Właściwie nie ma dnia, aby nie pojawiała się nowa teoria na temat Covid-19 i tego, w jaki sposób z pandemią walczyć. Autorem jednej z nich, ciekawej i wartej rozważenia przez specjalistów, jest Matt Ridley, znany i u nas brytyjski pisarz i publicysta zajmujący się popularyzowaniem wyników badań naukowych.
Co dzisiaj wiemy na temat tego jak rozwija się pandemia? To jest początek jego rozważań, w których postanowił, jak sam pisze skoncentrować się na twardych faktach a nie modelach statystycznych, matematycznych czy epidemiologicznych, które z rzeczywistością nie muszą mieć wiele wspólnego. Dziś, mimo upływu kilku już miesięcy życia w warunkach pandemii nie wiemy nawet, które z wprowadzonych ograniczeń w zakresie dystansowania społecznego są kluczowe. Może wystarczy myć ręce, unikać tłumów i nie podawać sobie rąk na powitanie, aby zahamować jej rozprzestrzenianie się tak jak zdaje się dowodzić tego przykład Szwecji? Tego dziś nie wiadomo, ale to co już możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, to związek między dużą liczbą testów a niewielką ilością zgonów. Ten związek zaobserwowano nie tylko w takich azjatyckich państwach, jak Japonia czy Korea Płd., ale również w Europie.
W takich krajach jak Niemcy, Litwa, Estonia czy Islandia, gdzie wcześnie zaczęto robić testy na masową skalę, liczba zgonów z powodu Covid-19 jest mniejsza niż tam, gdzie spóźniono się z tym. Ale nawet w obrębie niektórych państw, takich jak choćby Holandia różnice w tym względzie są uderzające. W Groningen na północy kraju obserwuje się tylko 4 % wzrost liczby zgonów w porównaniu z tym samym czasem w latach ubiegłych, podczas gdy w Brabancji na południu, mamy do czynienie z podwojeniem liczby osób, które zmarły. Jaka jest różnica między tymi holenderskimi prowincjami? Otóż 19 marca profesor Alex Friedrich przekonał władze Groningen aby te nie godziły się na politykę testowania wyłącznie osób chorych oraz z grup ryzyka i trwały w swym postanowieniu przeprowadzania możliwie dużej liczby osób. Brabancja poszła drogą zalecaną przez władze centralne z wiadomym skutkiem. Ale jaki może być związek między liczbą przeprowadzonych testów a wskaźnikiem zgonów w wyniku Covid-19? Ridley zastanawia się, czy czasem testowanie, którego efektem jest wykrycie wielu przypadków infekcji we wczesnej fazie nie przyczyniło się do tego, że wirus przenikał wolniej do szpitali. A one mogą być podstawowym ogniskiem pandemii i źródłem dalszych infekcji. Nie chodzi w tym wypadku o to czy wirus był w szpitalach, bo tego nie da się uniknąć, ale o odpowiedni stopień jego natężenia, bo to jest w tej teorii kluczowym czynnikiem. Innymi słowy stopień zakaźności Covid-19 może być wprost proporcjonalny do stopnia w jakim „nasycił” on szpitalną atmosferę i przestrzeń. W małym stężeniu jest on niegroźny, w wielkim, niesłychanie zakaźny. W opinii Ridleya doświadczenia chińskie z Wuhan, gdzie chorych separowano w specjalnych tymczasowych „centrach odosobnienia” ale nie przywożono do szpitali może potwierdzać, że większość infekcji jest natury od-szpitalnej. I to ze szpitali, być może Covid-19 przerzucił się przeniesiony albo przez pacjentów, albo personel medyczny do drugiego centrum pandemii, jakim w Europie Zachodniej stały się ośrodki opieki nad osobami starszymi, czy obłożnie chorymi.
Teorię, że szpitale stały się w Europie „centrami rozprzestrzeniania” Covid-19 potwierdzają, zdaniem Ridleya inne wyniki badań. Naukowcy z chińskiej prowincji Shenzhen przebadali 391 przypadków osób chorych na Covid-19 oraz 1 286 osób z którymi chorzy kontaktowali się. Okazało się, że 80 proc. transmisji infekcji „było zasługą” tylko 9 proc. chorych a tylko 11 % osób, które zamieszkiwały wspólnie z chorymi „załapało” wirus. A podobne studia przeprowadzane w Stanach Zjednoczonych w domach opieki pokazały, że np. w jednym z nich w Waszyngtonie 23 dni po tym jak pierwsza osoba zachorowała już 64 proc. wszystkich pensjonariuszy było zarażonych. Badania Dr Muge Cevik z Uniwersytetu St. Andrews zaś skłaniają do wniosku, że nie kontakt z wirusem jest groźny, ale długotrwałe przebywanie w zamkniętych obiektach z osobami chorymi. Aby się zarazić trzeba długo i w zamkniętej przestrzeni obcować z osobami chorymi. Przypadkowe, krótkie kontakty, zdaniem amerykańskiego naukowca nie są groźne i raczej nie kończą się infekcją.
Osobną kwestią, która intryguje Ridleya jest różna podatność na infekcję różnych grup społecznych. Jest dość banalną prawdą, że jeśli osoby starsze, otyłe i chore są bardziej narażone, to inni, siłą rzeczy, mniej. Powołuje się przy tym na badania zespołu Gabriela Gomes z Liverpool School of Tropical Medicine, według których niektóre grupy społeczne nabywają tego co określa się mianem „odporności stada” już wówczas gdy 10 proc. ich członków staje się odporne na infekcję. W takiej dobrej sytuacji są np. dzieci, które w świetle właściwie wszystkich dostępnych badań nie są osobami przenoszącymi infekcję Covid-19. Oczywiście to tylko teoria, ale gdyby się potwierdziła, to należałoby mieć pod kontrolą szpitale i domy opieki, a infekcja zwolniłaby samoczynnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/499262-czy-szpitale-i-domy-opieki-przyspieszyly-epidemie-w-europie