Zrozumiałem, że trafiłem do pomieszczenia, gdzie torturują, bo siedziało tam cztery czy pięć osób w kominiarkach, milicyjnych spodniach i milicyjnych butach z milicyjnymi pałkami. Zaczęli mnie torturować, pytać, dla kogo pracuję, kto za mną stoi, ile mi płacą. Znaleźli u mnie pendrive’a z napisem „Polskie Radio”, którego dostałem kiedyś w prezencie, jeszcze jak mieszkałem w Petersburgu od polskiego konsula. Zaczęli torturować mnie i pytać, czy jestem polskim szpiegiem - mówi portalowi wPolityce.pl Igor Stankiewicz, polski dziennikarz, potomek represjonowanych, działacz ZPB i badacz zbrodni stalinowskich, któremu udało się wydostać z Białorusi po tym, jak zwolniono go z aresztu w Mińsku.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zostałem aresztowany przez białoruską milicję 12 sierpnia w trakcie, kiedy robiłem zdjęcie autobusu z milicjantami
— rozpoczyna dramatyczną opowieść Igor Stankiewicz.
Z autobusu wyszło pięciu funkcjonariuszy w milicyjnych mundurach. Kilku z nich miało kaski i kamizelki. Wyłamano mi ręce do góry, rzucili mnie twarzą do ziemi, rozbijając mi nos. Później zaprowadzili mnie na trzecie piętro – szedłem w pozycji przysiadu z rękami powyżej głowy a głową obok kolan. Myślałem, że umrę, kiedy tak szedłem. Rzucono mnie na podłogę. Leżałem twarzą do podłogi przez trzy godziny. Później poprosiłem o adwokata. Powiedziano mi, że zaraz będzie. Później wzięli mnie do drugiego pokoju. Kiedy do niego wszedłem - też ręce do góry i głowa koło kolan. Zrozumiałem, że trafiłem do pomieszczenia, gdzie torturują, bo siedziało tam cztery czy pięć osób w kominiarkach, milicyjnych spodniach i milicyjnych butach z milicyjnymi pałkami. Zaczęli mnie torturować, pytać, dla kogo pracuję, kto za mną stoi, ile mi płacą. Znaleźli u mnie pendrive’a z napisem „Polskie Radio”, którego dostałem kiedyś w prezencie, jeszcze jak mieszkałem w Petersburgu, od polskiego konsula. Zaczęli torturować mnie i pytać, czy jestem polskim szpiegiem. Bili mnie tymi pałkami po pupie
— relacjonuje spotkanie z oprawcami reżimu Łukaszenki.
Moich pradziadka i prababcię też torturowano w 1937 roku jako polskich szpiegów i na tym polega ironia, że znów ja zostałem „polskim szpiegiem”
— dodaje.
Mówiono mi, że na Białorusi jest wszystko dobrze, nie ma wojny, jest dużo żywności, jest czysto, nie ma żadnych kataklizmów, więc czego ja chcę. Że nie ma internetu? „To dobrze – niech pan czyta książki”
— dodaje.
„Po 20 min. nie czułem palców - teraz mam je niesprawne”
Następnie zakuli mnie w kajdanki, ale tak mocno, że trudno było wytrzymać i zaprowadzili mnie na to piętro, na którym znalazłem się na początku. Tam już było kilka osób aresztowanych na ulicach. Ich też rzucono twarzą do podłogi, zakutych już nie w kajdanki, ale w takie plastikowe, cienkie pasy. Mnie też zdjęli kajdanki i zakuli mnie w te pasy tak mocno, że blokowały krążenie i po jakichś dwudziestu minutach już nie czułem palców – teraz mam je niesprawne
— wyznaje.
Później postawili mnie pod ścianą. Rozkazali zdjąć spodnie i bieliznę, żeby sprawdzić, czy pupa jest sina, czy człowiek jest zbity. A jak nie zbity to na pewno obudzili go i bili później. Następnie posadzono nas na krzesłach – po trzy – ręce mieliśmy wysunąć naprzód, na krzesła tych, którzy byli przed nami i głowę opuścić w dół. I w tej pozycji siedziałem prawie czternaście godzin. Spać nie było wolno, bo bili po tych krzesłach, budzili. Jak podnosiłeś głowę do góry, mogli uderzyć, krzyczeli, ale najstraszniejsze było to, kiedy przywożono ludzi z akcji. Było to za jednym razem kilka, a może kilkanaście osób. Bito ich, krzyczano, że muszą położyć się na podłodze. Na przykład motocyklistów oskarżono o to, że są aktywistami, koordynatorami, malowali na nich farbą krzyże, żeby „śledczy” wiedzieli, że to jest aktywista i trzeba go bardzo mocno bić. Było kilku lekarzy, którzy mieli za zadanie pomagać rannym – ich też oznaczali, że to są aktywiści i bardzo mocno bito. A jeżeli człowiek mówił, że rzucał koktajlem Mołotowa, to nie wiem, co z nim później mogli zrobić. Podejrzewam, że bili ich aż do utraty przytomności
— wspomina.
Wiele godzin bez picia i dostępu toalety
Siedzieliśmy tak przez trzynaście, czternaście godzin. Przywożenie uczestników akcji zaczęło się gdzieś o siódmej wieczorem i skończyło się o trzeciej nad ranem. Później zaczęli dawać pić, ale nie puszczano do toalety. Musieli cierpieć i czekać, żeby oni pozwolili im iść do ubikacji. Nie pamiętam, o której to było godzinie, ale długo siedzieliśmy bez toalety
— mówi Stankiewicz, któremu torturujący odebrali sprawność, ale nie odebrali trzeźwości umysłu.
Potem część ludzi gdzieś wywieźli. Nie wiadomo gdzie. Zostaliśmy jeszcze na tych krzesłach. Mnie wyłamano ręce do góry, spuszczono w dół, ale później rzucono mnie znów na podłogę w takiej pozycji: stałem na kolanach, głowa wpół i siedzieliśmy tak dziesięć, dwadzieścia, może trzydzieści minut. Nogi bardzo bolały. Później pozwolono mi leżeć twarzą do podłogi, a następnie posadzono nas w pomieszczeniu, gdzie mieliśmy siedzieć w pięcioro, a było nas tam jedenastu. W kilka minut byliśmy cali mokrzy, bo nie mieliśmy powietrza, żeby oddychać. Później przywieziono nas do więzienia, do którego trafiają ludzie z różnych rejonów Mińska. Było około godziny czwartej. Pozwolono nam stać pod ścianą, ponieważ ziemia była bardzo chłodna i tak staliśmy przez cztery, pięć godzin. Następnie zaprowadzono nas do pomieszczenia, gdzie siedział sędzia. Oskarżył mnie o to, że stałem koło milicji, krzyczałem, machałem rękami i coś tam mówiłem. Znów położono mnie na ziemię. Później znów stałem pod ścianą i stałem tak do godziny dziewiątej. Wówczas powiedziano nam, że musimy jechać, bo jesteśmy uwolnieni. Było nas cztery osoby. Ostatnie co widziałem, to jak kilkadziesiąt osób leży twarzą w dół, kolana pod siebie przez kilka godzin. Słyszałem, że dużo ludzi wpuszczano do pomieszczenia – była wielka sala – bito ludzi, kilka osób krzyczało. Nawet w pewnym momencie zawołano lekarzy. Zapewne chłopak stracił przytomność
— kontynuuje.
Oczywiście wszystkich, którzy tam byli, wpuszczano do tego pomieszczenia i bito, ale ludzie już więcej nie krzyczeli
— zaznacza.
„Wyroku sądu nie znam”
Dlaczego go wypuszczono? W jego ocenie dlatego, że ma nastoletnią córkę i to przeważyło na decyzji sędziego.
Wyroku sądu nie znam. Nie ogłoszono go. Nie wiem w ogóle, o co mnie oskarżono. Nie wiem, czy czeka mnie jeszcze kara więzienia. Powiedziano nam, że nas puszczają na wolność i nic więcej
— przyznaje.
Kiedy wychodziłem, koło tego więzienia stało wielu krewnych uwięzionych osób, szukając swoich dzieci – synów, córek. Pokazywano mi zdjęcia jednego chłopaka. Powiedziałem, że stał obok mnie. Ostatnich w ogóle nie widziałem, bo nie patrzyłem na twarze
— wspomina.
Następnego dnia chciałem pójść i zaskarżyć bicie, jakiemu mnie poddano, do służb specjalnych. Powiedziano mi, że nie warto tego robić, bo po pierwsze oni nie zechcą się zająć sprawą, a po drugie można znów trafić na milicję. Poszedłem do przychodni, do lekarza i pokazałem, co oni zrobili z moją pupą, że jest cała sina jak śliwa. Zrobiono mi prześwietlenie. Lekarz powiedział, że kości nie są złamane, ale mięśnie są trochę uszkodzone. Powiedział, że o tym pobiciu musi powiadomić prokuraturę, bo taki jest rozkaz Ministerstwa Zdrowia. Poznałem się w tej poradni jeszcze z kilkoma chłopakami, z których jeden był w drugim więzieniu, a drugi wyszedł z mieszkania, szedł do sklepu, żeby kupić piwo i został pobity przez nieznanych sprawców. Po półtorej godziny chłopak zadzwonił do mnie i powiedział, że do niego dzwonili z milicji i powiedziano mu, żeby przyszedł do śledczego, żeby złożyć zeznania, co się stało. On powiedział tak: do was nie pójdę, ale nie przychodźcie do mnie; i powiedział, że do mnie też będą dzwonić. Za kilka chwil do mnie też zadzwonili. Zaproszono mnie na milicję do śledczego. Bardzo się zdenerwowałem, byłem bardzo przestraszony, wyłączyłem telefon i powiedziałem, że nie jestem w Mińsku i przyjdę dnia następnego (czyli dzisiaj). Wyłączyłem telefony, zabraliśmy z córkami walizki, wsiedliśmy w autobus i dzisiaj przyjechaliśmy do Warszawy
— kończy relację.
„Oni zachowali się tak jak Gestapo, jak NKWD i zrozumiałem, że prawa tutaj nie ma”
Dopytywany, czy spodziewał się, że to drugie „zaproszenie” na milicję mogłoby skutkować kolejnym pobiciem, Igor Stankiewicz odpowiada:
Oczywiście. Oni zachowali się tak jak Gestapo, jak NKWD i zrozumiałem, że żadnego prawa tutaj nie ma. Nie mam gdzie tego zaskarżyć. Oni wszyscy byli w kominiarkach, widać było tylko oczy. Poza tym widziałem tylko buty i spodnie – nic więcej. Było nas w tym pomieszczeniu na milicji około stu osób. Dużo ludzi zbitych, sinych. Niektórzy wyszli stamtąd nic nie słysząc, nie rozumiejąc, kim są i skąd są, nie mając żadnych telefonów. Były takie ogłoszenia w internecie.
Igor Stankiewicz podkreśla, że w Polsce czuje się bezpiecznie, niemniej w obecnej sytuacji boi się wrócić na Białoruś.
Jeśli nie zwyciężymy, to represje będą gorsze niż teraz
— konstatuje.
aw
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/513405-szokujace-swiadectwo-aresztowanego-na-bialorusi-polaka