Stać nas na takie uczucia, jak tkliwość, żal, tęsknota? Katharsis powoła w nas to co najlepsze, czy zapędzi do zagrody dogorywającego w duchowej samotności Sorosa?
Pożegnałem Eglė 3-go kwietnia. Tego samego dnia, kiedy przed 106 laty przyszła na świat wnuczka powstańca styczniowego, moja mama Stanisława. Opustoszały cmentarz w Chicago. Amerykańskim zwyczajem jedziemy samochodami. Za mną jedzie Vidas i Marytė. Vidas znał Eglė od dzieciństwa. Potem był jako młody człowiek w Wietnamie. Z Marytė to para wypróbowanych przyjaciół, których nie odstraszył chiński wirus. Prawie każdego dnia dzwoni z Nowego Jorku Judy. Joanna z Melbourne. Mijane kępy drzew. Te same jak, kiedy przejeżdżaliśmy tu z Eglė, czy już inne?
Piszę te słowa w odpowiedzi Jolancie Nowakowskiej, z którą tyle mnie łączy od czasów, gdy poznałem ją i Marka. Dzisiaj ten przejazd samochodem jest tak samo nierealny, kiedy uczestniczę z Jolą i Wojtusiem Chmielewskim w odsłonięciu na Śniadeckich pamiątkowej tablicy. Napisze potem dla “Sieci” wspomnienie o Marku, który tylko formalnie, podobnie jak Eglė, nie żyje. Żyją przecież w nas. Nie jest to ckliwa pamięć. Tak po prostu jest.
Pisze Ewa de la Bassetiere. Ostatnim razem widzieliśmy się w Maroku, gdzie Ewa dojechała z synem Markiem. Łączy nas nie tylko wspólnie spędzony czas w zamku w Wandei. Łączy historia jej ojca, Rafała Gan-Ganowicza. Na wiadomość o wylewie wsiadłem w samolot i poleciałem do Polski. Był nieprzytomny, ale uściskiem dłoni dał znać, że słyszy, co mówię. Podobnie jak Eglė, kiedy po jej policzku popłynęła łza. Który to był rok? Bodaj 2002. Dołącza wtedy w Lublinie, bo jest tu już i Ewa, Andrzej Rafał Potocki.
Soûl comme un Polonais. Pijany niczym Polak. Ale pochodzenie tego wyrażenia było inne. Nie pejoratywne. Użył je Napoleon Bonaparte w Hiszpanii wobec polskich żołnierzy. Tak przemiela nas historia i jej interpretatorzy. W czasach zarazy widać to ostrzej. Zawsze świat był żerowiskiem dla kłamstw i przewijających się w dziejach Spytków z Melsztyna. Głoszących śmierć prawdzie. Złaknionych apanaży. Ludzie podśmiewają się z nich, ale nie jest do śmiechu, kiedy wskakują tacy umysłowo pokaleczeni na mównicę i instruują, jak żyć.
Śmierć człowieka, jak pisał Miłosz, jest jak upadek państwa potężnego. Ale to w świecie materialnym. W świecie ducha śmierć nie istnieje. Eglė jest we mnie. Są Marek i Rafał. Żaden czart ich ze mnie nie wypędzi. Żadna dżuma. Brzmi to paradoksalnie, ale seks związany jest ze śmiercią. Nie z życiem. Stąd pustka propagujących jego nauczanie w szkołach sprowadzone do technik, bo na uczucie w takich zajęciach miejsca nie ma. Żeby to pojąć musieliby znać fraszki Witolda z Głowna, jak określiłby to pewnie Jan Długosz.
Jesteśmy w przededniu Wielkiej Tajemnicy. In manus tuas, Domine, commendo spiritum meum. Te słowa według św. Łukasza, wyrzekł na krzyżu Chrystus. Powtórzył je w godzinie śmierci Krzysztof Kolumb. Powtórzyła moja Eglė. Z rozmysłem. Ze świadomością tego, co mówi. Dla tych z trzody Sorosa, to są rzeczy niepojęte. Nie ma w nich miejsca na miłość. Najwyżej na jej podróbkę. Stąd słowa Jana Pawła II-go traktowali jako wystąpienie filmowej gwiazdy, bo jedynie takie formy pojmowania świata, były im dostępne.
Todo tiene solution menos la muerte. Zdanie przeznaczone dla mówiących po hiszpańsku grabarzy. Mówiłem stojąc nad Eglė, że 35 lat temu w Paryżu zaprosiłem ją do tańca i po jakimś czasie ktoś z biorących udział w przyjęciu zauważył, że wtuliliśmy się w siebie, nie poruszając już nogami. W tym tańcu jest moja mama Stanisława. Jest Rafał. Jest Marek. Jest życie w którym dżuma, jest jedynie przypadłością czasu. Jak mówił Szekspir w Makbecie, “zły plon bezprawia, nowym się tylko bezprawiem poprawia”. Na cmentarnym chicagowskim niebie, dzikie gęsi ułożyły się w klucz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/495082-milosc-i-smierc-w-czasach-zarazy-staniemy-sie-lepsi