Kto kupił najdroższy obraz, jaki kiedykolwiek sprzedano w polskim domu aukcyjnym? Zapewne nigdy się tego nie dowiemy. Namalowany przez Matejkę portret, za który nabywca zapłacił siedem milionów złotych, został wylicytowany za aukcji bez udziału publiczności. Czy mamy do czynienia z bańką spekulacyjną na polskim rynku sztuki?
Kiedy media z entuzjazmem informowały, że padł rekord cenowy za portret prof. Karola Gilewskiego pędzla Matejki, historycy sztuki byli dalecy od zachwytu. Uważają, że cena jest kompletnie nierealna i skłonni są wręcz snuć teorie spiskowe.
Trudno mi uwierzyć, że ktoś mógłby tyle dać za ten obraz. Powinnam się cieszyć, że Matejko został tak doceniony, ale obawiam się, że nadmuchuje się bańkę spekulacyjną. Dojdzie do czarnego scenariusza. Kupno dzieł malarstwa polskiego będzie kompletnie poza zasięgiem muzeów
— mówiła mi dr Barbara Cichora-Czwórnóg, autorka monografii i licznych prac naukowych poświęconych Matejce.
Jeszcze niedawno wylicytowany w początkach czerwca na aukcji Polswiss Artu portret Matejki wisiał na ścianie filii Muzeum Narodowego w Krakowie, w Domu Matejki, jako depozyt, z dyskretną tabliczką „własność prywatna”. Trafił do muzeum cztery lata temu po tym, jak jego anonimowy właściciel kupił go na aukcji w Wiedniu.
To też dość zastanawiająca część historii związanej z obrazem Matejki. Dlaczego w 2015 roku nie kupiło go polskie ministerstwo kultury? Cena wywoławcza wynosiła 100 tysięcy euro, ostatecznie sprzedano go za 290 tysięcy. Profesorowie Uniwersytetu Jagiellońskiego, którego prof. Gilewski był dziekanem, apelowali do ówczesnej minister kultury, Małgorzaty Omilanowskiej o dotację na kupno obrazu. Odmówiła.
Tę decyzję trudno usprawiedliwić — obraz twórcy należącego do czołówki malarzy polskich, bezsprzecznie oryginalny, nie został kupiony za rozsądne pieniądze, zaledwie ułamek ceny, którą osiągnął pięć lat później.
Nie dowiemy się już zapewne, kto jest nabywcą obrazu Matejki. Z nie do końca jasnych powodów nawet najbogatsi Polacy zazwyczaj nie chwalą się już swoimi nabytkami.
Myślę, że na kupno obrazu w tej cenie mogła sobie pozwolić całkiem spora grupa. Zaryzykuję, że takich kolekcjonerów jest co najmniej stu. Od lat kupują najdroższe na rynku dzieła sztuki. Stać ich, w końcu wielu zrobiło majątek na prywatyzacji. Ale możliwości finansowe to nie wszystko. Bo w tym wypadku istotne jest też to, kto byłby tak bardzo zainteresowany właśnie Matejką, w dodatku portretem namalowanym na podstawie fotografii
— mówi mi Katarzyna Włodarska, ekspert rynku sztuki.
Ciągle otwarte pozostaje jednak pytanie, dlaczego ktoś miałby kupować za olbrzymie pieniądze obraz, który kilka lat wcześniej był kilkakrotnie tańszy i – jak na ogół uważają eksperci — zdecydowanie za niego przepłacić.
Nie mieści się to w logice biznesu i dlatego budzi spore emocje. Bo nawet najbogatsi ludzie nie lubią płacić za dużo i może też dlatego są bogaci.
Stąd biorą się teorie spiskowe: plotki, że tak naprawdę obrazu nie sprzedano, bo stuknięcie młotkiem aukcyjnym nie zawsze oznacza faktyczną sprzedaż.
„Robienie cen” rzeczywiście się zdarza. Obraz tak naprawdę nie zmienia właściciela. Wszyscy są zadowoleni: dom aukcyjny dostaje prowizję, w tym wypadku z góry. Właściciel jest zadowolony, bo jego obraz zyskał nową „metkę”. Odtąd mówi się o nim, że został sprzedany na aukcji za taką cenę, można na przykład dostać na niego kredyt lub korzystnie odsprzedać
— opowiada mi jeden z byłych pracowników domu aukcyjnego.
Polski rynek dzieł sztuki jest nietransparentny, mówią to nawet jego uczestnicy.
Są jakieś powody, że to jedyna dziedzina gospodarki, do której w ogóle nie wkroczył kapitał zagraniczny
— przyznaje Marek Lengiewicz, prezes Rady Nadzorczej Rempexu.
Od pewnego czasu trwa w Polsce dość intensywne przekonywanie opinii publicznej, że kupowanie dzieł sztuki to idealna inwestycja na trudne i niepewne czasy. Tuż przed rekordowa aukcją, na której sprzedano portret Matejki, ukazała się seria artykułów — materiałów promocyjnych, a także tekstów dziennikarskich, które niewiele się od nich różniły — w których zapowiadano, że może paść rekord, a „na rekordach się zarabia” . Padło nawet stwierdzenie, że w wypadku upadku państwa, jedyną pewną wartością są dzieła sztuki.
Traktowanie dzieł sztuki przede wszystkim jako lokaty jest już bardzo widoczne -kolekcjonerów zastąpili inwestorzy, którzy często po aukcji nie odbierają nawet obrazów, zostawiając je na przechowanie w magazynach domu aukcyjnego.
Magazyny domów aukcyjnych to ważna część pejzażu polskiego rynku sztuki. Największe ma Desa Unicum — w czeluściach budynku przy warszawskiej ulicy Pięknej, kryją się starannie opakowane obrazy, umieszczone tam przez właścicieli. Są też VIP-roomy, pomieszczenia w których dyskretnie można przechowywać różne obiekty i do których wchodzi się po skorzystaniu z czytnika linii papilarnych.
Pandemia koronawirusa i spodziewany kryzys gospodarczy bardzo ożywiły rynek sztuki.
Sprzedajemy teraz zdecydowanie więcej, także dzieła, które czekały na odbiorców. Jest spore zainteresowanie bardzo drogimi obrazami Na aukcji w Agra Art sprzedano aż za 3,6 miliona obraz Jacka Malczewskiego, to rekord jeśli chodzi o prace tego artysty. A w USA kupiono za 500 tysięcy USD, czyli dwa miliony złotych, obraz Alfreda Wierusza-Kowalskiego i już wkrótce pojawi się w Polsce. Nigdy nie było takich cen na tego malarza
— opowiada mi Adam Chełstowski, wlaściciel galerii Ad-Arte.
Czas pokaże, czy były to dobre inwestycje. Klasyczna definicja bańki spekulacyjnej mówi, że kiedy rosną ceny jakiś dóbr, najpierw kupują wtajemniczeni. To tak zwana faza ukryta. Kiedy mówi się już publicznie, że należy coś kupować, jest to faza jawna. A ceny zaczynają szybować w górę, by osiągnąć apogeum w fazie manii. Wtedy bańka pęka, a ci, którzy kupili za późno, mogą tylko żałować.
Więcej w artykule Mai Narbutt „Portret z teorią spiskową w tle” w ostatnim numerze tygodnika „Sieci”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/505597-banka-spekulacyjna-na-polskim-rynku-aukcyjnym