W ubiegłym tygodniu każdy mógł znaleźć coś ciekawego dla siebie. Płaczący po radiowej Trójce dostali nowego dyrektora. Antyrządowi hejterzy – teorie spiskowe „Gazety Wyborczej” na temat ministra Szumowskiego. Przeciwnicy „nadzwyczajnej kasty” – nową pierwszą prezes Sądu Najwyższego. A tacy prości Polacy jak ja otrzymali w prezencie powrót piłki nożnej na stadiony.
Powrót jest kulawy, bo trybuny puste, ale jest. Zresztą to nie całkiem nowa sytuacja. Już nie raz się zdarzało, że kibice w czasie jednego meczu ostro nabroili, a potem na kolejny ich nie wpuszczano.
Gra na pustym stadionie ma zresztą swoje dobre strony. Przede wszystkim dlatego, że kiedy nie ma kiboli „tworzących niepowtarzalną atmosferę meczu” (wrzeszczących obelżywe hasła i śpiewających pełne bluzgów piosenki), doskonale słychać, co trenerzy pokrzykują do swoich zawodników. I dzięki temu wiemy, że pewien serbski menedżer potrafi nie tylko użyć płynnej i poprawnej polszczyzny przed kamerą, lecz także umiejętnie skorzystać ze znanych polszczyźnie podwórkowej przekleństw, szczególnie tego najpopularniejszego, na „k”.
„Ważne polskie słowo”
Gdy trener z taką swobodą wykrzyczał to ważne polskie słowo do zawodnika, który nie trafił w bramkę, intuicja mi podpowiedziała, że może i w jego języku funkcjonuje to przekleństwo. W naszej części Europy używane jest powszechnie, i to nie tylko przez braci Słowian, lecz również przez bratanków Madziarów. Skonsultowałem się z przyjacielem jugosłowianistą (tak, tak, są tacy, choć dziś wolą się nazywać specjalistami od Bałkanów Południowo-Wschodnich). Był zdziwiony okrzykiem trenera. – Posłuchaj tego uważnie, czy to nie „kurac”? – dopytywał, bo ponoć nasze przekleństwo na „k”, choć w Serbii znane, to używane jest rzadko.
Znacznie częściej na belgradzkich ulicach i w knajpkach słychać owego „kuraca”, słowo bardziej wulgarne, bo będące odpowiednikiem naszego na „ch”. Mój kolega przywołał „Rozmówki polsko-serbskie”: w rozdziale „U rzeźnika” jest zamieszczona przestroga, żeby – Boże, broń – nie prosić w sklepie o „kurczaka”. Po serbsku „kurczak” może nie jest tak ordynarny jak „kurac”, ale właśnie od tego słowa pochodzi.
Bałkański trener jednak wezwał na pomoc nie „kuraca” ani nie „kurczaka”, lecz zaklął bardziej po naszemu. Dlaczego o tym piszę? Aby pokazać, jak bardzo polska kultura i tradycja potrafi być pociągająca dla obcych.
Felieton ukazał się w tygodniku „Sieci” nr 23/2020.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/503622-nie-proscie-o-kurczaka