Kiedy Sławomir Mrożek powrócił z emigracji na ojczyzny łono, wielce się dziwował, że nie rozumie polskiej mowy. Powodem frustracji pisarza nie były zmiany leksykalne, lecz sposób mówienia rodaków, naznaczony obcą mu fonetyką, dykcją, składnią. Co i rusz potykał się o rozmówcę przypominającego kogoś, „kto ma gorące kluski w gębie” , a mimo to „chce coś powiedzieć bardzo szybko i bardzo głośno, i bardzo emocjonalnie, choć trudno ustalić , co ma do powiedzenia i jakie są jego emocje”. Słowo, które w naszej kulturze ma znaczenie sakralne („Na początku było Słowo”), jest najdoskonalszym narzędziem międzyludzkiej komunikacji. Rozwija również intelekt, o czym zapewniał profesor Doroszewski: „Logosfera staje się poprzez poprawne użycie słowa środowiskiem, które sprzyja w znacznym stopniu rozwojowi myślenia. Istnieje korelacja między kulturą języka ludzi a kulturą umysłową społeczeństwa”.
W czasach technologicznej rewolucji XXI wieku aż korci zapytać o losy zdiagnozowanej przez wybitnego językoznawcę zależności. No cóż, nad piękną, modrą Wisłą kultura języka objawia się na przykład manierą stwardniania głosek miękkich. Gustują w niej szczególnie urocze dziewczątka, serialowe aktoreczki, reporterki telewizyjne oraz celebrytki, do każdej niecnoty i błazeństwa nawykłe. „Dżęki, że jestesz. Nie mogłam sze czebie dżysz doczekacz, kocham cze !”, wyrzuca z szeb…, pardon, z siebie rozamorowana Heloiza A.D. 2020. Dokłada przy tym starań, aby jej wyznanie wygłoszone zostało nosowo, z miłym uchu przekąsem. Mistrzem podobnej artykulacji był Wojciech Młynarski, udatnie naśladujący żargon półświatka. Ech, łza się w oku kręci na wspomnienie amanta, który w czasach zaborów łkał na bezkresnym łonie ośmiopudowej (8 x 16 kg) diwy: „Tyś pchła, tyś pchła … mnie do miłości tej !”. Jego nienaganną dykcją można by dziś obdzielić z tuzin artystów ekranu i scen, co to, gwoli uciechy gawiedzi, po jarmarcznych budach i innych zamtuzach „robią małpę, robią osła, robią świnię”. Dzisiejsi komedianci mierzą wyżej. Przywdziawszy katońskie togi, gardłują w obronie gwałconej demokracji. Do boju zagrzewają ich tytani ducha pokroju K. Jandy, pełniącej obowiązki mater dolorosa III RP, tudzież jaśnie wielmożnych panów Stuhrów, którzy tak się wieśniaczą proweniencją a nieprawością Polaków zasromali, aż się ich chimery imać poczęły. A cóż stoi na przeszkodzie komuś, kto nade wszystko umiłował praworządność, obywatelskie swobody, konstytucję, uniżyć się pod stopy potężnego cara z suplikacją o ruskie obywatelstwo ? Toż carscy poddani wręcz zachłystują się wolnością, równością, bra…, bruderszaftem. Nie przypadkiem więc miłosierna Angela od Nachodźców właśnie Władimira Władimirowicza, geniusza troski o człowieka, porwała do tańca na nordstreamowej rurze. XIX-wieczny krytyk teatralny, Aleksy Suworin, miał o trefnisiach wyrobione zdanie, o czym świadczy fragment jego recenzji: „Aktorka Chołymska nad trupem męża się słania i całą scenę d…. zasłania”. Doprawdy niewiele się zmieniło.
W dobie Internetu uczestnicy logosfery przerzucają się, w mowie i piśmie, monosylabami, w dni świąteczne - równoważnikami zdań. Poprawna artykulacja, zasady ortografii, związki frazeologiczne, rozbudowana składnia usychają na jałowej glebie ignorancji; o herbertowskiej urodzie koniuktiwu taktownie zamilczmy. Ponoć nawet niektórzy dziennikarze ślubują przed świętymi obrazami dozgonną wierność trzem czasownikom oraz elicie przymiotników typu : fajny, super, extra, straszny, kultowy, przysłowiowy i, ma się rozumieć, magiczny (vide: magiczne Święta Narodzenia Chrystusa, który przecież surowo potępiał magię). Kto dżyszaj jeszcze czyta przysłowiowe gazety?, docieka telewizyjna reporterka. Jak to kto ? Kultowy piłkarz Messi, który, jak zapewniają sportowi sprawozdawcy, potrafi nawet przeczytać (sic!) extra podanie super piłkarza przeciwnej drużyny. W czasach sanacji poeta Tuwim ubolewał, iż w mowie niektórych ludzi słychać błędy ortograficzne. Dzisiaj to norma. Obumiera nie tylko kultura języka, ale i sam język. Kolorowe obrazki, migające w przyśrubowanych do dłoni smartfonach, zastępują słowo. Członek społeczeństwa technologicznego czuje się bez dostępu do Internetu nieswojo niczym Casanova bez kondoma (że zaczerpniemy ze skarbnicy porównań Charles’a Bukowskiego). Duże wzięcie mają też antystresowe książeczki do kolorowania i place zabaw dla dorosłych, na których absolwenci europejskich przedszkoli z grafiką komputerową oraz nauką skutecznych technik sprzedaży, nadrabiają zaległości dzieciństwa. Homo ludens, wierny dewizie: „Czyż nie mamy żyć wesoło, wszak nie wiemy, gdzie nasz grób”, lewituje w wirtualnej rzeczywistości. Owczy pęd ku nieczytaniu książek skutkuje zatrważającą ignorancją. Nic zatem dziwnego, że chęć szczera krzewienia proekologicznych postaw lub ideologii gender daje dziś profesurę, autorytet, sławę. Tylko patrzeć, jak nazajutrz po ustaniu pandemii rozhuśtana emocjonalnie wagarowiczka Greta zacznie rozsyłać po świecie szkolne koleżanki z nakazem: Idźcie i nauczajcie wszystkie narody ! Konsumenci nowoczesności, goniący na dziecięcych hulajnogach za wiatrem, posłusznie łykają mdłą papkę pseudoinformacji, pseudoteorii, pseudowartości, serwowaną w opakowaniach zastępczych politycznie poprawnej nowomowy. Afroamerykańskie osoby w ciąży, wspierające gejowskich rodziców wstecznie ewoluujących uczniów z niepełnosprawnościami, przestały zadziwiać. Teraz chłostani jesteśmy cierniowym biczem ekologizmu. A wszystko za przyczyną emitowanych przez człowieka gazów, które umyśliły sobie, że ocieplą światowy klimat. Reakcyjnym gazom dają zdecydowany odpór uświadomieni politycznie obywatele, usuwający z jadłospisów rośliny strączkowe. Byle tylko ulżyć Mateńce Ziemi, dojrzałymi kłosami zbóż kłaniającej się niegdyś w pas Jutrzence Narodów, Stalinowi. Diabli wiedzą, czym się to lewackie rozpasanie skończy.
Podczas zarazy skierujmy jednak myśli ku poważnym sprawom. A cóż może być ważniejsze od ponętnych niewiast ? W końcu to na dziewczyny i alkohol wydawaliśmy w okresie burzy i naporu większość apanaży; reszta pieniędzy była marnotrawiona. Widok pięknych kobiet to dla oczu (zielonych, zielonych, aaa… !) zawsze radość. Pewien szarmancki kupiec z Drohobycza twierdził nawet, iż „kobita jest jak róża: ni ma przód, ni ma tył”. Wyemancypowane panie nie podzielają, niestety, poglądu kresowego dżentelmena, bez cienia żenady informując publicznie o zachodzących w ich „przód” i „tył” procesach, o których nie śniło się fizjologom. Okazji do ekshibicjonistycznych popisów dostarczają zwłaszcza manifestacje w obronie godności kobiet tudzież telewizyjne reklamy. Występujące w nich ślicznotki raczą nas opowieściami o nękających je zatwardzeniach, wzdęciach, zgagach, nieświeżym oddechu, atakujących z siłą wodospadu menstruacjach, zagrzybionej i potliwej skórze, infekcjach intymnych: zwykłych i mieszanych. Uff ! Wytrawny spec od sprzedaży potrzebuje zaledwie 30 sekund, dokładnie tylu ile trwa reklamowy spot, aby unieważnić epokę romantyzmu, kiedy to niewiasta nie dotykała stopami ziemi. Złotouści trubadurzy, minnesingerzy, błędni rycerze, wynoszący pod niebiosa anielskie przymioty dam serca, połknęliby dziś własne języki. Dzikie plemiona Amazonii znają pojęcie tabu. Twórcy reklam nigdy się o nim nie dowiedzą. Potrafią jednak sprawić, że życie, „rumiane jak rzeźnia o poranku”, odsłania swoje trzewia. Nie wszystkie okoliczności pozwalają tu określenie dobre obyczaje zachować w jego najczystszym znaczeniu, zwykł był mawiać w takich sytuacjach Tomasz Mann. O kurde, ale gościu miał nawijkę, co nie?
Mężczyznom, ogłuszonym anatomiczno-fizjologicznymi niedyskrecjami płci pięknej, nie pozostaje nic innego, jak tylko szukać ratunku w lekach na potencję, stawiających do pionu mięczaków pokroju hrabalowskiego bohatera, któremu „wiądł jak lilia”. Co ciekawe, występujący w reklamowych spotach panowie mniej są skłonni do intymnych zwierzeń. Może dlatego, że zawzięcie iskają przed kamerami łupież lub wyrywają dzieciakom owocowe żelki. Znakomity pisarz, Dezso Kosztolanyi, wspomina randkę w berlińskim Tiergartenie z niejaką Gretchen. Zwabiony zapachem jaśminu księżyc wspinał się właśnie na nieboskłon po srebrnej drabinie gwiazd, przyświecając napinającemu łuk Amorowi, aż tu Niemeczka jak nie zacznie wyrzekać na hemoroidy dokuczające jej od czasów połogu… . Węgierski prozaik omijał odtąd szerokim łukiem ojczyznę Klopstocka, który ponoć nie przebrnął przez patetyczną „Mesjadę”; poprzestał więc na jej napisaniu. Wielbiciele talentu Kosztolanyi’ego dowiedzieli się natomiast ze złośliwą satysfakcją, znaną nad Sprewą jako Schadenfreude, o uderzającym podobieństwie Francuzek i Niemek. Chodzi o to, że paryżanki mają duże oczy, zaś mieszkanki Berlina - stopy.
Upadek obyczajów pociągnął za sobą w przepaść kulturę języka, co w znacznym stopniu sprzyja rozwojowi bezmyślności. Profesorze Doroszewski, pańska teza o korelacji między kulturą języka a kulturą umysłową społeczeństwa jest dzisiaj bardziej aktualna niż kiedykolwiek. Świat zmierza ku barbarii: na oślep, przez manowiec. Nam, Polakom, brzmią jeszcze w uszach dźwięki fanfar sławiących heroizm przodków, którzy przed stuleciem budowali po latach niewoli Ojczyznę. A przecież wyjątkowość naszych babć i dziadków polegała na tym, że byli … normalni. Wierni wpajanym wartościom miłość do Polski manifestowali codziennym trudem. Lekce sobie ważyli tromtadrację, która za parawanem frazesów skrywa pustkę, dwulicowość, cynizm. Nasi antenaci robili, co do nich należało: uczciwie pracowali, uczyli się, korzystali z komórek… mózgowych, wymieniali myśli. Cieszyli się na wakacje w gospodarstwie dziadków nad Niemnem lub w przygarbionym ze starości szlacheckim dworku pod Lwowem. Rodziny, Ojczyzny, Wiary bronili przed najeźdźcami i szkodnikami rozmaitego autoramentu; nawet za cenę krwi. Nade wszystko pogardzali zdradą, manipulacją, głupotą, umysłowym lenistwem, bezwstydem. Tkwili po uszy w kwitnącej kulturą języka logosferze. Nasze babcie, kiedy natura upomniała się o swoje prawa, wymykały się dyskretnie, aby przypudrować nosek. A potem nadciągnęli barbarzyńcy i obrócili ich świat wniwecz.
Czy jest jeszcze szansa na powrót do normalności ? Próbujmy. Należy wypowiedzieć posłuszeństwo smartfonom, głęboko wrośniętym w dłonie i mózgi. Cóż to będzie za ulga dla zginanych przed fetyszem Internetu karków ! Nie bójmy się ciszy rozkwitającej modlitwą. Odkurzmy książki. Dowiemy się z nich, że, wbrew bałamutnym twierdzeniom miłosiernej Angeli od Nachodźców, symbioza dwóch różnych cywilizacji na tym samym obszarze to mrzonka. Wybitny historiozof, Feliks Koneczny, nie pozostawia złudzeń: „Nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”, gdyż efektem takiej hybrydy jest „walka nieustanna dwóch prądów, osłabiających całość, póki ta czy owa cywilizacja nie weźmie góry tak dalece, iżby druga musiała tamtej biernie podlegać”. No właśnie. W obliczu nadciągającej zagłady cywilizacji chrześcijańsko - klasycznej najwyższa pora zmierzyć się z napierającą zewsząd barbarią. Toż gołym okiem widać, że ktoś, z sobie wiadomych powodów, zakuwa nas właśnie w kajdany.
Księga Sędziów Starego Testamentu zawiera opis wojny między Efraimem a Gileadem. Po odniesionym zwycięstwie mężowie z Gileadu zablokowali dostęp do brodów Jordanu. Każdy przybysz poddawany był próbie, która polegała na wymówieniu słowa Szibbolet (kłos). Efraimici mieli z tym problemy; seplenili: Sibbolet. Zdemaskowanych tym sposobem wrogów wojownicy Neftego skracali natychmiast o głowę. „Tak zginęło przy tej sposobności czterdzieści dwa tysiące Efraimitów”, informuje autor Księgi. No cóż, skoro historia jest nauczycielką życia, wypada zaapelować o rozwagę do uroczych dziewczątek, serialowych gwiazdeczek, reporterek telewizyjnych, celebrytek, do każdej niecno…, zresztą nieważne do czego nawykłych. Miłe Panie oraz Wy, przedstawiciele odkrywanych każdego dnia nowych płci ! Atrakcyjny look podziwiany przez background to nie wszystko. Warto również zadbać o artykulację; tę nieznośną, pogardzaną weredyczkę. Nie odkładajcie w nieskończoność logopedycznej terapii. Przestrogą niech będzie los nieszczęśników, którzy do gabinetu logopedy - po tamtej stronie Jordanu – nigdy nie dotarli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/496248-wizyta-u-logopedy-po-tamtej-stronie-jordanu