Italia zamknięta. Już zupełnie. Stanęły nawet fabryki. Suche opisy nie oddają grozy tego, co wczoraj stało się we Włoszech. Liczby? Przerażają. W ciągu ostatniej doby prawie 800 zgonów. Liczba zakażonych to już ponad 50 tysięcy. Apel premiera Giuseppe Conte przejdzie do historii Italii.
Oddaje głos mojemu koledze Tomaszowi Łysiakowi, który od początku epidemii relacjonuje we wstrząsający sposób co dzieje się w jego ukochanej Italii.
Italia. Premier Conte w przejmującym przemówieniu ogłosił, że Włochy wstrzymują wszelką produkcję na terenie kraju. Całkowity shut-down. Gdyż ofiar i chorych całych przybywa. Będą działać tylko sklepy spożywcze, apteki czy usługi bankowe. Zostanie utrzymana tylko produkcja niezbędna z punktu widzenia strategicznego, poza tym dozwolona tylko praca smart working. „Kraj zatrzymuje się, ale trwa. Robimy to z miłości, bierzemy naszych bliskich w ramiona” - powiedział. Ode mnie, osobiście: słuchałem tego ze ściśniętym gardłem. Conte to mówił, czując wagę chwili, czując że dzieje się historia, że podejmuje decyzję bez precedensu. Myślę, że wielu Włochów miało łzy w oczach.
Czytam w sieci różne głosy, mówiące, że polski rząd histeryzuje. Czytam, że nie trzeba wcale zamykać prawie całej gospodarki, walcząc z wirusem, który wciąż zabija mniej ludzi niż sezonowa grypa i wypadki samochodowe. Możliwe, że okaże się za kilka miesięcy, iż totalna recesja została wywołana niepotrzebnie. Na marginesie dodam, że ona może zmieść ostatecznie z ław rządowych ministrów, którzy dziś wprowadzają te przepisy. Ewentualne wybory prezydenckie na wiosnę 2021 roku, gdy możemy doczekać apogeum społecznego gniewu pogrążonego w kryzysie, w naturalny sposób odbiją się na rządzących. To, że nie jesteśmy już w Kansas musi widzieć każdy przytomny komentator polityczny.
Mnie również przeraża w tej chwili nie sam wirus, który jest stosunkowo mało zabójczy, ale zdemolowana gospodarka w najbliższych latach. Przeraża mnie przemeblowanie świata, do jakiego się przyzwyczaiłem. Jeżeli do kryzysu z wirusem dojdą problemy z masową migracją, nerwowe działania Rosji, zawsze aktywnej jak cena ropy spada i imperialna polityka Turcji, to możemy stanąć na skraju wojny. Modlę się więc o to, by jak najszybciej gospodarcza machina mogła być wpędzona na tory. Tylko ona może nas uratować przed frustracja milionów obywateli.
Patrząc jednak na to, co dzieje się w Italii nasuwa mi się jedno pytania. Zasadnicze w tym sporze o to, czy polski rząd za dużo gałęzi gospodarki wyłączył i czy zamkniecie granic było słuszne. Jaką miał alternatywę? W ciągu kilku, kilkunastu dni będziemy mieli może 10 tyś. zarażonych. Ilu byśmy mieli bez stanu epidemicznego?
Co by się stało wtedy? Wszyscy wiemy w jakiej kondycji jest polska służba zdrowia. Od 30 lat zmaga się z wielkimi problemami i zderzenie z taka pandemią jak w Italii, pokazałoby jej prawdziwe oblicze. Co wtedy z osobami chorymi i starymi? Mamy się bawić w cyniczną eugenikę, godząc się na śmierć dziesiątej tysięcy obywateli w imię stabilności rynków? To chyba nie jest istota cywilizacji zbudowanej na judeochrześcijańskich wartościach.
Ja jednak jestem realistą. Nie ma żadnego zero-jedynkowego wyboru: albo ludzie, albo gospodarka. Jak pokazała historia K-19 – czasem, patrząc z punktu widzenia dowódcy, trzeba kogoś poświęcić, żeby kogoś uratować. To dramatyczna, brutalna kalkulacja, ale życie bywa brutalne. Nie oczekuję, że dokonają jej na zimno przeciętni ludzie, ale przywódcy powinni to potrafić. W przypadku pandemii stajemy przed takim właśnie wyborem. Pandemii, która – przynajmniej na poziomie wykrytych zakażeń – dotknęła na razie między 3 a 4 tysięczne procenta ludzkiej populacji. Dysproporcja między tą statystyką a skutkami społecznymi i gospodarczymi jest porażająca.
pisze twardo stojący na stanowisku bliskim do niedawna brytyjskiemu rządowi Łukasz Warzecha.
Rozumiem, że można mieć takie podejście. Ja też staram się być realistą. Jest tylko jeden problem. Łukasz zapomina, że nie tylko nie żyjemy w czasach akcji filmu K-19. My nie żyjemy nawet w latach 90-tych, gdy społeczeństwo nie miało dostępu 24/h do informacji oraz dezinformacji.
Żyjemy w czasach, gdy demokracja zmieniła się w mediokracje, a rządzą emocje z mediów społecznościowych i polityka memiczna. Czy autor wyobraża sobie, co by się działo w mediach, gdyby rząd nie podjął decyzji o zamknięciu szkół, galerii handlowych i restauracji? Dziś widzimy memy z urną na prochy obok zdjęcia prezydenta Andrzeja Dudy, która ma symbolizować urnę wyborczą. Jak by wykorzystywana była śmierć Polaków z powodu braku decyzji o zamknięciu miejsc publicznych? W obecnych warunkach politycznych żaden rząd nie zdecyduje się na takie kroki.
Nawet do bólu cyniczny narcyz Donald Trump prowadzi coraz bardziej restrykcyjną politykę w walce z koronawirusem.
Tak, prawdopodobnie czeka nas gospodarcze trzęsienie ziemi, co premier Morawiecki przyznał w wywiadzie dla CNN. Tak, prawdopodobnie czeka nas światowa recesja i nieprzewidywalne skutki polityczne. Niezależnie od tego czy uznajemy decyzje kolejnych państw o zamykaniu sklepów i szkół za słuszną czy nie, ten kryzys i tak nas dopadnie. Włosi również na początku myśleli, że to tylko promile procenta zmarłych. Dziś zamknęli fabryki. Możliwe, że w czasach przed rządami emocji generowanych przez mass media podjęto by wszędzie eugeniczną decyzje o poświęceniu słabszych i chorych w imię dobra społeczeństwa. Darwinizm jest przecież silny również wśród konserwatystów. Dziś jednak żaden rząd takiej decyzji nie podejmie. Choćby z powodów, tutaj pojadę realizmem Łukasza, czysto pijarowych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/492372-byla-dla-nas-alternatywa-nie-jestesmy-juz-w-kansas