Uniwersytety już stały się forpocztą nadchodzącej globalnej głupoty, stąd uznawanie wszelakich modnych bzdur i antynauki.
Kiedy Holden Thorp, redaktor naczelny „Science Magazine” zaczął się kajać, że kierowane przez niego pismo (od sierpnia 2019 r.) w przeszłości za dużo publikowało artykułów białych naukowców, a za mało autorstwa „kolorowych”, stało się jasne, że ten obłęd nie będzie się cofał. Obłęd przepraszania i kajania się za biały kolor skóry i popadania w skrajny absurd. Bo co, „Science” (i inne pisma naukowe) stworzy parytet i będzie publikować teksty „kolorowych” niezależnie od ich naukowej wartości?
Holden Thorp nie jest w nauce nikim, dlatego jego słowa (we wstępniaku) są naprawdę przerażające. To profesor chemii, wynalazca, przedsiębiorca i muzyk, pracujący w Caltechu, Yale, były rektor Washington University w St. Louis, kanclerz Uniwersytetu Północnej Karoliny w Chapel Hill. Skoro ktoś taki jak Thorp ulega presji i zaczyna majaczyć o wstydliwej przewadze białych naukowców w publikacjach naukowych jest naprawdę źle. Współczesna nauka nie zna bowiem koloru skóry, płci ani orientacji seksualnej. W przeszłości różnie z tym bywało, ale w jakiej dziedzinie nie było podobnych kłopotów.
Dziś nie ma najmniejszych problemów, by publikować teksty naukowe niezależnie od tego, kto jest ich autorem. Byleby były na odpowiednim poziomie. Jakiekolwiek kryteria pozanaukowe sprawią, że nie tylko zniknie wolność nauki, konkurencja i merytoryczne kryteria, ale szybko na łeb, na szyję spadnie jakość. Przecież recenzenci też będą poddani terrorowi poprawności i przestaną rzetelnie oceniać prace „kolorowych” kolegów.
Kryterium koloru skóry to tylko wstęp do niedyskryminacji ze względu na orientację seksualną czy tylko deklaracje w tej mierze (bo kto to sprawdzi), pozwalające korzystać ze statusu świętych krów. Wystarczy przykleić sobie etykietkę i można wymuszać obniżenie kryteriów ze względu na przeszłą (wydumaną) dyskryminację i problemy, jakie się nią wiążą. Potem przyjdzie czas na zadośćuczynienie wszelkim możliwym do wymyślenia odrębnościom i przypisanej im dyskryminacji.
Uniwersytety już stały się forpocztą nadchodzącej globalnej głupoty. Stąd uznawanie wszelakich modnych bzdur i powstawanie kierunków, które z nauką nie mają nic wspólnego. Stąd niebywale szybko postępująca dyskryminacja tych, którzy tych modnych bzdur nie uznają za naukę, choćby nie sprzeciwiali się ich istnieniu. Stąd upowszechnianie się tego, co na uniwersytetach w mediach, w kulturze, a generalnie w debacie publicznej. I tak szybko rodzi się terror z jednej strony rzekomo dyskryminowanych, z drugiej głupoty, bo przecież w takiej sytuacji na mądrość nie ma miejsca, choćby ze względu na jej krytycyzm wobec głupoty i modnych bzdur.
Tam, gdzie nauka stoi na wysokim poziomie, głupota kroczy z pewnym mozołem, bo nie jest łatwo przekonać, że jakieś popłuczyny są wartościowsze od realnych osiągnięć. Ale w Polsce nauka nie stoi na wysokim poziomie, czego dowodem mogą być choćby rankingi uczelni. A wtedy znacznie łatwiej upowszechniają się głupota i modne bzdury. Na tle wybitnych osiągnięć prawdziwej nauki to jednak wygląda wyjątkowo żenująco i ubogo. Na tle słabych osiągnięć naukowych odpowiednio spreparowana głupota jest traktowana poważniej niż na to zasługuje. Zbyt poważnie. I odnosi zdecydowanie zbyt duże sukcesy.
Biorąc pod uwagę globalne głupienie ludzkości, o czym już na naszym portalu pisałem (np. 5 stycznia 2020 r.), czeka nas marna przyszłość, szczególnie w Polsce. Stajemy się bowiem bezbronni wobec powszechnego kretynienia, wobec pochodu modnych bzdur, a tym samym niknie w oczach wolność słowa, wolność nauki, wolność kultury. Wszędzie świetnie się mają terroryzujące większość miernoty, korzystające z parasola antydyskryminacji oraz statusu awangardy, którą oczywiście nie są, skoro najczęściej to piąta woda po kisielu z tego, co robiono nawet 100 lat temu.
Dziś głupota i miernota są chronione zwalczaniem różnych fobii, a najnowsza to transfobia, postępująca za homofobią. Jesteśmy bardzo blisko wyparcia wartościowej nauki i kultury, zasadniczego ograniczenia wolności słowa i twórczości, wolności debaty publicznej. A wszystko w ramach rekompensowania domniemanych krzywd i zadośćuczynienia dyskryminacji. Dochodzimy więc do tego, że to głupota, zamordyzm i miernota mogą być chronione (także narzędziami prawa), a mądrość i wolność słowa przeniosą się do podziemia, bo w oficjalnym obiegu nie będzie na nie miejsca. To się nawet Orwellowi nie śniło.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/514624-to-sie-orwellowi-nie-snilo