Profesor Macurek od lat zbierał rozmaite spostrzeżenia na temat tzw. polskiego charakteru narodowego. Na ich podstawie doszedł zresztą do jednego, porządnie uzasadnionego wniosku. Przynajmniej od XVI wieku charakter narodowy mamy w zasadzie niezmienny. Wiele cech pozytywnych, ale i negatywnych przenosimy z pokolenia na pokolenie i nie ma szans na odwrócenie owej tendencji. Konserwatyzm Polaków odbija się nawet w rodzaju przekleństw, których używamy w chwili zdenerwowania. Jeszcze prof. Janusz Tazbir stwierdził kiedyś, że jeśli chcemy posłuchać jak klęli dawni Polacy, to pójdźmy pod najbliższą budkę z piwem, a usłyszymy mniej więcej to samo.
Szczególnie fascynowała profesora Macurka miłość szlachty polskiej (koronnej i litewskiej) w XVII i XVIII wieku do posiadania tytułów związanych z dzierżeniem urzędów ziemskich (nadawanych przez króla). Tytułów, gdyż urzędy te w większości (nie wszystkie!) były tytularne i nie wiązały się z nimi praktycznie żadne kompetencje. Jednak każdy szlachcic chciał być cześnikiem, miecznikiem, stolnikiem, horodniczym, mostowniczym, wojskim, łowczym, koniuszym etc. Urząd taki powodował, że pan brat wchodził do ścisłej elity swojej ziemi lub województwa. Nie uwzględnienie jego urzędu podczas np. powitania było zaś poważnym naruszeniem zasad etykiety.
Urzędów było jednak za mało, dlatego w sposób specyficzny używano ich przez pokolenia. Jeżeli syn miecznika nie dochrapał się własnego urzędu, przez całe życie nazywany był miecznikowicem. Jeżeli zaś i wnuk miał podobnego pecha, to tytułowano go mianem miecznikowiczyca. Pod koniec istnienia Rzeczypospolitej, gdy upadało wszystko, także obyczaje, król Stanisław August Poniatowski zaczął nadawać urzędy związane z ziemiami, które już odpadły od Rzeczypospolitej. Cześników parnawskich (od województwa parnawskiego w Inflantach) było ponoć naraz ze dwudziestu, a każdy z nich musiał wyłożyć monarsze okrągłe dwa tysiące złotych.
Profesora Macurka fascynowała analogiczna miłość naukowców do stanowisk urzędniczych na polskich uczelniach. W odróżnieniu od staropolskich urzędy uczelniane są płatne, czasem nawet nieźle. Ale to nie wyjaśniało wszystkiego. Zdaniem profesora – element pewnego splendoru także odgrywał tu poważną rolę. Przede wszystkim porażała ilość owych stanowisk i ich nieprawdopodobna różnorodność, zwłaszcza gdy uczelnie dzięki tzw. reformie ministra Gowina z 2018 r. uzyskały samodzielność w budowaniu swojej struktury. Na Almae Matris profesora Macurka drabinka urzędnicza wyglądała następująco:
-
rektor i prorektorzy w liczbie 6
-
dziekan i prodziekani (2-4)
-
dyrektorzy instytutów i ich zastępcy (3-4)
-
kierownicy katedr
-
przewodniczący Rad Dyscyplin
-
dyrektorzy Szkół Doktorskich
Do tego dochodzili jeszcze mianowani w wielkiej obfitości, powołani przez Jego Magnificencję tzw. pełnomocnicy rektora, w założeniu równi prorektorom:
-
pełnomocnik ds. nowych inwestycji;
-
pełnomocnik ds. budżetowych;
-
pełnomocnik ds. kształcenia;
-
pełnomocnik ds. wizerunku uczelni;
-
pełnomocnik ds. ewaluacji;
-
pełnomocnik ds. elektryfikacji (funkcja ta bardzo dziwiła profesora, gdyż uczelnia została zelektryfikowana już w 1932 r.);
-
pełnomocnik ds. deratyzacji (no tak, to jest problem);
-
pełnomocnik ds. personifikacji (tutaj profesor nie wiedział czym się zajmuje ten
-
pełnomocnik, co gorsza nikt z władz uczelni nie był w stanie mu wyjaśnić o co chodzi);
-
pełnomocnik ds. globalizacji (j.w.)
-
pełnomocnik ds. inkulturacji (j.w.)
-
pełnomocnik ds. waloryzacji (j.w.).
W przypadkach, w których profesor był w stanie ustalić kompetencje pełnomocnika zaskakujące było to, że pokrywały się one z zadaniami innych, statutem przewidzianych, urzędów i komórek na uczelni.
Odkryciem profesora była teza, że w ostatnich latach nastąpiła na uczelniach polskich wymiana elit. Do tej pory, zgodne z prastarą tradycją akademicką warstwą mająca najwięcej do powiedzenia na uczelniach byli tzw. pracownicy samodzielni, a więc przede wszystkim profesorowie. Teraz do elity weszli tylko profesorowie pełniący (praktycznie z nadania rektora) urzędy, powiązani z pionem administracyjnym, którego ranga wzrosła nieprawdopodobnie. O tym ostatnim profesor Macurek przekonał się dowodnie, gdy próbował porozmawiać z którymś z dyrektorów administracyjnych w rektoracie i dowiedział się od sekretarki, że na audiencję taką trzeba zapisać się dwa tygodnie wcześniej.
Profesor Macurek doszedł więc do przekonania, że uczelnie polskie zbliżyły się w sposób nieprawdopodobny do funkcjonowania systemu urzędów staropolskich. A na najbliższe posiedzenie senatu uczelni postanowił przyjść w kontuszu!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/494673-profesor-macurek-w-kontuszu