Środowisko artystyczne ma już na tyle zlasowane mózgi w swojej nienawiści do obecnie rządzących, że się tylko nakręca w swoich obsesjach.
Janusz Gajos, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów, wystąpił 1 sierpnia 2020 r. na imprezie Jerzego Owsiaka Pol’and’Rock Festival. Godzinną rozmowę z aktorem poprowadziła kompletnie nieprzygotowana Katarzyna Janowska, szefowa działu Kultura Onetu. W jakiś sensie była to zmarnowana godzina, bowiem od tak wybitnego aktora można się było wiele dowiedzieć. Można by, gdyby pytania nie były rozbrajająco trywialne albo prymitywnie upolitycznione. Niestety były, co też wynikało z improwizowania prowadzącej, które okazało się jedną wielką nieporadnością.
CZYTAJ WIĘCEJ: Gajos atakuje prezesa PiS na festiwalu Owsiaka: „Mały człowiek podzielił nasz kraj. Tak powstawało to, co nazwano hitleryzmem”
Gdyby Janusz Gajos nie chciał, nawet na żenujące pytania nie musiał odpowiadać tak, jak odpowiadał. I nawet się do niczego nie zmuszał, bo podobne poglądy demonstrował już wcześniej, np. w rozmowie z „Newsweekiem” w marcu 2020 r. To zresztą dość typowe, że kiedy wybitni nawet aktorzy biorą się za komentowanie polityki, wychodzi z tego coś diametralnie gorszego od ich sztuki: banalnego, schematycznego, naiwnego bądź niemądrego. Widać w tym przede wszystkim środowiskowe uzależnienie, a wypadkowa środowiskowych poglądów wręcz urąga klasie artystycznej, tak jest intelektualnie zrównana z glebą.
Poglądami Janusza Gajosa na to, co nie jest sztuką można by się nie przejmować, jednak jest to postać kształtująca smak i kompetencje kulturowe Polaków od co najmniej 50 lat. I im jest starszy, tym wydaje się artystycznie lepszy, bardziej wyrafinowany, wciąż znajdujący nowe środki wyrazu, coraz doskonalszy technicznie, co u mistrzów wcale nie jest powszechne. Pod tym względem gdzie tam Krystynie Jandzie (bardzo aktywnej parapolitycznie i światopoglądowo) do Janusza Gajosa. To jest gigant polskiej sceny, jakiego nie było od czasu Tadeusza Łomnickiego czy Gustawa Holoubka.
Machnąć ręką to można na kolejne głuptactwa wypisywane przez pisarkę Marię Nurowską. Ona nigdy się nie zbliżyła i nie zbliży do poziomu mistrzostwa Janusza Gajosa. Może dlatego tak desperacko próbuje zaistnieć. Najnowsza jej desperacja to słowa: „Po moim wpisie o Kaczyńskim zadzwonił do mnie mój francuski tłumacz: Maria, co ty wypisujesz, nie dotykaj sprawy Lecha Kaczyńskiego, to są bardzo niebezpieczni ludzie, oni ciebie zabiją! Odpowiedziałam mu: Umierać za Ojczyznę jest słodko…”. Oczywiście to raczej wymysł, żeby podbić swoją rangę i podleczyć kompleksy.
Trudno powiedzieć, czy świadomie, czy nie (raczej nie) Nurowska sparodiowała słowa rzymskiego poety Quintusa Horatiusa Flaccusa: „Quam dulce et decorum est pro patria mori” („Jakże słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę”). Nie sądzę zresztą, żeby to jej się skojarzyło z Horacym. A nawet niekoniecznie z hetmanem wielkim koronnym Stanisławem Żółkiewskim, który miał te słowa wypowiedzieć umierając - podczas odwrotu z pola przegranej bitwy pod Cecorą (w 1620 r.). Raczej z jakąś antologią cytatów. W każdym razie na pewno znamy te słowa z tablicy, która znalazła się na nagrobku-pomniku wzniesionym przez syna Jana Żółkiewskiego we wsi Sawka (obecnie Berezowka w Mołdawii). Pomnik został zniszczony w 1868 r., zbudowany na nowo w 1912 r., a odnowiony w 2003 r. Można mieć jednak daleko idące wątpliwości, czy Nurowska wie, którą wersję parodiuje i co w ogóle parodiuje.
Wróćmy do Janusza Gajosa. Już na początku Katarzyna Janowska próbuje go wpuścić w kanał prostackich analogii historycznych. Porównuje bowiem obecną polską rzeczywistość do tej z powieści Andrzeja Szczypiorskiego „Msza za miasto Arras”. Gajos znakomicie gra monodram (najpierw w Teatrze Narodowym) na podstawie tej powieści. Rzecz dotyczy wydarzeń mających początek w 1458 r. we francuskim mieście Arras, które nawiedziła zaraza. Za zarazą przyszła klęska głodu i to wywołało procesy oraz prześladowania Żydów i domniemanych czarownic czy heretyków. Zaczęło się od oskarżenia jednego z Żydów o rzucenie złego uroku, co skończyło się samobójstwem oskarżonego. A potem było już pasmo kolejnych oskarżeń i zbrodni.
Katarzynie Janowskiej chodziło o to, żeby wybitnego aktora nakierować na toporny związek przyczynowy: na początku jest drobny incydent, który kończy się serią prześladowań i zbrodni. Incydentem ma być wygrana wyborcza PiS. Janusz Gajos wyjaśnił, że przedstawił tamte wydarzenia z punktu widzenia Pana Nikt, który o nich opowiada. Janowska to podchwyciła mówiąc: „Jak patrzymy na scenę polityczną, to tam też wchodzi nikt i zostaje kimś bardzo ważnym”. Zapewne była to wyrafinowana niczym młot parowy aluzja do prezydenta Andrzeja Dudy. A potem już poszło.
Janusz Gajos dał się wciągnąć w rozważania o „nikim”, ale je przewekslował. I dowiedzieliśmy się, że „były oczekiwania, że coś się zmieni”. Ale stało się „coś takiego, co wykonał, przepraszam za wyrażenie, mały człowiek. Jednym ruchem ręki podzielił nasz kraj i nas samych na dwie części. To jest zbrodnia”. I tu uruchomiła się analogia do „Mszy za miasto Arras” oraz kolejnych tego typu historycznych wydarzeń: „Ponieważ znamy takie przykłady, takie pociągnięcia z historii, bo w ten sposób powstawały najgorsze sprawy na świecie, tak powstawało to, co się później nazywało hitleryzmem”. Mieliśmy więc niezłą jazdę po bandzie.
Gajos wytłumaczył, że dokonało się „dosyć ordynarne wskazywanie jedną ręką: jest ci źle, powiem ci - dlaczego. Bo on cię okrada. To jest coś strasznego, ale to działa, z taką logiką, że włos się jeży na głowie. I to zostało uruchomione po prostu”. Katarzyna Janowska zaraz znalazła kładkę do Hitlera, mówiąc: „Ktoś wskazuje, ale my jesteśmy na to podatni”. Czyli wyszło na jaw masowe zaczadzenie umysłów. Janusz Gajos się zgodził mówiąc: „Na tym polega rola tej złowieszczej magii. To jest przyrząd, który uruchamia najgorsze spostrzeżenia, najgorsze momenty, które się potem realizują w naszym życiu”. Właśnie Hitlerowi przypisywano biegłość w tej „magii”.
Całe te rozważania zajęły zaledwie kilka minut, ale wydawały się celem prowadzącej rozmowę z Januszem Gajosem. Bo resztę artystyczną już wyraźnie „położyła”. Chodziło a argumentum ad Hitlerum i Janusz Gajos w to wszedł. Tak jak gładko wchodzi to reżyserka Agnieszka Holland, znajdująca mosty nie tylko do Hitlera, ale też do Stalina. Taki to jest bowiem środowiskowy punkt widzenia. Wyzbyty wszelkich pretensji intelektualnych, bo chodzi o rzecz nadrzędną, czyli zatrzymanie Hitlera gdzieś pod koniec lat 20. XX wieku. Środowisko ma już na tyle zlasowane mózgi w swojej nienawiści do obecnie rządzących, że się tylko nakręca w swoich obsesjach i karkołomnych analogiach historycznych. I wybitny aktor Janusz Gajos dał się w to wpuścić.
W krainie ciemności i zła istnieje jednak nadzieja. I ta nadzieja nawet się konkretnie nazywa – Rafał Trzaskowski. Janusz Gajos wyznał, że „Trzaskowski uruchomił taką ideę, że będziemy docierać do wszystkich. Życzę mu jak najlepiej, naprawdę. Ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, jaki to trud, ile trzeba dobrej woli, świetnej, wspaniałej energii i takiego samozaparcia, żeby dotrzeć do ludzi, którzy są absolutnie na ‘nie’, wytłumaczyć sobie i im, że to jest na ‘tak’ właśnie, że nikt nie chce zrobić im nic złego”. Docelowo będzie zatem imperium dobra.
Mając Trzaskowskiego wszystko staje się proste, mimo że jest wielka praca do wykonania. Trzeba tylko przerobić tę większość, która obecnie źle myśli, a więc i źle wybiera, na myślącą prawidłowo. Nie można pozwolić, by tkwili w błędzie, bo prowadzi on najpierw do myślozbrodni, a potem do realnej zbrodni. Wiadomo, że tak będzie, bo przecież o tym jest powieść Szczypiorskiego „Msza za miasto Arras”. I to jest najbardziej smutne, że bez przerobienia połowy Polaków po prostu się nie da. Nie warto nawet wspominać, kto tak myślał i czym się to kończyło.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/511921-czy-janusz-gajos-dal-sie-czy-chcial-sie-dac-wpuscic-w-kanal