Konwencja jest aktem mimo wszystko prawnym, chociaż oczywiście jest to bezprawne prawo, ale jest to akt prawny respektowany przez organizacje europejskie i w związku z tym wypowiedzenie tej konwencji ma swoje konsekwencje. W tym wypadku jest to akt oczekiwanej odwagi od polskiego rządu, który – raz jeszcze podkreślam – w moim przekonaniu rozpocznie proces oczyszczenia życia społecznego i kulturowego z tej ideologii, proces degenderyzacji, jeżeli tak można powiedzieć
— mówi portalowi wPolityce.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr, wykładowca UAM w Poznaniu.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: W piątek feministki protestowały w Warszawie przeciwko wypowiedzeniu konwencji stambulskiej. Usiłowały przedstawiać zwolenników jej wypowiedzenia jako zwolenników bicia kobiet i dzieci. Znamienne, że niosły flagi Unii Europejskiej i LGBT. Wydaje się, ze ta symbolika nie była przypadkowa. Jak Ksiądz Profesor to ocenia?
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: Niewątpliwie nie była przypadkowa i w pewnym sensie można powiedzieć, że była uczciwa. Może warto zacząć od tego, że oczywiście wszelka przemoc w stosunku do drugiego człowieka, a zwłaszcza przemoc w rodzinie i przemoc wobec kobiet są czynami ewidentnie nagannymi. Zwłaszcza wobec kobiet. W naszej kulturze przyjęło się takie określenie ironiczne i zarazem pełne pogardy na człowieka, który takich czynów się dopuszcza. Mam na myśli tutaj określenie „damski bokser”. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że ta przemoc w rodzinie dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn, bo przecież dotyczy dzieci zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej. Dotyczy także osób starszych płci męskiej i żeńskiej czy osób w średnim wieku obu płci, o czym świadczą chociażby badania przeprowadzone w Polsce przez prof. Pospiszyla, jeżeli dobrze pamiętam. Dlatego sprowadzenie tego wyłącznie do problemu agresji wobec kobiet jest nadużyciem ideologicznym.
Sprawa natomiast zasadnicza, to jest pytanie: „Skąd ta przemoc się bierze?”. Chociażby w świetle badań empirycznych, socjologicznych, które były w Polsce przeprowadzane kilka lat temu, wykazywano, że głównymi źródłami tej przemocy jest alkoholizm, seksoholizm, bezrobocie i tego typu patologie występujące w życiu społecznym. Problemem konwencji jest jednak to, że ona żadnej z tych przyczyn nie wymienia jako źródła przemocy. Konwencja wymienia jako źródło przemocy tradycyjny, patriarchalny, oparty na wzorcach religijnych model małżeństwa i rodziny. Ma więc charakter wybitnie nieodpowiadający realiom życiowym, ideologiczny, związany z ideologią gender. W tym sensie propagowanie poparcia wobec tej konwencji, a sprzeciwu wobec jej wypowiedzenia pod tęczową flagą jest rzeczywiście uczciwe. To jest obrona ideologii zawartej w tej konwencji, natomiast w żadnym stopniu nie jest to walka z realną przemocą, z realnym problemem przemocy w rodzinie, niezależnie od skali, w jakiej ta przemoc występuje.
Odnoszę wrażenie, że wraz z przybliżaniem się decyzji o wypowiedzeniu konwencji stambulskiej środowiska lewicowe wpadają w coraz większą panikę. Dlaczego?
Myślę, że to jest początek pewnego końca. Daj Boże, żeby to był początek pewnego końca zawłaszczania życia społecznego i politycznego, rodzinnego i kulturowego w Polsce przez tę ideologię. Jeżeli Polska upora się z konwencją stambulską, to myślę, że przyjdzie wreszcie czas na wypowiedzenie też obecności ideologii na uniwersytetach, obecności ideologizacji dzieci w szkołach, na wycofanie pewnych subwencji wspierających instytucje szerzące tę ideologię. Konwencja jest aktem mimo wszystko prawnym, chociaż oczywiście jest to bezprawne prawo, ale jest to akt prawny respektowany przez organizacje europejskie i w związku z tym wypowiedzenie tej konwencji ma swoje konsekwencje. W tym wypadku jest to akt oczekiwanej odwagi od polskiego rządu, który – raz jeszcze podkreślam – w moim przekonaniu rozpocznie proces oczyszczenia życia społecznego i kulturowego z tej ideologii, proces degenderyzacji, jeżeli tak można powiedzieć.
Według tej konwencji tak naprawdę przemocą jest obrona przed dekonstrukcją społeczeństwa opartego na tradycyjnych wartościach i rodzinie. Tej obrony dokument ten nam po prostu odmawia, mało tego – konwencja przewiduje jej penalizowanie. Czy to jest uczciwe? Wyobrażam sobie, co by się działo, jakbyśmy coś takiego zafundowali środowiskom lewicowym. Byłby wrzask niesamowity.
Tak. Tutaj mamy przyjęty w punkcie wyjścia ten fundament, o którym wspomniałem, że on jest fundamentem irracjonalnym i wysoce ideologicznym. Jeżeli rzeczywiście uznajemy, że małżeństwo i oparta na małżeństwie rodzina jest źródłem przemocy, to wówczas faktycznie obrona tej instytucji w świetle konwencji jest aktem narażonym na szykany. To jest absurd, ale cały genderyzm jest absurdem. Jest po prostu oderwany od rzeczywistości, jest ideologią totalitarną, co często podkreślamy w gronie krytyków tej ideologii. Ów totalitarny charakter wyraża się w zawłaszczaniu wszystkich przejawów życia. Mamy tu więc do czynienia z sytuacją absurdalną, ale wzmacnianą terrorem pseudoprawnym i stąd właśnie będzie się tu toczyła niewątpliwie wielka walka i wielkie zmaganie o prawdę i o rzeczywistość, mówiąc najkrócej.
Jeszcze w kontekście tej konwencji antyprzemocowej, która de facto wcale antyprzemocową nie jest, chciałam zauważyć, że nawet jeżeli konwencja stambulska zostanie wypowiedziana, będzie to dopiero pierwszy krok. W ocenie Księdza Profesora jak wielką pracę jeszcze musimy wykonać, żeby tą ideologię gender usunąć z przestrzeni publicznej, z życia społecznego? Wiem, że są gender studies itd., ale jaki zasięg jest w tej chwili tej ideologii i czy jesteśmy w stanie to jakoś oszacować?
To jest bardzo ważne i zarazem bardzo trudne pytanie. Kiedy podejmowałem krytykę gender w moim środowisku, moi koledzy – księża – zwracali mi uwagę na to, że to jest trochę walka zbyteczna, jak twierdzili. Mówili: „Popatrz, był komunizm – przeszedł. Było new age – przeszło. To też jest pewien epizod”. Tylko zwracałem wtedy uwagę, że nie było chociażby w ostatniej epoce new age’u takiej sytuacji, w której dzieci w przedszkolu byłyby uczone magii, dzieci w szkołach byłyby wychowywane w duchu okultyzmu, a Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej prognozowałoby według tarota. Natomiast w przypadku gender rzeczywiście ta ideologia weszła we wszystkie sfery życia, poczynając od przedszkola, aż po sferę polityki i my nie jesteśmy nawet – jak sądzę – świadomi tego, w jakim stopniu jest ona rozpowszechniona. Mamy kilka lat straconych w związku właśnie z tym, że gender wchodził w nasze życie społeczne niezwykle gładko, niezwykle ofensywnie, z ogromnym przyzwoleniem. Mam tutaj na myśli oczywiście poprzednią formację polityczną, ale jednocześnie trzeba też przyznać, że obecna formacja polityczna przez minioną kadencję, walcząc z wieloma innymi bolączkami i problemami, o które była oskarżana i atakowana, nie skoncentrowała się na walce z ideologią gender. Dlatego mamy tutaj szereg lat w pewnym sensie straconych.
Natomiast myślę, że potrzebna jest w tej chwili przede wszystkim spokojna edukacja, wyjaśnianie społeczeństwu poprzez media, poprzez spokojne, rzetelne debaty, odkłamywanie pewnych pojęć, pokazywanie, że edukacja zgodna ze standardami WHO dziecka nie jest wychowaniem do miłości, ale jest seksedukacją, że jest pozbawianiem praw rodziców do decydowania o dziecku, że konwencja antyprzemocowa – jak pani redaktor to podkreśla – nie ma nic wspólnego z walką z przemocą. Jest wyrazem opresji wobec najbardziej podstawowej instytucji społecznej, jaką jest małżeństwo i rodzina. Że studia genderowe, że wykłady w rodzaju „lesbijska krytyka literatury feministycznej” czy „feministyczna krytyka literatury lesbijskiej” naprawdę urągają powadzę ludzkiego rozumu. I to niezależnie od przekonań religijnych. Warto myślę zwrócić uwagę też na to, że ta ideologia, chociaż ona jest radykalnie antychrześcijańska, to jest ona jednocześnie antyludzka i niezależnie od tego, czy krytykujemy ją z punktu widzenia humanizmu chrześcijańskiego, czy podejmiemy uczciwą krytykę z punktu widzenia humanizmu świeckiego – jeżeli przyjmiemy wizję człowieka i wizję miłości odpowiadającą godności człowieka, będziemy zgodni w tej krytyce. I to, myślę, jest wielkie zadanie dla nas w tej chwili, abyśmy odkłamali rzeczywistość, którą zostaliśmy zawłaszczeni.
To jest z jednej strony pokłosie filozofii Nietzschego, a z drugiej nadmiernego zaufania instytucjom międzynarodowym…
Tak, bo my też przyzwyczailiśmy się do tego w sposób zupełnie błędny, że odchodząc od zasady kiedyś stosowanej Roma locuta causa finita (Rzym powiedział i sprawa jest zakończona) – zasady w pewnym sensie kościelnej, można powiedzieć – dzisiaj przyjęliśmy taką zasadę, że „Bruksela locuta causa finita” czyli poszczególne instytucje europejskie coś wyrażają, a my bierzemy to po prostu za pewnik. Tymczasem możemy się przekonać, że zarówno pewne orzeczenia dotyczące spraw gospodarczych, jak i spraw czysto naukowych są w tych instytucjach delikatnie mówiąc traktowane w sposób ironiczny. Wiele słów już padło na temat krzywizny banana i traktowania marchewki jako owocu, ale myślę, że o wiele poważniejszym problemem jest zwrócenie uwagi na przykład na to, jak doszło do tego, że WHO odrzuciło homoseksualizm jako chorobę, traktując to jako normalną opcję seksualną. Przecież to jest jedno z największych szalbierstw pseudonaukowych XX wieku. A na jakiej podstawie? Na podstawie badań oszusta, pedofila, człowieka, który złamał wszystkie standardy naukowe. Mam tu oczywiście na myśli Alfreda Kinseya. Na podstawie jego pseudobadań, wręcz nie waham się powiedzieć zbrodniczych tym bardziej, że miał też epizod współpracy z niemieckim nazistowskim seksuologiem, lekarzem, na podstawie badań tego „wybitnego uczonego” WHO orzeka, że homoseksualizm nie jest chorobą.
Także mamy do czynienia z potrzebą weryfikacji pewnych orzeczeń wielkich, poważnych instytucji zarówno międzynarodowych, jak i unijnych i przede wszystkim wytworzenia w sobie zdrowego krytycyzmu, że nie zawsze to, co mówi nam Rada Europy, Parlament Europejski, czy jakiekolwiek instytucje należące do Unii Europejskiej, musi oznaczać bezwarunkowo prawdę, rzetelność i uczciwość.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/510906-ks-prof-bortkiewicz-to-pierwszy-krok-do-degenderyzacji