Zgodnie z zapowiedzią premiera Morawieckiego zaraz po majówce wchodzi w życie kolejna faza rozluźniania restrykcji spowodowanych pandemią koronawirusa. Przyjęta zasada jest dość klarowna: jeżeli okaże się, że liczba zarażonych gwałtownie wzrośnie, natychmiast zrobimy krok do tyłu i obostrzenia zostaną przywrócone. Niewykluczone, że ten sposób funkcjonowania państwa i gospodarki zostanie z nami na długo.
Przypominają mi się w tym kontekście dawne prognozy, bodaj z początku lat 60. ubiegłego stulecia, w których różni ówcześni naukowcy przewidywali, że do 1975 roku rak stanie się całkowicie uleczalną chorobą. Perspektywa kilkunastu lat wydawała im się wtedy wystarczająco daleka, aby ludzkość uporała się z tą groźną chorobą. Tymczasem od tamtej pory minęło 60 lat i pomimo postępu w medycynie miliony ludzi ciągle umierają na raka.
Być może podobnie będzie z koronawirusem, zwłaszcza że – jak wynika z niektórych badań – ci, którzy przeszli chorobę, wcale nie nabywają odporności. A zatem kolejne szczepy i mutacje mogą pozostać z nami jeszcze długo, z różną intensywnością zarażając i zabijając ludzi. Cechą zachodnich społeczeństw jest optymizm, wielka wiara pokładana w nauce. Jednak nie ma żadnej gwarancji, że szczepionka, która – być może – powstanie za dwa lata (przypomnę, że najpierw mówiło się o roku, potem o 18 miesiącach) okaże się skuteczna. Wciąż też bardzo mało wiemy o samym koronawirusie, a nowe informacje nie nastrajają zbyt optymistycznie. Oczywiście może się zdarzyć coś nieoczekiwanego, np. koronawirus sam zniknie, tak jak stało się to z jego poprzednikiem, wirusem SARS, który nagle, ni stąd ni zowąd, po prostu wyparował w lipcu 2003 roku. Wydaje się to jednak coraz mniej prawdopodobne.
Ludzie powoli przyzwyczajają się do zagrożenia. Liczby zakażonych, które zbliżają się w Polsce do 13 tysięcy, nie robią już na nikim większego wrażenia. Coraz mniej osób zagląda też do tabelek pokazujących przyrosty chorych, chociaż jeszcze nie tak dawno temu były one obowiązkowym punktem codziennego przeglądu informacji większości z nas. O istnieniu pandemii przypominają jeszcze maski na twarzach przechodniów, zresztą w wielu wypadkach nonszalancko zsunięte na szyję. Gdyby nie te maski, łatwo byłoby nam ulec złudzeniu, że żadnego zagrożenia nie ma.
Dlatego mam ambiwalentny stosunek do luzowania restrykcji. Z jednej strony to dobrze powracać, nawet stopniowo, do normalnego życia i dać wreszcie oddech gospodarce, ale z drugiej pozostaje obawa, że za chwilę wszyscy całkiem już zapomną o ostrożności i wtedy odczujemy to bardzo dotkliwie. Sądzę zresztą, że prawdopodobnie na jesieni, może w październiku, może w listopadzie, zagrożenie powróci – i to z większą siłą. O żadnej normalności nie może być zatem mowy. Kroczymy po kruchym lodzie, trzeba być więc ostrożnym i uważać, aby się nagle nie załamał.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/498100-restrykcje-beda-poluzowane-ale-do-normalnosci-daleka-droga