657 nowych przypadków zakażenia koronawirusem to kolejny rekord Polski od początku pandemii. I raczej nie ma co się łudzić, że osiągnęliśmy szczyt. Rząd ostrzega, że kolejne dni mogą być gorsze. Sprawdziły się więc czarne prognozy epidemiologów, którzy jeszcze w kwietniu ostrzegali, że wraz z nadejściem wakacji i ciepłej pogody sytuacja znowu zrobi się trudna.
Rząd uspokaja wprawdzie, że mamy niewiele przypadków transmisji poziomej (np. zarażenia na ulicy) i wzrosty zakażeń koronawirusem wynikają z badań przesiewowych prowadzonych w kolejnych śląskich kopalniach. W takich badaniach bada się wszystkich górników i ich rodziny, zatem liczba przypadków skokowo rośnie.
Nowe ogniska koronawirusa
Problem w tym, że tych skoków mamy ostatnio zbyt wiele i na zbyt dużą skalę, aby tłumaczyć je wyłącznie zakażeniami w kopalniach i zakładach pracy. Wystarczy przejrzeć doniesienia agencyjne, aby zorientować się, że nowe ogniska pojawiają się również w innych miejscach. Kilka przykładów z brzegu: koronawirus w zielonogórskiej Castoramie, zakażenia w warszawskim salonie fryzjerskim, nowe przypadki w sopockim klubie Trefl oraz na słynnym już rejsie katamaranem po Zatoce Gdańskiej. O licznych weselach, które stały się prawdziwą wylęgarnią koronawirusa, nie ma sensu nawet wspominać, bo pewnie każdy o tym słyszał.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że lipcowe słońce kompletnie obezwładniło ludzki instykt samozachowawczy. I to nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. To zrozumiałe, że podczas wakacji nikt nie chce myśleć o zagrożeniu i kłopotach. Wszyscy oswolili się już z istnieniem koronawirusa i po pierwszym strachu niewiele już zostało. Zwłaszcza że ofiar jest relatywnie mało, a w czerwcu udało się spłaszczyć falę zakażeń. Dziś, jak nam się zdaje, koronawirus wyemigrował za ocean i już nie powróci.
Tymczasem on już wrócił. I należy się spodziewać, że po wakacjach liczba nowych przypadków zacznie bardziej wzrastać wraz z nastaniem sezonu grypowego. W tej chwili w Polsce liczba zakażonych zbliża się już do niebezpiecznego progu 10 tys. osób, a był moment, gdy spadła do 8 tysięcy. Jeśli nadal będzie rosnąć w tym tempie i dodatkowo nałożą się na to zachorowania na grypę, to na jesieni może się nam zagrozić nawet scenariusz włoski, gdzie do tej pory zanotowano 250 tys. przypadków zakażenia i 35 tys. zgonów. Przy czym Włosi zmagali się z gwałtownym kryzysem zdrowotnym dopiero od lutego, a tym razem trzeba dołożyć dodatkowe cztery miesiące jesieni i zimy. Kto sądzi, że nasza służba zdrowia może wytrzymać podobny armageddon, jest niepoprawnym optymistą.
Są powody do niepokoju
To prawda, że wiele osób (mówi się o połowie zakażonych lub więcej) przechodzi zakażenie bez objawów choroby. Jednak – po pierwsze – oni również cały czas zarażają, a nikt z nas nie może być pewien, jak sam przejdzie zakażenie, a – po drugie – jeśli rzeczywiście w Polsce mamy tylu bezobjawowych zakażonych, to ich faktyczna liczba jest z pewnością znacznie wyższa niż oficjalne 45 688 łącznych przypadków. A zatem odnotowane przypadki to w większości osoby z objawami. To i tak wystarczająco dużo, aby się poważnie niepokoić o przyszłość. Nie wiemy też, czy wirus nie przejdzie sezonowej mutacji, która zwiększy jego zjadliwość i śmiertelność. Dlatego w tej chwili lekceważenie zagrożenia to prawdziwe igranie z ogniem.
Kolejnego lockdownu nie da się zrobić. Będzie trzeba w miarę normalnie funkcjonować. Jeśli jednak na jesieni, wskutek naszej niefrasobliwości, dojdzie do poważnego kryzysu zdrowotnego, to i tak wszystko, łącznie z całą gospodarką, zatrzyma się w miejscu. Warto o tym pamiętać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/511634-jak-tak-dalej-pojdzie-to-lockdown-zrobi-sie-sam
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.