„Nikt nie potrafi przewidzieć, co będzie dalej, jak długo to potrwa, jakie będą skutki epidemii. Dlatego niepokój wzrasta” - mówi ojciec Piotr Andrukiewicz CSsR, duszpasterz Polaków i prefekt kościoła św. Alfonsa w Rzymie, w rozmowie z Piotrem Słabkiem.
Piotr Słabek, tygodnik „Sieci”: Jak Włosi reagują na epidemię i jej konsekwencje?
Piotr Andrukiewicz CSsR: Przede wszystkim należy powiedzieć, że cała ta sytuacja, zupełnie niemożliwa do przewidzenia jeszcze kilka miesięcy temu, była dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem. Nawet jeśli docierały niepokojące informacje z Chin, wydawało się to tak odległe i abstrakcyjne, że nie przekładało się na żadne działania prewencyjne w kraju europejskim, mającym swoje codzienne kłopoty i zmartwienia. Jedyne, co dawało się zauważyć, to omijanie z daleka chińskich restauracji i niektórych sklepów. Nawet sprzedawcy dewocjonaliów zamieszczali w swoich sklepach informacje: te przedmioty nie zostały wyprodukowane w Chinach. To miało uspokoić potencjalnych nabywców, że nie grozi im żadne zakażenie ewentualnym wirusem z Chin.
Gdy na północy kraju zaczęła gwałtownie wzrastać liczba zachorowań, w stolicy kraju, w Rzymie, nadal życie toczyło się normalnie. Większość społeczeństwa nie była świadoma zagrożenia, a co za tym idzie – potrzeby zmiany stylu życia. Następnym obrazem było zniknięcie z dnia na dzień wszystkich turystów. Miejsca, które były wcześniej oblegane, jak np. Schody Hiszpańskie, fontanna di Trevi, słynne place, nagle opustoszały, a do wszystkich muzeów można było się dostać bez kolejki.
Gdy wyznaczono strefy czerwone i zakazano wyjazdu z niektórych miast, zaczął się masowy exodus studentów, uczniów i ludzi pochodzących z innych części kraju, którzy za wszelką cenę starali się dostać do swoich bliskich. Ogromna niefrasobliwość i beztroska zapanowała zwłaszcza wśród młodzieży, która – mając zawieszone zajęcia w szkołach i na uczelniach – wykorzystywała czas na spotkania towarzyskie. Te historie wszyscy znamy.
Działania zapobiegawcze okazały się zdecydowanie spóźnione. W efekcie mamy kilkadziesiąt tysięcy zarażonych i niestety ponad 4 tys. zmarłych. To musi budzić przerażenie i niepokój. Gdy całe Włochy zostały ogłoszone strefą czerwoną, przynajmniej w Rzymie, gdzie mieszkam, widać wielkie poczucie odpowiedzialności, być może spowodowane lękiem przed zarażeniem (Włosi są z natury dość lękliwi), które przejawia się w unikaniu wychodzenia z domu bez potrzeby. Ulice opustoszały, nie widać już ludzi beztrosko spacerujących po mieście. A zatem z jednej strony decyzje administracyjne, które ograniczyły mocno możliwość poruszania się, a z drugiej lęk i obawa przed zarażeniem, nakazujące pozostanie w domu.
Na początku pojawiły się sygnały paniki u niektórych osób, wykupujących ponad miarę towary ze sklepów. Obecnie jednak, gdy wyjście do sklepu spożywczego po niezbędne produkty może być jedynym pretekstem opuszczenia domu, korzystniej jest nawet nie kupować zbyt dużo naraz. Sklepy spożywcze są otwarte i nie brakuje w nich towaru.
Nikt nie potrafi przewidzieć, co będzie dalej, jak długo to potrwa, jakie będą skutki epidemii. Dlatego niepokój wzrasta.
Czy oprócz szoku i lęku istnieje potrzeba większej refleksji, zadbanie o sens i wartość życia?
Myślę, że jest to sprawa bardzo indywidualna. Zapewne wiele osób, obserwując tak gwałtowną zmianę i kruchość dotychczasowych struktur, gdy wszyscy zostaliśmy w jednej chwili zmuszeni do zatrzymania się, podejmuje głębszą refleksję nad sensem i wartością dotychczasowego życia. Dają temu wyraz w mediach, portalach społecznościowych, komunikatorach… Na ile jest to zjawisko masowe, czas pokaże.
We wszystkich mediach słychać hymn Włoch, ale też Watykanu. Czy te bardzo trudne chwile jednoczą i scalają naród włoski? Czy jest to moment powrotu do Kościoła?
Na pewno daje się zauważyć sygnały większej solidarności, poczucia więzi, wzajemnej troski, ale na wyciąganie zbyt dalekich wniosków jest jeszcze za wcześnie. Podobnie gdy chodzi o stosunek do wiary i Kościoła. Pójście do kościoła nie jest wystarczającym motywem, który można byłoby wpisać do autodeklaracji, którą każda osoba wychodząca z domu musi wypełnić i mieć z sobą. Akceptowane są tylko trzy powody wyjścia z domu: pilne zakupy produktów spożywczych, względy medyczne (wizyta u lekarza, zaplanowane badania, kupno leków itp.) oraz względy zawodowe. Kościoły, przynajmniej te parafialne, są lub powinny być otwarte, ale na ogół świecą pustkami. Można do nich wejść przy okazji np. robienia zakupów, ale nie można wyjścia do kościoła uczynić powodem opuszczenia domu. Nawet wtedy, gdy jeszcze nie było tych restrykcji, nie zaobserwowaliśmy ani dłuższych kolejek do spowiedzi, ani tłumów na Mszy św. Ograniczenia w możliwości uczestnictwa we Mszy św. niedzielnej i innych nabożeństwach zostały przyjęte ze spokojem i zrozumieniem. Nie było słychać tak gwałtownych wypowiedzi o tchórzostwie księży czy „diabelskim zamachu na Eucharystię” jak w niektórych środowiskach w Polsce. Także u ludzi bardzo religijnych dawało się zauważyć raczej dojrzałe zrozumienie dla pewnych rozporządzeń, przyjmowanych z pokornym posłuszeństwem (komunia na rękę, dystans między osobami, brak wody święconej).
Czy można powiedzieć, że to, co się dzieje, zwróci ludzi w kierunku tego, co nie przemija? Da większy dystans do hedonizmu, zastopuje natarczywy konsumpcjonizm?
Tego bardzo byśmy wszyscy chcieli, ale czy nasze pragnienia przełożą się na życie? Czy nie będzie raczej tak, jak bywało w przypadku innych klęsk i nieszczęść, jak choćby trzęsień ziemi tutaj we Włoszech? Wtedy dość szybko wszystko powracało do poprzedniego stanu i bez problemu zapominano o tym, co ważne.
Jak w obecnej sytuacji Włosi postrzegają Kościół i jego rolę?
Kościół we Włoszech, jakkolwiek cieszy się dużym szacunkiem społecznym, już dawno nie stanowi dla wielu ludzi punktu odniesienia. Żyjemy w społeczeństwie mocno zlaicyzowanym. Mówią o tym także nasi rodacy pracujący w domach mieszkańców Rzymu. Niejednokrotnie w wystroju domu nie ma żadnego elementu religijnego, obrazka, krzyża, nawet najmniejszego. Postawy antyklerykalne spotyka się bardzo często. Głos episkopatu nie jest tak szeroko słuchany i słyszany w społeczeństwie jak np. w Polsce. Nastawienie wobec Kościoła jest raczej roszczeniowe – powinien zająć się bezdomnymi, uchodźcami i ubogimi. Kościół trochę dał się sprowadzić do tej pozycji i rzeczywiście w niezwykły i zorganizowany sposób troszczy się poprzez swoje struktury o najuboższych i opuszczonych. I to trzeba mocno podkreślić – nikt nie robi tak wiele dla ubogich i odrzuconych społecznie jak Kościół, zwłaszcza poprzez rzesze wolontariuszy, ludzi świeckich, którzy czynią Kościół widzialnym narzędziem Bożego miłosierdzia. Wielu szuka w Kościele także oparcia i nadziei, której na pewno nie zostaną pozbawieni.
Jakie są odpowiedzi Kościoła na trudne doświadczenia Rzymu i całych Włoch?
I to jest wbrew pozorom trudne pytanie. Kościół, mówiąc najprościej, robi, co może, czyli to, na co pozwala mu sytuacja. Gdy chodzi o duszpasterzy, wielu pracuje z poświęceniem. Pociąga to za sobą ofiary. Już 25 kapłanów zmarło z powodu koronawirusa. W samym Bergamo aż 13 księży. Owszem, są to kapłani w podeszłym wieku, ale często nadal czynni duszpastersko, bo nie ma innych. Strata tych kapłanów, przy ogromnym braku powołań, jest niewyobrażalna. Dlatego zalecenie ostrożności i roztropności. Bardzo rozwinęła się w tym czasie posługa wirtualna, czyli poprzez środki masowego przekazu (bardzo dużo transmisji nabożeństw i mszy św.). Także kontakt z wiernymi przez media społecznościowe. Bardzo łatwo o krytyczne oceny, ale trzeba też brać pod uwagę możliwe konsekwencje: kto weźmie odpowiedzialność za śmierć człowieka zarażonego w kościele przez księdza, który może był nieświadomym nosicielem wirusa? Kto weźmie odpowiedzialność za zarażenie kapłana i innych osób obecnych w kościele?
Trzeba przypomnieć, że każdy kapłan modli się za ludzi i w ich imieniu oraz intencjach. Każdego dnia sprawujemy msze św. Kościół musi się także liczyć z obowiązującymi ograniczeniami, którym trzeba się podporządkować w imię solidarności i posłuszeństwa.
Przez wieki zarazę odczytywano jako karę za ludzkie grzechy. Wydaje się, że obecnie odchodzi się od takiej interpretacji?
Jeśli mówimy o karze, to tylko zmierzającej do nawrócenia i zmiany postawy. Pan Bóg nigdy się nie mści na nikim, nie zna odwetu ani nie wyczerpuje się nigdy Jego cierpliwość. Jeśli Pan Bóg jest nieskończenie miłosierny i wszystkich nas pragnie uczynić szczęśliwymi w niebie, to nigdy nikogo nie spisuje na straty ani na potępienie.
Jak można obecnie interpretować zjawisko zarazy, tak by trafić do serc współczesnych ludzi i nie kwestionować obrazu miłosiernego Boga?
Często karę wymierzamy sobie sami. Weźmy pod uwagę przypadek, gdy człowiek jadący pod wpływem alkoholu spowodował wypadek, wskutek którego porusza się na wózku inwalidzkim. Być może będzie mówił, że spotkała go zasłużona kara… Ale w rzeczywistości tę karę on sam sobie wymierzył. Podobnie cała tematyka ekologii… Sami dostrzegamy już, że wiele skutków (choćby słynny smog, zatrucie środowiska) ma swoją przyczynę w naszych nieroztropnych uprzednich działaniach. Zawsze istniały też w świecie zjawiska, na które człowiek nie miał wpływu: trzęsienia ziemi, powodzie, susze, także zarazy. Czy były one karą Bożą? Niekiedy tak je interpretowano, ale to za słaba interpretacja. Ona cofa nas do Starego Testamentu. Już w Księdze Hioba toczy się dyskusja o cierpieniu zawinionym i niezawinionym. Hiob był sprawiedliwy, w niczym nie zawinił wobec Boga, a jednak spotkały go klęski i nieszczęścia, z karą trądu włącznie. Dopiero Chrystus, który wziął na siebie nasze grzechy i całą karę, jaka nam się należała, sprawił, że cierpienie i wszelkie niepomyślne zdarzenia, nabrały wartości odkupieńczej. Kara już została wymierzona, a człowiek już został odkupiony Krwią Chrystusa. To prawda, że często zasługujemy na karę, ale ona już została wymierzona i całą ją poniósł Chrystus. Bóg w swoim miłosierdziu poświęcił Syna, by ocalić każdego z nas.
Czy we Włoszech pojawia się dylemat moralny związany z zaniedbaniami rządu? Na ile wynikały one z nieświadomości, a na ile były rodzajem „miękkiej eugeniki”, która ma odmłodzić społeczeństwo i odciążyć fundusz emerytalny?
Interpretacji pojawia się wiele. Najróżniejszych i najdziwniejszych. Wyobraźnia ludzka nie zna granic. Często domyślamy się różnych rzeczy na podstawie obserwowanych skutków. Mamy do tego prawo, ale pamiętajmy, że teoria różni się od faktu. Niestety czasem różne niesprawdzone teorie uważamy za fakty i gotowi bylibyśmy za nie oddać życie albo przynajmniej „wydrapać oczy tym, którzy uważają inaczej”. Na pewno trzeba dużo ostrożności w formułowaniu teorii, zwłaszcza gdy nie mamy dowodów świadomych działań.
Na ile fakt zarazy można odczytywać w kluczu ekologicznym, jako wynik wielu zaniedbań, postępujących chorób cywilizacyjnych, które osłabiają ludzkich organizm?
W tym pytaniu właściwie zawarta jest już odpowiedź. Tutaj kłania się papież Franciszek ze swoją encykliką „Laudato si’”, gdzie czytamy prorocze słowa o ekologii zintegrowanej. Dzisiaj już wiemy bardzo dużo o wzajemnej zależności różnych czynników, które mogą wpływać na człowieka, jego środowisko życia, kondycję, odporność. Wiemy, że niektóre zjawiska można także rozpoznać jako „bunt natury”, o którym pisał św. Jan Paweł II w encyklice „Centesimus annus”. Płacimy cenę ludzkiej beztroski i braku przewidywania skutków.
Rozmawiał Piotr Słabek
Wywiad ukazał się w numerze 14/2020 tygodnika „Sieci”
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/494481-nasz-wywiad-ks-andrukiewicz-z-rzymu-niepokoj-wzrasta
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.