Jak rozwijająca się pandemia zmniejszyła liczbę domorosłych lekarzy, nauczywszy nas trochę pokory, tak jej towarzyszące jej okoliczności znacznie zwiększyły szeregi nauczycieli i dydaktyków.
Dziś każdy zna się na edukacji. Dziś morze krytyki zalewa wszelkie wysiłki MEN-u i wspomagających je instytucji. Nauczyciele zaś niejednokrotnie poddawani są ściganemu przecież z urzędu hejtowi. Niedobrze: że nie ma/są lekcje; że jest/nie jest zadawane; że nauczyciele nie znają się na niczym; że zniechęcają zamiast zachęcać; że za duży/mały zakres wiadomości i że nie potrzebne one są do niczego. Niestety próżno by szukać w tych głosach (poza nielicznymi) jakiejś konstrukcji. W wielu z nich wybrzmiewa jedynie radość z niedoskonałości czy nieudolności bliźnich oraz instytucji, nie zaś rzeczywista troska czy chęć pomocy. Inni teoretycy uważają, że zrobią wszystko najlepiej i np. co to za problem mówić do kamery bez odzewu w taki sam sposób, jakby prowadziło się pogadankę z grupą uczniów.
Cała ta sytuacja powinna nam dać do myślenia. Wszystkim przecież leży na sercu dobro młodego pokolenia, a co za tym idzie całego narodu. Nastał czas wyjątkowy i pionierski. Nikt jeszcze nie praktykował zdalnego uczenia na skalę systemową. Testujemy prototyp. Podobny prototyp wprowadzało Polskie Państwo Podziemne. Wtedy też na pewno pojedyncze metody były mocno krytykowane. Wtedy też daleko było do doskonałości dydaktycznej. Ale gdyby nie ówczesna niedoskonałość czy bylibyśmy dziś Polakami? Pamiętajmy, że lepsze jest wrogiem dobrego i tylko ten nie robi błędów, kto nic nie robi.
Tyle - prośba o wstrzemięźliwość w ocenach. Sama ocena jest oczywiście potrzeba jako diagnoza czyli wstęp do terapii. Dostaliśmy bowiem narzędzie, które jak pod mikroskopem potrafi uwydatnić mankamenty naszego systemu edukacji. A jest ich wiele. I tak po kolei.
Aktywizacja czy dezaktywizacja
Pokolenie dorastające albo mające dzieci w latach 90.naznaczone jest duchem ówczesnej reformy edukacji. W skrócie można go określić jako zdeterminowany przez „metody aktywizujące”. Otóż to pojęcie świetnie mieści się w zakresie nowomowy czyli, jak całe to zjawisko, niesie w sobie zakłamanie. Metody aktywizujące przeznaczone dla ucznia, aktywizowały w istocie nauczyciela i to też tylko na początku. Chodziło o to, żeby uczniowi dostarczyć materiału i gotowych narzędzi do poznawania i interpretacji rzeczywistości. Czyli - na przykładzie przedmiotów humanistycznych – uczeń dostawał wybrane i spreparowane przez nauczyciela materiały fragmenty tekstów źródłowych, mapy, ilustracje. Na ich podstawie miał odpowiedzieć na zadane pytania. Do tego w późniejszych latach doszedł pomysł na ograniczenie dostarczanych informacji –poprzez np. czytanie fragmentów lektur, z których treścią zapoznawano się na podstawie opracowań. Za dużo wiedzy - grzmieli ówcześni dydaktycy – za mało umiejętności! No to tniemy! Zamiast historii, matematyki i łaciny będzie np. przedsiębiorczość, czy historia tańca czy… (z pełnym szacunkiem dla tych przedmiotów, ale bez szacunku dla pomysłów dydaktycznych). Pozór wolności i kreatywności intelektualnej polegał na tym, że uczniowie przyzwyczajali się do działań w granicach zakreślonych przez innych. Po demokracji centralistycznej zaistniała więc kreatywność limitowana.
Zamknięci w kluczu
Teraz pora na nauczycieli. Tzw. nauczanie przy tablicy (wówczas obelga dydaktyczna ) nie pozwalało na awans zawodowy. Żeby go uzyskać należało dla klas przygotowywać: przedstawienia, prezentacje, infografiki, szukać materiałów w Internecie itp. itd., przebierać siebie i uczniów. Instytucje edukacyjne dwoiły się i troiły oferując kursy niestandardowych metod nauczania. Metodycy wymagali składania konspektów czyli rozbudowanych planów lekcji z materiałami i określeniem celów do zrealizowania. Brzmi fantastycznie! Jakie pole do popisu dla nauczycieli, jakie to kreatywne! Ale rzeczywistość jak zawsze poróżniła się z założeniami. Zresztą za sprawą schizofrenii pojęciowej twórców tej reformy. Wprowadzono dla egzaminów państwowych system oceniania „kluczowy” i zewnętrzny – wszystko w imię obiektywizacji ( sic!). A zatem jeśli chodzi o uczniowskie odpowiedzi były one dobre lub złe – nie dlatego, że były dobre lub złe, nie dlatego, że uczeń potrafił lub nie potrafił tego uzasadnić, lecz dlatego, że klucz podawał wersję obowiązującą i niedyskutowalną. Jak to się ma do kreatywności obu stron edukacji? Założenie reformatorów, że realizację reformy znacznie przyspiesza w pierwszym rzędzie zmiana kryteriów oceniania, okazało się nadzwyczaj trafne. I znowu na przykładzie historii – rozliczani z sukcesów maturalnych, gimnazjalnych, nauczyciele zaczęli uczyć pod klucz. Nastąpiła więc matematyzacja historii czyli zamiast uczyć myślenia przyczynowo-skutkowego ćwiczono rozwiązywanie zadań. I jak w matematyce prowadzi to do zrozumienia uniwersum, tak w historii jest działaniem bezprzedmiotowym.
Pod jeden strychulec
Coraz częściej – także za sprawą wydawnictw edukacyjnych – nauczyciele byli namawiani do korzystania z opracowanych konspektów lekcji (wraz z materiałami). To oszczędzało bardzo dużo pracy. Chcę podkreślić że, idea konspektu w założeniu swym jest bardzo dobra. Pod jednym warunkiem, że praca przygotowywana jest dla potrzeb indywidualnych. Wtedy pozwalała na: analizę własnego poglądu na dany temat, dobrania do tego właściwego języka i środków, a w końcu zastanowienia się jakiemu celowi kształcenia dany temat ma służyć. Np. czy lekcja o Konstytucji 3 maja posłuży nam do pokazania zjawiska zaangażowania społecznego w reformę państwa i odrodzenia w upadku, czy też egoizmu poszczególnych warstw, od oświeconych do przyszłych targowiczan, które nie potrafiły się ze sobą dogadać. Słowem od nauczyciela i jego zrozumienia dziejówpowinna zależeć ich interpretacja. Niestety publikowane na potęgę konspekty miały skutek zupełnie odwrotny. Wielu nauczycieli uznało, że będą pracować na gotowcach czyli będą głosić cudze poglądy. Pytanie czy przyjęli je za swoje czy bezrefleksyjnie przekazywali otrzymane treści, pozostanie bez odpowiedzi. Trzeba pamiętać, że powstał również szablon pisania konspektów wypełniony nowomową – szczególnie najważniejszy w gruncie rzeczy jego element pt. cele, powielane na zasadzie wytnij, wklej. Wszystko to spowodowało znaczny spadek kreatywności, a tym samym poczucia własnej wartości jeśli chodzi o nauczycieli. Najsilniejszym ciosem dla nich, bo jednak to wotum nieufności – było wprowadzenie zewnętrznego oceniania matur. Do tego doszła selekcja negatywna, trzymanie się karty nauczyciela, roszczeniowy stosunek do zawodu, niskie płace i co najważniejsze teraz system boloński, który pozwala ludziom na poziomie studiów licencjackich zdobywać wykształcenie zawodowe. Co da to, że teoretycznie wiedzą jak uczyć skoro nie wiedzą czego?I to pytanie leży u podstaw analizy dzisiejszej sytuacji edukacyjnej.
Król jest…
Wielki hejt wylał się na osoby prowadzące lekcje telewizyjne. A że błędy, a że złe sformułowania, a że sztywno przy tablicy… i że lepiej w ogóle nic nie robić, niż robić tak fatalnie. Tu posypały się przykłady ciekawych filmików i audycji w Internecie. Zapewne cała ta krytyka oddawała prawdziwy stan rzeczy, ale… Skąd nauczyciel przez długoletnią praktykę przyzwyczajony do pracy z przewagą formy nad treścią ma umieć twórczo działać przy tablicy. (niegdysiejsza obelga dydaktyczna), skąd ma czerpać wiedzę i pogląd – własny- jeśli realizował cudze konspekty. Jak ma uczynić lekcję atrakcyjną skoro zabrakło rekwizytów, którymi się posiłkował. itp… Słowem jak ma przekreślić dotychczasową rutynę? Za sprawą pandemii widzimy, że król jest nagi. Edukacja ogołocona z rekwizytów, artefaktów, filmików organizowana trochę w warunkach laboratoryjnych pokazała swoją istotę. Nie powinniśmy się dziwić, że taką. Na ogół tak się kończy przerost formy nad treścią. Nie zamierzam bynajmniej w tym miejscu kończyć mojego tekstu. Teraz czas na wnioski.
A jednak klasyczne (wychowanie)
Postulat jest następujący: Zmienić system rekrutacji i kształcenia nauczycieli, ale to wszyscy wiedzą. Przywrócić pojęcie prawdy w nauczaniu, bo tylko ona jest ciekawa. Nie piórka, ozdobniki, – nie możemy ich mnożyć w nieskończoność – jak wszystkie zabawki i te się znudzą. Musimy prowadzić uczniów tak, żeby ich wyposażyć w aparat intelektualny do odróżnienia prawdy od fałszu, dobra od zła, poglądu od faktu. Musimy przywrócić normy, bo dzięki nim jesteśmy w stanie zrozumieć i ocenić rzeczywistość. Musimy pozwolić im myśleć i poszukiwać, a nie dawać gotowe formułki. Przestańmy kłamać, że ocena jest niepotrzebna, a nawet naganna. Przecież jest ona na każdym kroku. Sami hejterzy – pewnie w wielu wypadkach deklaratywni zwolennicy tolerancji – tym się głownie zajmują. Pokażmy walory konstruktywnej krytyki i rzeczywistej pochwały. To spowoduje, że uczeń będzie umiał wypracować sobie rzeczową samoocenęktóra nie będzie reagować na najmniejszy bodziec zewnętrzny.
Nie sposób się nie zgodzić z twierdzeniem, że dziś szkoła zabija zainteresowanie. No właśnie – potrzeba nam nauczycieli pasjonatów. Ci zwykle nie mieszczą się w zakreślonych powyżej ramach. Zmieńmy więc ramy – promujmy pasje, przywróćmy relacje mistrz – uczeń, bez próby zrównania w relacjach partnerskich. Porzućmy mrzonki o konstruktywnym samorozwoju. Przywróćmy szacunek nauczycielom nie kwestionując na każdym kroku ich autorytetu. A wtedy liczba Mistrzów znacznie wzrośnie. Pokora to piękna cecha.
I jeszcze ostatnie słowo do wyznawców czystego konstruktywizmu czyli pedagogiki samowychowania, chwalców bezstresowego bytowania w pełni szczęścia, krytyków prac domowych i stawiania wymagań. Nie twórzcie swoim dzieciom pseudo raju na ziemi. Nie ułatwiajcie im życia za bardzo, bo uczynicie to życie nudnym, a dzieci frustratami. To przecież rzeczy trudne są ciekawe i tworzą wartości. Na zakończenie przypomnę ciągle aktualne wezwanie Jana Pawła II skierowane z Westerplatte do młodych Polaków w 1987 r. –„Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od Was nie wymagali. Wbrew wszystkim mirażom ułatwionego życia musicie od siebie wymagać. To znaczy właśnie „więcej być”.
Małgorzata Żaryn
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/494251-m-zaryn-w-poszukiwaniu-mistrzow-edukacja-na-zakrecie