Jestem zaskoczony pozytywnie, bo oczekiwałem, że może być gorzej. Kwarantannę narusza stosunkowo niewiele osób, nie wiem, czy to ta kara grzywny 5 tysięcy złotych, czy po prostu mamy społeczeństwo, które myśli. Włosi popełnili wszystkie możliwe błędy
– mówi w rozmowie z Aleksandrą Jakubowską dla portalu wPolityce.pl prof. dr hab. Włodzimierz Gut, wirusolog.
CZYTAJ TAKŻE: WSZYSTKO O KORONAWIRUSIE
Aleksandra Jakubowska: Mamy pięćdziesiąty drugi dzień epidemii na świecie i dwunasty od pierwszego wykrytego przypadku zarażenia koronawirusem w Polsce. Czy już dzisiaj możemy powiedzieć, na jakim etapie tej pandemii jesteśmy? Czy to już jest szczyt i od tego momentu zacznie spadać liczba chorych?
Prof. dr hab. Włodzimierz Gut, wirusolog: Przesunął się punkt ciężkości. Można powiedzieć, że Chiny już wyszły z tego kryzysu. Jeszcze przed dłuższy czas będą tam zachorowania, ale to już jest tendencja spadkowa i można spokojnie powiedzieć, że Chiny mogą ogłosić koniec epidemii. Gorzej wygląda sytuacja w Europie. Włosi stają się liderem światowym. Mają trochę więcej niż jedną czwartą wszystkich zakażeń w Chinach, a przecież powierzchnia i liczba ludności jest tutaj istotnie mniejsza. Następnie Iran i Południowa Korea, dalej praktycznie wszystkie europejskie kraje, więc mamy pożar na wszystkich naszych granicach
Ze statystyk wynika, że mamy 139 razy mniej zarażeń niż Włochy, 92 razy mniej niż Norwegia, 75 razy mniej niż Dania… To zadziwiające, że w tej europejskiej czołówce oprócz Włoch znajdują się również kraje skandynawskie.
Ponieważ najmniej spodziewały się dotarcia do nich tego wirusa. Niby wszyscy wiedzieli, znali procedury, metody, ale trzeba je było wdrożyć we właściwym czasie. Teoretycznie procedury powinny włączyć jako pierwsze Anglia, Francja i Włochy, ponieważ miały połączenia z centrum epidemii w Chinach
Czyli tuż po ogłoszeniu przez Chińczyków, że coś takiego u nich się dzieje? Na początku stycznia?
Znacznie wcześniej, pierwszy przypadek był 2 grudnia.
Czy sprawą zasadniczą w powstrzymaniu pandemii jest ograniczenie rozprzestrzeniania się wirusa?
Pierwszym działaniem każdego kraju jest niedopuszczenie wirusa na jego teren, ale to jest praktycznie niemożliwe. Po drugie, jak już odnotuje się przypadki zarażeń w danym państwie, trzeba zminimalizować i zatrzymać jego szerzenie się wewnątrz kraju. W tej chwili na tym etapie jest praktycznie cała Europa. Ale mamy takie granice w tej chwili, że wirus przedostaje się z każdego kraju do sąsiednich. W związku z tym pozostaje etap trzeci, czyli wychwycenia maksimum, najlepiej wszystkich, przypadków zachorowań oraz kwarantanna osób, które miały w ostatnim okresie, przed wystąpieniem objawów kontakt z zarażonymi.
Czy jesteśmy społeczeństwem zdyscyplinowanym, czy rzeczywiście, jeżeli ktoś stwierdzi, że miał kontakt i jest ryzyko, że może zachorować, to zgłasza się do sanepidu?
Jestem zaskoczony pozytywnie, bo oczekiwałem, że może być gorzej. Kwarantannę narusza stosunkowo niewiele osób, nie wiem, czy to ta kara grzywny 5 tysięcy złotych, czy po prostu mamy społeczeństwo, które myśli. Włosi popełnili wszystkie możliwe błędy. Zaczęli za późno, potem na niewielkich obszarach, ale dopuszczając migracje ludzi, rozumiem, że to kraj turystyczny, i to poniekąd tłumaczy, bo jeżeli by się to nie rozszerzało, to decydenci ponieśliby konsekwencje takich decyzji. Wprawdzie zamknięto szkoły, ale zapomniano o pubach, dyskotekach i wszystkich lokalach rozrywkowych. Młodzież potraktowała to jako dodatkowe wakacje i wirus rozszedł się tam, gdzie nie powinien. Jeśli chodzi o pozostałe kraje, Niemcy z pierwszą falą, która napłynęła z Chin, doskonale sobie poradzili, ale nie byli w stanie zatamować fali włoskiej, podobnie jak reszta Europy. My znaleźliśmy się na szczęście w sytuacji, kiedy ta fala włoska już ugrzęzła w Europie, w związku z tym pierwsze nieliczne przypadki przyszły do Polski z Niemiec
Czy możemy w najbliższym czasie spodziewać się wzrostu zachorowań? Czy te środki, które zostały przedsięwzięte, są wystarczające?
Na razie nic nie wskazuje, żeby krajach europejskich udało się osiągnąć spadek. Oczywiście nasze granice są zablokowane, ale stuprocentowych blokad nie ma, nawet jak były granice, to przemyt ludzi istniał, a teraz możliwe będą sytuacje „przemytu” choroby. I to może być problemem. Dopóki sąsiedzi Polski nie dojdą do fazy stabilizacji, a później wystąpią pierwsze objawy spadku zachorowań, możemy tylko hamować wzrost.
Czyli właściwie największe zagrożenie płynie zza granic Polski?
Dokładnie, bo osoba zakaża, zanim wystąpią pierwsze objawy i nie jest w stanie tego nic wychwycić. Nawet gdybyśmy badali każdego wjeżdżającego…
Dopuszczono do użycia w leczeniu zarażonych koronawirusem środek znany od 70 lat, leczący malarię, który może pomóc w leczeniu zapalenia płuc, wywołanego przez koronawirusa. I najnowsza informacja, że polski naukowiec odkrył enzym, co może być bazą do poszukiwania leku na koronawirusa.
Inhibitory proteazy, bo chyba o to chodzi w tym ostatnim przypadku, od dawna stosowane są powszechnie jako pewien ogranicznik w wielu zakażeniach wirusowych, ale w tym przypadku jest trochę inny mechanizm. A poza tym te inhibitory mają jedną parszywą cechę, że są toksyczne dla organizmu. Zawsze trzeba sprawdzić, czy lekarstwo nie będzie gorsze od choroby.
Czyli jaką pomoc medyczną dostają osoby chore?
Daje im się szansę samowyleczenia. Każdy organizm, w zależności od swoich umiejętności, radzi sobie z wirusem. Gorzej, jeżeli dana osoba ma celowo osłabiany układ odpornościowy, jeżeli ma wcześniejsze problemy z układem oddechowym czy krążeniem.
Nie ma takiej sytuacji, że pacjent dostaje cudowny lek, który pomaga mu zwalczyć tę chorobę?
Nie. To krążące mity. Żartuję sobie że rady, by jeść czosnek czy cebulę, są dobre, bo wypełniają jedno z zaleceń epidemiologów – żeby trzymać się na dystans.
Czy jest szansa na szczepionkę przeciwko koronawirusowi? A może to jest taki jednorazowy atak tego rodzaju wirusa i już nigdy się nie powtórzy?
Tak wyglądała sprawa SARS-u ( wybuch epidemii w 2002 roku) który też jest koronawirusem czy MERS-u (2013-2014 r.), które zresztą były groźniejsze, jeżeli chodzi o odsetek osób, które zabiły. W czystej teorii można namnożyć wirusa, potraktować go czymś, co go zabija, i użyć tego jako szczepionki. I to, wydawać by się mogło, szybkie rozwiązanie. Ale najpierw trzeba sprawdzić, czy szczepionka jest skuteczna. I tu się pojawiają pierwsze schody, bo podstawowe zwierzę laboratoryjne, czyli myszy, nie są wrażliwe na tego wirusa. Więc na kim sprawdzić? Obecnie doświadczenia na dużej liczbie małp, bo tyle ich potrzeba, są raczej niemożliwe ze względu na obrońców zwierząt. Pozostają ludzie, czyli ochotnicy. Grupa najbardziej narażona to są osoby starsze, które z różnych względów ochotnikami być nie mogą, a sprawdzenie na młodszych, u których jest to w miarę łagodna choroba, jest mało wiarygodne. Jakbyśmy tak sobie to podsumowali, to jeżeli ta epidemia będzie miała charakter cykliczny i wirus się ustabilizuje w populacji ludzkiej, oceniam, że na szczepionkę trzeba będzie czekać dwa, trzy lata, bo tyle będzie wymagało sprawdzenie wszystkich parametrów. Jeżeli się nie ustabilizuje, czyli będzie to epizod tak jak tamte pozostałe, to wystarczy wziąć doniesienia z tamtejszych czasów,przeczytać, jak szczepionka na SARS i MERS była blisko, już za drzwiami i do dzisiaj nie ma.
Czego my, jako społeczeństwo, powinniśmy na dzisiejszym etapie oczekiwać od tych, którzy podejmują decyzję w sprawie naszego zdrowotnego bezpieczeństwa?
Ci, co podejmują decyzje, podejmują je w zależności od odpowiedzi społeczeństwa. Jeżeli społeczeństwo je realizuje, to kroki są łagodne. Jeśli nie – trzeba wprowadzać następne etapy.
A my na jakim etapie jesteśmy?
W tej chwili jesteśmy na etapie zamykania rozprzestrzeniania się wirusa, czyli unikania większych zgromadzeń, wyłapywania wszystkich mających kontakt, kwarantanny na razie domowej, bo na dziś okazuje się, że nie trzeba robić kwarantanny zamkniętej. Ale jeżeli będzie taka konieczność, to nie będzie innego wyjścia.
Jaką ocenę by pan postawił podejmującym decyzje i nam, Polakom?
Procedury były przygotowane dawno i prawidłowo. Społeczeństwo na razie się sprawdza. Mamy kryzysową sytuację za granicami, czyli jesteśmy w sytuacji, kiedy nasz dom się jeszcze nie pali, tylko spadają nań kawałki płonących wokół domów. I teraz każdy, kto rozpoczyna dyskusję, czy jesteśmy w stanie zrobić coś więcej, a w ogóle to może nie tak, może za szybko, może za wolno… Nie, my nie mamy wyboru, musimy robić to, co robimy
Gasić spadające wokół kawałki?
Tak, mamy gasić to, co nam wpada. Jak zaczniemy dyskutować, to może się okazać, że już rozmawiamy na zgliszczach naszego domu.
Rozmawiała Aleksandra Jakubowska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/491268-nasz-wywiad-wirusolog-przesunal-sie-punkt-ciezkosci