Gdy piszę te słowa, zmarło na świecie 22 tys. zarażonych koronawirusem. Wedle włoskiego rządowego Instituto Superiore di Sanita (ISS) średni wiek zmarłych to 80 lat, a 90 proc. z nich to osoby po 70. roku życia. Podobne są oficjalne dane ze Szwajcarii i Niemiec. W 99 proc. były to osoby cierpiące na poważne choroby przewlekłe (80 proc. miało dwie choroby, 50 proc. trzy). ISS odróżnia zmarłych na koronawirusa od zmarłych zarażonych koronawirusem, gdzie przyczyną śmierci – zdaniem lekarzy – były inne schorzenia. Liczbę tych pierwszych, za oficjalnymi aktami zgonów, ISS określa na zaledwie 12 proc.
Tymczasem światowe (i polskie także) media jako ofiary koronawirusa podają wszystkie zgony zarażonych. Zmarłych, którzy nie mieli wcześniej przewlekłych, ciężkich chorób, jest zaledwie 0,8 proc. Zmarli w młodym wieku stanowią zaledwie 0,1 proc. zgonów i absolutnie wszyscy cierpieli wcześniej na ciężkie choroby (rak, białaczka). Naukowcy z ISS domniemują, że kluczowe dla fali zachorowań zarówno w prowincji Wuhan, jak i w Lombardii było rekordowo wysokie zanieczyszczenie powietrza, od lat powodujące liczne choroby dróg oddechowych.
Koronawirus zabija więc głównie starych mężczyzn. Mam wrażenie, że niektóre kraje (Szwecja, Holandia, Wielka Brytania) potraktowały go jako wymiatacz jednostek niepotrzebnych. Bo nieproduktywnych i schorowanych, kłopotliwych i kosztownych. Towarzystwa ubezpieczeniowe więcej zarobią, wszak ich biznesowy model jest tym lepszy, im więcej emerytów umrze w pierwszym dniu swojej emerytury. W Szwecji 40 proc. ciał wszystkich zmarłych w szpitalach w ogóle nie jest odbierane przez rodziny. Czasem rodzin nie ma, ale częściej formalnie jeszcze istnieją, tylko od lat nie mają ochoty na zajmowanie się staruszkami już za życia, a tym bardziej po śmierci. Zbiorowa eutanazja kłopotliwych osób jest więc dla takiego modelu społecznego korzystna.
Całość koronawirusowej narracji warto jednak widzieć w prawdziwych proporcjach. Na grypę rocznie umiera na świecie 300–650 tys. osób. Zaledwie od początku tego roku (czyli okresie, gdy zmarło 20 tys. osób zarażonych koronawirusem) aż 230 tys. ludzi zmarło na malarię, 400 tys. na AIDS, 2 mln na raka (1,1 mln z powodu palenia), popełniono 251 tys. samobójstw, 316 tys. zginęło w wypadkach komunikacyjnych, dokonano też 9,9 mln aborcji (dane za Worldometer). Jako cywilizacja rocznie dokonujemy 40–50 mln aborcji, 125 tys. dziennie. Każdego dnia jest 125 tys. – jak śpiewał Leonard Cohen – „children who are asking to be born…”, dzieci, które proszą, by je urodzić. I każdego dnia 125 tys. dzieci odbierane jest to prawo. Ofiary koronawirusa to w ogromnej większości ludzie starzy, mocno schorowani i osłabieni. W 70 proc. mężczyźni, w 30 proc. kobiety. Ofiary aborcji to w 100 proc. dzieci, w ogromnej większości zupełnie zdrowe. W połowie mężczyźni, w połowie kobiety. Jedyną ich słabością jest to, że nie mogą się bronić.
Słusznie stawiając życie ludzkie wyżej niż zdrowie gospodarki, polski rząd wdrożył poważne ograniczenia, zapewne w ich efekcie liczba zakażeń i zgonów jest w Polsce niewysoka. Ale zbliżamy się do granicy społecznie niebezpiecznej, zbyt długie zatrzymanie gospodarczych procesów może zaowocować fatalnymi skutkami, także dla zdrowia i życia Polaków, dla siły i podmiotowości Polski.
Nakręcanie histerii nie służy dobru Polaków, rozwaga jest nam dziś niezbędna. W 2019 r. zmarło 414 tys. Polaków, smutny rekord. Codziennie umierają więc 1134 osoby. Zabija nas wiele chorób, złych obyczajów, ale i cywilizacyjnych agresji – wszechobecnej chemii, samowoli producentów szkodliwych substancji nasycających nimi nasz świat. Idąc za włoskimi wyliczeniami, domniemywać można, że koronawirus zabił dotychczas w Polsce zaledwie kilka osób. Kontrolujmy ten proces bez ulegania histerii, starannie kalkulujmy straty i zagrożenia.
Po upiornym okresie egoizmu i leseferyzmu wiele dobrego zdarzyło się w polityce społecznej ostatnich lat. Ale mechanizmów wzmacniających przedsiębiorczość Polaków i mechanizmów zachęcających polskie małżeństwa do wielodzietności jest wciąż zbyt mało. Jeśli nie zdołamy mocno ich rozwinąć, 40-milionowy naród skarleje, wyjedzie, za 30 lat będzie nas połowa. Silne, mądre państwo widzi problemy we właściwych proporcjach i w strategicznej, wieloletniej perspektywie. Polska musi być silna, bo inaczej nie będzie jej wcale.
Felieton Macieja Pawlickiego ukazał się w tygodniku „Sieci” nr 14/2020.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/494513-22-tysiace-i-40-milionow-polska-musi-byc-silna