W mediach zaroiło się od historii, które - należy to przyznać - chwytają za serce. Boli każdy przypadek chorych i starszych osób w Domach Pomocy Społecznej, którymi nie ma się kto opiekować.
Właściwy do zobrazowania problemu, który wcale nie jest tak jednoznaczny wydaje się przypadek Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego przy ul.Bobrowieckiej w Warszawie. Sporo mówi się o nim w telewizjach, pisze o nim wytrwale Gazeta Wyborcza.
Dramat na Bobrowieckiej
W zakładzie przebywa 48 pensjonariuszy. Ponad połowa - 28 osób - jest zakażonych koronawirusem. Po tym, jak z pracy odszedł cały personel medyczny, sytuacja w zakładzie stała się dramatyczna
— czytamy w artykule z 15 kwietnia. Chronologia jest tu ważna. Kilka dni wcześniej ta sama Gazeta Wyborcza jasno stawiała sprawę, skąd wziął się problem.
Gdy ministerstwo zdrowia wydało decyzję, że personel medyczny podczas epidemii może pracować tylko w jednym miejscu, z ośrodka z dnia na dzień odeszła niemal cała załoga.
— to fragment artykułu z 11 kwietnia. Zdejmuje to zatem, zresztą słusznie, winę za zaistniałą sytuację z lekarzy, ale za to z całą mocą przerzuca ją na rząd Prawa i Sprawiedliwości.
W takiej sytuacji niewiele już potrzeba publicystom nie przepadającym za dobrą zmianą, by w ten bębenek tłuc z całych sił.
Zły wojewoda, dobrzy lekarze
Jest w tej historii pewne tło, bardzo osobiste, również poruszające. Gazeta Wyborcza pokazuje oto bohaterską (piszę to bez przekąsu) pielęgniarkę, która jako jedyna zgłosiła się do pracy po nakazie nałożonym przez wojewodę mazowieckiego. W końcu jednak i ona nie wytrzymała, co można po ludzku zrozumieć.
Pracowała po kilkanaście godzin dziennie, nie wychodząc z ośrodka. We wtorek wieczorem jedyna pielęgniarka, która opiekowała się 48 podopiecznymi domu pomocy, źle się poczuła i musiała opuścić zakład. Jest w kwarantannie
— pisze o niej GW.
Wydźwięk tych artykułów ma być jednak taki, że rząd Prawa i Sprawiedliwości rękami swych wojewodów bezrefleksyjnie coś znów ludziom nakazuje. Nie jest czuły na niczyje prośby, każe robić i już. A i w tym jest nieudolny, jak sugeruje nasza ulubiona prasa. Bardzo nieuczciwe przeciwstawienie „złego wojewody (rządu)” „dobrym lekarzom”.
Do wtorku, 14 kwietnia wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł wydał 13 decyzji o przeniesieniu pielęgniarek i lekarzy z innych miejsc do zakładu, ale oprócz Aleksandry Pieśniewskiej i jednego lekarza, który odwiedza pensjonariuszy na kilka godzin w tygodniu, nikt nie stawił się do pracy
— czytamy.
A co mówi na to w rozmowie z portalem wPolityce.pl wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł:
(…) w tej całej sytuacji trzeba sobie zdawać sprawę z tego, dlaczego w ogóle wojewodzie przychodzi do głowy kierować kogoś do pracy w innym miejscu niż to, w którym jest zatrudniony. To są sytuacje nie jakichś wydumanych potrzeb, widzi mi się, tylko sytuacje ostrego kryzysu opiekuńczego. Wojewoda kieruje pracowników tylko do takich szpitali czy DPS-ów, w których doszło do krytycznego braku kadry
— czy to tłumaczenie się przebije? Obawiam się, że nie, dlatego odsyłam do całej rozmowy z byłym ministrem zdrowia.
CZYTAJ TAKŻE: NASZ WYWIAD. Radziwiłł odpowiada na krytykę ws. DPS-ów. „Obecna sytuacja ma charakter nadzwyczajny”
Kto kręci lody?
Gdzieś na marginesie tych wszystkich artykułów, gdy już nasycimy się pewnością, że ta władza z kryzysem sobie nie radzi, można przeczytać rzecz według mnie kluczową.
Zakład Opiekuńczo-Leczniczy przy ul. Bobrowieckiej to prywatna placówka. Prowadzi ją fundacja Nowe Horyzonty. Od kilku dni próbujemy skontaktować się z Martą Grzelczak, prezeską organizacji. Nie odpowiada na maile, a jej numeru nie chcą podać ani pracownicy biura fundacji, ani dyrektorka ośrodka
— czytamy w GW.
W jakiej roli występuje tutaj zatem wojewoda? Kogoś, kto zastał potężny kryzys na nie swoim odcinku, ale to na niego spada konieczność jego rozwiązania. Skoro placówka jest PRYWATNA, to warto spojrzeć na właścicieli i zapytać, gdzie oni dzisiaj są.
Na stronie Akademickiego Centrum Medycznego, które zawiaduje opuszczoną przez medyków placówką jest taka zakładka: CENNIK.
Wynika z niej, że pobyt w Zakładzie Opieki i Rehabilitacji to naprawdę nie jest tania sprawa.
Cena dla pacjentów w zaawansowanym stadium demencji lub z chorobami typu alzheimer, którzy wymagają wzmożonej opieki jest jeszcze wyższa.
Bardzo zasadne jest więc pytanie, dlaczego gdy doszło do kryzysu, jego rozwiązaniem nie zajmują się właściciele PRYWATNEJ placówki. Gdy wszystko było okej, zarabiali przecież naprawdę spore pieniądze na opiece nad starszymi osobami, a dzisiaj ich nie ma.
Trzy dni temu na podanego na stronie maila kontaktowego wysłałem pytania:
Czy prawdą jest to, co opisują media, że w placówce pracuje tylko jedna pielęgniarka już przez piątą dobę?
Dlaczego doszło do sytuacji, w której tak dramatycznie brakuje personelu?
Co zrobili Państwo, by zapewnić opiekę osobom przebywającym w ośrodku?
Czy od tych osób wciąż pobierana jest opłata? W jakiej wysokości?
Patrząc w cennik, widzę, że Państwa ośrodek nie zapewnia opieki charytatywnie. Czy w związku z tym za te pieniądze nie da się zakontraktować personelu?
Jak się domyślacie, odpowiedzi nie ma.
Jest za to poczucie, że postępująca przez lata prywatyzacja niektórych sektorów systemu ochrony zdrowia to była drogą donikąd. Jak mawiali klasycy - kręcono lody na służbie zdrowia. Dlaczego? To proste, bo ktoś na to pozwalał. Rachunek przychodzi dzisiaj, ceną może być ludzkie życie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/496313-krecenie-lodow-czyli-cala-prawda-o-dramacie-w-dps-ach