Może to banał, niemniej jednak czasy kryzysu, takie jak ten wokół walki z koronawirusem, stają się swoistym weryfikatorem wielu naszych codziennych przyzwyczajeń. I tak dla polityków (zwłaszcza rządzących, ale i opozycyjnych) to moment trudnego crash testu, dla społeczeństwa uciążliwy sprawdzian na solidarność i pokorę, dla poszczególnych branż i sektorów życia publicznego zderzenie z rzeczywistością, która przyszła niespodziewanie.
Trudno w samym środku pandemii koronawirusa prognozować ostateczne wnioski. Modele badawcze (też przecież obarczone pewnym błędem) wskazują, że czekają nas tygodnie ograniczeń i codziennych trudności, a pierwszych pozytywnych oznak, co nie znaczy, że całkowitego wygaszenia problemu, możemy (choć zaznaczym, że przecież żaden to pewnik) spodziewać się za kilkanaście dni.
Ale już nawet pierwsze niekomfortowe dni przynoszą szereg pękających z hukiem baniek naszych wyobrażeń i przyzwyczajeń, a przy okazji kończą (a przynajmniej powinny kończyć) mity, które stworzyliśmy sobie z wygody w czasach spokojnych, bezobjawowych i pozbawionych podstawowych lęków. Przycisk „reset” układa wszystko na nowo.
Na poziomie polityki i życia publicznego pękającą bańką jest z pewnością przekonanie, że wszystkie te spory prowadzone w Sejmie i mediach, są wyłącznie czystą walką o władzę, pieniądze i kontrolę nad ważnymi spółkami. W momencie kryzysu - przeżyliśmy to na inną skalę i w innej perspektywie po 10/04 dziesięć lat temu - widać, że państwo, jego instytucje, gry dyplomatyczne, samorządy, że to wszystko jest na poważnie. Polityka, jakże często obarczana odpowiedzialnością (czasem zresztą słusznie) za wszystkie patologie i utrudnienia, jest obszarem, o który warto dbać i o który trzeba się spierać. Widać to dziś jak na dłoni. Wszystkie te śmieszne opowieści o pop-polityce pryskają jak bańka mydlana w obliczu kryzysu.
I tak jak dziesięć lat temu autorzy „Teologii Politycznej” celnie wskazywali, że tragedia 10/04 odsłoniła nędzę niepoważnego państwa, tak dziś zderzamy się z jeszcze do końca nieokreślonym, nieczytelnym zjawiskiem. Wszyscy zaczynamy zdawać sobie sprawę, że spory o wydatki na służbę zdrowia, o pensję w budżetówce, o docenienie funkcjonariuszy służb specjalnych, nie są czymś na niby, organizowanym na potrzeby kampanijnego teatru. Ile z nas zostanie tego przekonania na czas po pandemii? Czy będziemy w stanie jako wspólnota docenić pielęgniarki, lekarzy, ratowników medycznych? I nie tylko chodzi o oklaski, medale i ordery - to również będzie piękne i zapewne wzruszające - ale czy jako wspólnota stać nas będzie na podniesienie poprzeczki przy wydatkach, pensjach, docenieniu zawodu? By spojrzeć inaczej na profesje na co dzień stające gdzieś w cieniu: sprzedawców w sklepach, dostawców jedzenia, urzędników w biurach, przedszkolanki i nauczycieli? To na razie tylko naiwne pytania, bo walka z koronawirusem tak naprawdę dopiero się w Polsce zaczyna.
W odróżnieniu od 10/04 czy śmierci Jana Pawła II kryzys wokół koronawirusa jest jednak zarazem diametralnie inny. Nie możemy przeżywać tego czasu we wspólnocie, ograniczeni do własnych czterech ścian, szybkich spacerów i zamykanych z impetem drzwi. Nie da się przetrawić tego lęku przed nieznanym, nawet kościoły stały się miejscami, które nie przynoszą tego rodzaju otuchy, do jakiej jesteśmy przywyczajeni. W czasach takiego resetu, który szybko ewoluuje w przedziwne wielkopostne rekolekcje, pękają bańki naszych codziennych rytuałów, w których poukrywaliśmy się przed zderzeniem z własnymi słabościami, samotnością, skomplikowaniem więzi rodzinnych lub po prostu ich brakiem. Niemożność ucieczki choćby we własne hobby tylko potęguje ten stan.
Egzamin z solidarności jak na razie zdajemy: świadczą o tym puste w większości ulice i place, dworce i lotniska, tramwaje i autobusy. Zamarło życie w restauracjach i pubach, zamrożone są piękne widowiska teatralne, piłkarskie mecze, wysiłki na siłowniach, praca - tam, gdzie się da - przeniosła się do domów i mieszkań, kościoły w olbrzymiej większości świeciły w niedzielę pustkami.
Otwartym jest jednak pytanie, jak długo można utrzymać taki stan: zarówno na poziomie organizacyjnym, technicznym, jak i po prostu psychicznym. Minister Łukasz Szumowski wskazuje, że za dziesięć dni mogą być zauważalne pierwsze rezultaty restrykcji - oby tak się stało, ale co dalej? Jak gdyby nigdy nic nie wrócimy przecież nazajutrz do restauracji, korporacji i świątyń. Jeśli uda się oddalić zagrożenie, to raczej będzie to proces, być może zresztą z nawrotami (tak przynajmniej wskazuje raport brytyjskiego resortu zdrowia), a nie wydarzenie, które stanie się na pstryknięcie palcami. Szybko granic na oścież znów ie otworzymy (inne kraje to przecież inne problemy, diagnozy i metody), z tych samych względów lotów na całego nie wznowimy, życie prędko nie wróci do stanu z listopada czy grudnia. Czy jeśli stan wzmożonej czujności będzie musiał potrwać nie weekend, tydzień czy miesiąc, ale na przykład pół roku, egzamin naszej wspólnoty również będzie zdany? Konia z rzędem temu, kto bez problemów będzie w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie.
Reset wokół koronawirusa przynosi zresztą również pęknięcie mitów w naszym życiu religijnym. Nasze pobożne zwyczaje ulegają trudnemu zderzeniu z rzeczywistością, w której nasi proboszczowie i biskupi apelują o nieprzybywanie do kościołów. Dziwne to czasy, okraszone przy okazji tak poruszającymi obrazkami jak te z papieżem Franciszkiem błogosławiącym pusty plac św. Piotra czy udającym się na piechotę do kościoła św. Marcelina, gdzie wisi krzyż z czasów XVI-wiecznej zarazy.
Ale i to może być oczyszczające, rekolekcyjne. Być może jest to okazja, by spróbować odnowić, odświeżyc, zweryfikować swoją relację z Bogiem, opakowaną na co dzień w szereg formułek. Kwestii, które śmiało można potraktować niemal jak talmudyczne wytyczne, wymierzające religijność wyłącznie w technicznym wymiarze zakazowo-nakazowym, sprowadzonym do dyspens, regułek i zwyczajów. Sprowadzającym religię do kłótni o to, która duchowość jest lepsza, sposób przyjmowania komunii bardziej święty (lub jedyny dopuszczalny…), a post bardziej skuteczny.
Ciekawie wyglądają też pierwsze dane i obrazki związane z naturalnym przy takim kryzysie spowolnieniem gospodarczym. Spadek światowych emisji CO2 i reakcja natury na pierwsze objawy zatrzymania życia turystycznego są tylko małym elementem zjawiska, które możemy obserwować w najbliższych tygodniach, a może i miesiącach.
Wracając jednak do czystej polityki, w tak trudnych czasach - jak do tej pory - polski rząd, prezydent i władze po prostu zdają egzamin. Trudno na razie szacować, jak duża będzie skala problemu w naszym kraju, jak poradzi sobie służba zdrowia pozostająca przecież w kondycji dalekiej od wzorowej, ale na dziś: premier, prezydent, ministrowie zdrowia i spraw wewnętrznych zasłużyli na pochwałę. Skrajnie profesjonalnie komunikowane decyzje, oznajmiane na precyzyjnych i wyczerpujących konferencjach prasowych, to naprawdę miłe zaskoczenie. Ruchy z dotarciem do młodszego pokolenia (jak wywiad premiera Morawieckiego u popularnego YouTubera) to więcej niż trafne posunięcia. Podkreślam - jak dotąd wygląda to naprawdę na profesjonalnie zarządzaną korporację, a nie pospolite ruszenie, jak można byłoby się spodziewać.
To cieszy, choć na pochwały i ordery przyjdzie jeszcze czas, na razie trzeba dmuchać na zimne. Pozostaje więc stosować się do wytycznych inspektoratów sanitarnych i ekspertów, licząc, że wkrótce przyniesie to efekt. Mamy to szczęście w nieszczęściu, że możemy patrzeć na Włochy czy Europę Zachodnią z perspektywą kilku, może kilkunastu dni przewagi czasowej. I reagować. Oby skutecznie i możliwie szybko.
ZOBACZ TAKŻE MAGAZYN BEZ SPINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/491357-koronawirus-przynosi-nam-reset-na-wielu-poziomach-zycia