„W końcu przeszliśmy przez bramy piekła dla tysięcy zwierząt – ostatniej drogi w ich tragicznym życiu” relacjonuje Aleksandra Śniecikowska z Fundacji Mondo Cane. Razem z ponad setką osób - policjantów, prokuratora, lekarzy zoopsychologów i członkami innych organizacji zajmujących się zwierzętami nareszcie udało się tego czerwcowego poranka sforsować niedostępne przez wiele lat miejsce, w którym umierały w męczarniach psy i koty. Radysy w województwie warmińsko-mazurskim. Jedno z największych schronisk dla zwierząt w kraju. Działające prawie dwie dekady.
„Naszym oczom ukazały się obrazy, które z każdym kolejnym dniem prześladują nas coraz bardziej. Nie dają spać, nie dają zebrać myśli, nie dają normalnie funkcjonować i cieszyć się życiem. Myślę że przeżywamy coś w rodzaju stresu pourazowego u żołnierzy. Pierwsze co atakuje nasze zmysły to duszący, dopadający na nas zewsząd odór moczu, gnijącego mięsa – którym karmione były zwierzęta, kału…(…)Powalający na kolana obraz martwych zwierząt w kojcach w tym szczenię zjadane już przez larwy. Leży to psie dziecko razem z kilkoma innymi, jeszcze żywymi maluchami. Inne zwłoki – już zmumifikowane, wysuszone i kolejne, w stanie rozkładu, widoczne kości i larwy much… W głowie obrazy, co dzieje się, kiedy szczenne suki urodzą swoje małe w kojcach z dorosłymi niewykastrowanymi samcami…”
I kolejna relacja:
„Betonowe kojce małe, na betonie walały się resztki pożywienia, które dostają psy – surowe, śmierdzące zwierzęce wnętrzności. W upale prawie 30 stopni. Za budy w kojcach robiły przegrody z desek z dziurą. Do tego były rzędy pustych kojców, a w innych na przestrzeni czterech metrów kwadratowych były trzy owczarki niemieckie”.
Ponad 2400 zwierząt w brudnych kojcach, pozbawionych jakiejkolwiek opieki weterynaryjnej, z odgryzionymi łapami, ogonami, nie sterylizowane i nie kastrowane…zarażone szczeniaki, dogorywające z chorób i starości psy. Te w najgorszym stanie natychmiast, tuż po rozpoczęciu interwencji i zgodzie biegłej sądowej zostają przewiezione do pobliskich klinik weterynaryjnych. Z oficjalnych dokumentów wynika, że tylko od początku tego roku, czyli przez niespełna sześć miesięcy, wywieziono ze „schroniska” prawie 4 tony martwych psów. Oficjalnie…
Ludzie alarmują od lat:
„Trzeba koniecznie zniszczyć Radysy….Błagamy o pomoc…Psy umierają jak muchy, w strasznych cierpieniach…Pracownicy utrudniają adopcje, kłamią, oszukują…To jest dramat. Psy często w stanie agonalnym. Tak nie może być. (…) nie wyobrażam sobie większego horroru niż to, co spotyka psy w Radysach…”
- to treść jednego z maili, przysłanych do Pogotowia dla Zwierząt. Mimo alarmujących doniesień tamtejsza prokuratura umarzała lub nawet nie wszczynała postępowań.
A właściciele wygrywali w gminach kolejne przetargi na przyjęcie bezdomnych zwierząt, bo proponowali najniższą cenę – 1000 złotych za” sztukę” Interes tak kwitł i przynosił takie dochody właścicielowi, że kilka kilometrów dalej, w miejscowości Monety, rozpoczęto w ubiegłym roku, na dwuhektarowej działce, wylewanie fundamentów pod kolejne „schronisko”. I kupiono kolejne dwie działki.
Sąd zdecydował o trzymiesięcznym areszcie dla właściciela schroniska w Radysach. Przedstawione dowody były tak wstrząsające, że decyzja nie była trudna.
Ale przy okazji warto zadać parę pytań – jak tyle lat mógł trwać taki proceder? Czy odpowiedzialni za nadzór nad tym miejscem poniosą odpowiedzialność? Dlaczego pozwala się na komercyjną działalność, nastawioną wyłącznie za zysk, kosztem cierpienia zwierząt? Co ze zmianami w prawie, umożliwiającymi walkę z takim procederem aż do jego całkowitego zlikwidowania? I czy gminy dalej tak beztrosko będą powierzać zwierzęta w ręce osobników, żerujących na bólu i cierpieniu zwierząt, a często bez żadnych skrupułów poddają je eutanazji – tej naturalnej, wynikającej z warunków życia, ale także często pozbawiając je życia gwałtownie.
Być może na część z tych pytań udało nam się dzisiaj odpowiedzieć w telewizji wPolsce.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/506253-mordownia-zwana-schroniskiem