Myślę, że wielu Polaków chętnie zgodziłoby się na opodatkowanie – oczywiście w rozsądnych granicach, np. 1 procent miesięcznie od dochodów - jako ekstra wpłatę do budżetu państwa. W zamian państwo gwarantowałoby, że pewne osoby nie znajdą się nigdy w parlamencie, pozbawiając je biernego prawa wyborczego. Co uniemożliwi im startowanie w wyborach do Sejmu i Senatu.
To ograniczenie nastąpiłoby ze względu na posiadane – często nie zawinione przez nich samych - braki i negatywne cechy osobowościowe. Rzecz w tym, że będąc w parlamencie, przynoszą państwu i obywatelom więcej szkody niż pożytku. Do takich osób należy też Monika Rosa, obecna posłanka Koalicji Obywatelskiej, w poprzedniej kadencji Nowoczesnej.
Za czyją nieobecność dałbym się opodatkować?
Gdybym miał teraz sporządzić z pamięci listę obecnych parlamentarzystów, za których nieobecność w parlamencie gotów byłbym dać się ekstraordynaryjnie opodatkować, znaleźliby się na niej: Joanna Scheuring-Wielgus, Klaudia Jachira, Izabela Leszczyna, Kamila Gasiuk-Pihowicz, Katarzyna Lubnauer, Barbara Dolniak, Barbara Nowacka, Adam Szłapka, Piotr Misiło, Witold Zembaczyński, Stanisław Gawłowski, Michał Szczerba, Krzysztof Brejza, Sławomir Neumann.
Ilu już liczy ta lista? Z Moniką Rosą to dawałoby 15 procent dochodu miesięcznego, licząc po 1 procent od parlamentarzysty. Ciężko byłoby. Ale udźwignąłbym.
Nie będę wchodził w szczegółową analizę powodów tak surowej oceny. Każda z postaci na tej liście jest niepowtarzalną indywidualnością. Nie da się więc zbudować wspólnej dla wszystkich miary. Ogólnie rzecz ujmując, można powiedzieć, że u niektórych górę biorą pewne skazy z pogranicza moralności i kultury bycia, u innych drobne braki intelektualne, takie choćby jak pamięć albo rzetelność, czy wreszcie kłopoty z rozróżnianiem prawdy od fałszu.
Jeśli idzie o posłankę Monikę Rosę, to spieszę ją uspokoić, że tą cechą decydująca o mojej tak mało korzystnej ocenie, nie jest jej uroda. W tej warstwie - bez zastrzeżeń. Tyle, że w parlamencie aparycja nie wystarcza. Co więcej, prezencja, nawet oszałamiająca, nie jest narzędziem przesądzającym o prawidłowym rozpoznawaniu i rozumieniu zjawisk i procesów politycznych, społecznych. Czasami nie zapewnia też jasnego widzenia praw występujących w świecie przyrody czy choćby rządzących ludzką biologią.
„Dwaj mężczyźni własnych dzieci mieć nie mogą”
Przy tej okazji chcę uświadomić posłance Monice Rosie, iż to, że ktoś chce coś mieć, nie zawsze jest równoznaczne z tym, że to leży w zakresie jego możliwości. Tak właśnie mają się rzeczy, jeśli chodzi o wiceprezydenta Warszawy Pawła Rabieja, o którym z prawdziwą, niemal matczyną troską wypowiada posłanka Monika Rosa.
Otóż fakt, że Paweł Rabiej i jego partner seksualny stanowią „kochającą się parę, która decyduje się na posiadanie dzieci, to chce je mieć”, nie gwarantuje sukcesu. Dlaczego? Tyle, to posłanka Monika Rosa wiedzieć powinna. Dwaj mężczyźni własnych dzieci mieć nie mogą. Nawet jeśli Paweł Rabiej jest „wyautowany”, czyli gejem, który sam obwieścił oficjalne światu, że jest homoseksualistą.
Może, co najwyżej, wspólnie ze swoim ukochanym, opiekować się jakimś obcym sobie dzieckiem. Na szczęście, w Polsce, to nie dopuszczalne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/504320-monika-rosa-a-dzieci-pawla-rabieja-z-jego-ukochanym