Pierwszy raz zmiana miała nadejść 15 lat temu. 2 kwietnia 2005 roku. Pamiętacie co wtedy pisano? Pamiętacie, co mówiono w telewizji? Pamiętacie obrazki wspólnego hołdu, jaki składali zmarłemu Janowi Pawłowi II polscy politycy?
Od prawa do lewa. Z centrum i z obrzeży sceny politycznej. Ba, powstał nawet tygodnik pokolenia JPII. Mityczne pokolenie wypełniające nauki Wojtyły miało totalnie zmienić Polskę. Wydawcą tygodnika był późniejszy ojciec chrzestny politycznego nihilizmu i lewicowej rewolucji. No, ale wtedy był bliski katolickim liberałom. Miała być moralna kontrrewolucja po utopionych w aferach rządach postkomunistów. Skończyło się na wojnie dwóch postsolidarnościowych ugrupowań, które miały budować wspólnie IV RP. Wojna toczy się do dziś.
Co pozostało z wzniosłych chwil 2 kwietnia 2005 roku?
Mniej więcej tyle samo, co z wzniosłych chwil 10 kwietnia roku 2010. Pięć lat później naród znów miał się „zjednoczyć”. Na chwilę był zjednoczony. Na Krakowskim Przedmieściu rzeczywiście było widać solidarność oraz skupienie w modlitwie i kontynuacje atmosfery ulicy sprzed pięciu lat. Wtedy pojawiło się jednak hasło o „nie płakaniu po papieżu”. Następnie w rytm krzyku „chcemy Barabasza” i odpowiedzi nie mniej brutalnych, pogłębiono rów, jaki od dekad dzielił Polaków, ale był niewidoczny przy historycznych założeniach ( dołączenie do NATO i UE) w odrodzeniu się po komunizmie.
Do tego doszły najbardziej dzielące teorie spiskowe dotyczące przyczyn wydarzeń ze Smoleńska. Emocje sięgnęły zenitu. Do Sejmu weszła partia rewolucjonistów od faceta, który wydawał kilka lat wcześniej tygodnik pokolenia JPII. Partia osiągnęła sukces na hasłach anty-JPII.
Mija od tego wydarzenia dekada. Mamy kolejny kryzys. Tym razem potężniejszy. Gospodarczo katastroficzny. Tym razem może on przeorać nas również społecznie. Strach przed kontaktem fizycznym z drugą osobą, zamknięcie w domach, ograniczenie społecznych relacji- im dłużej pandemia będzie trwała, tym trudniej będzie pokonać te bariery. Czy to spowoduje, że zjednoczymy się ponad różnicami ideologicznymi i politycznymi? Tak jak miało to być w 2005 i 2010?
Należy chyba zadać inne pytanie. Czy dziś naprawdę ktoś oczekuje mitycznego pojednania? Pandemia koronawirusa przebiega wraz z kampanią wyborczą. Towarzysząca nam od 2010 roku awantura jest przygaszona strachem przed wirusem. Jednak nie są to emocje pulsujące i ukryte gdzieś pod spodem. One wybuchają każdego dnia w przekazach medialnych. Skala teorii spiskowych o liczbie zmarłych z powodu koronawirusa czy szykowanym zamachu stanu przekracza w mediach społecznościowych granice absurdu. Wypowiedziano już każde, najbardziej niedorzeczne oskarżenia. Dwie bańki polityczne okładają się wirtualnymi bejsbolami z taką samą siłą. Tym razem nie o reformę sądownictwa Ziobry, ale działania Szumowskiego. Tym razem nie o czarne kolory na marszu, ale ubraną w czerń urnę wyborczą, jaka pojawia się w memach.
Czy to się sklei? A dlaczego ma się sklejać? Dlaczego wirus, jaki zatruje polską gospodarkę ma cokolwiek skleić? Dopiero teraz wybuchną fundamentalne spory, na których wypłynie skrajnie socjalistyczna lewica. Co będzie na jej pochód odpowiedzią? Jeszcze większy populizm socjalistyczny czy umiarkowanie? Na liberalizm klasyczny nie liczcie. To jest jego prawdopodobny koniec. Dopiero teraz nastąpi więc przemeblowanie zabetonowanej sceny politycznej, w której to nie fakt czy ktoś był TW albo popiera aborcje będzie miał znaczenie. W kontekście zbliżającej się gospodarczej katastrofy liczyć się będzie pomysł na wyprowadzenie Polski z problemów ekonomicznych. To zaś będzie dotyczyć każdej grupy społecznej. A to oznacza nic innego jak… polityczną wojnę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/494140-2005-2010-i-teraz-2020-naprawde-oczekujemy-katharsis