na świat wyraźnie już naszkicowany przez lewicę. Świat, w którym faktycznie nie będzie państw narodowych (może poza kilkoma oświeconymi), w którym będzie coraz mniej dzieci (większa rozrodczość będzie faktycznie penalizowana), w którym weganizm stanie się właściwie obowiązkowy. Wreszcie świat, w którym skrzywiona seksualność człowieka będzie na pierwszym planie, definiując jego (jedyną?) tożsamość. To jest tylko kwestia czasu.
W Polsce wielu ludzi chce jeszcze walczyć, nawet wiedząc, że to walka ze smokiem naprawdę potężnym, wygrywającym niemal wszędzie na świecie. Bo wiemy z historii, że gdy nie wiadomo co robić, gdy nie ma nadziei, to i tak warto stawiać opór. Czasem parę lat czy parę miesięcy ma przecież fundamentalne znaczenie, zmieniając bieg historii (vide prymas Wyszyński i jego non possumus, wypowiedziane we właściwym momencie).
Ale by wygrywać, trzeba pójść dalej. Trzeba mieć plan, przemyślane sposoby działania, struktury. Tymczasem na prawicy od kilku już lat mamy właściwie jedynie diagnozę. Tydzień po tygodniu powtarzana jest ta sama (słuszna i prawdziwa) diagnoza: ideologia gender/LGBT jest zagrożeniem dla człowieka, dla rodziny, jest sprzeczna z antropologią człowieka, w istocie to zmutowany bolszewizm. To prawda, i trzeba to powtarzać. Ale trzeba też szukać recept, rozwiązań. To w tę stronę powinniśmy przekierować naszą uwagę.
Bo przecież pytań jest wiele. Czy trwać w instytucjach zdominowanych przez lewicę, czy próbować budować małe, ale własne? Czy jesteśmy w stanie przełamać, choćby punktowo, dominację wzorców lewicowych w kulturze i popkulturze? Jak pomóc rodzicom, który mają coraz większe problemy z wychowaniem dzieci w zgodzie z własnymi wartościami? Jak systemowo rozwiązać kwestię ofensywy LGBT w szkołach, wchodzenia do systemu edukacji? Bo nie da się przecież zamknąć kwestii formułką, że „decydować powinni rodzice”. Co, jeśli większość rodziców chce LGBT? Mniejszość ma ulec?
Wreszcie, jaka powinna być nasza reakcja na różnego rodzaju prowokacje? Ignorowanie, wyciszanie, czy wręcz przeciwnie, głośny sprzeciw, oznaczający, że sacrum wciąż pozostaje sacrum? Czy już to wiemy?
Czy wiemy jak radzić sobie z sojuszem LGBT i wielkiego biznesu, który coraz chętniej owija się tęczową flagą?
W sumie: czas diagnozy powoli dobiega końca. Teraz czas na konkretny program, na pomysły, podpowiedzi, na oddolne działanie. Jeśli z jednej strony będą setki, tysiące aktywistów, a z drugiej jedynie internetowe kliki, pasywność, niechęć do wspierania organizacji walczących o rodzinę, to wynik tego starcia pozostaje kwestią czasu.
CZYTAJ: Importowane z Zachodu ideologie typu gender czy LGBT nie budzą u większości Polaków emocji
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/514762-diagnoze-juz-mamy-w-walce-z-ideologia-lgbt-potrzeba-recept