„Miasta pełne są ludzi. Domy pełne są mieszkańców. Hotele pełne są gości. Pociągi pełne są podróżnych. Kawiarnie pełne są konsumentów. Promenady pełne są spacerowiczów. Gabinety przyjęć znanych lekarzy pełne są pacjentów, plaże pełne są zażywających kąpieli… Znalezienie miejsca zaczyna być powodem niekończących się kłopotów”. Utyskiwania mizantropa znużonego cywilizacją XXI wieku? Nic z tych rzeczy; powyższe słowa wyszły spod pióra Ortegi y Gasseta zgłębiającego przed stuleciem proces przejęcia władzy społecznej przez masy. Hiszpański filozof nazwał go buntem mas, czego jednym z przejawów było owo przepełnienie. Miał rację. Niespotykany w dziejach rozwój techniki, postępująca urbanizacja, okadzany na ołtarzach demokracji egalitaryzm sprawiły, że nasza planeta przypomina mrowisko, którego mieszkańcy zostali na dodatek zainfekowani wirusem nadaktywności. Za chorobliwą krzątaniną kryje się żarłoczny konsumpcjonizm, zachłyśnięcie światem materii, żądza zysku i sławy. Wigoru dodaje nam tęsknota za sytą egzystencją okraszoną marzeniem, żeby choć na chwilę wychynąć z anonimowej masy. Podziwiany przez znajomych wygłup na twitterze to dla wielu milowy krok do niebios bram. Wypruwamy z siebie żyły w nadziei, że już niebawem będziemy leniwie przeżuwać nagromadzone makagigi. Wysyp dóbr nie przerobił zjadaczy chleba w anioły. Chyba, że za skrzydlate duchy uznamy śmigających wte i wewte konsumentów, którzy w poniedziałkowy ranek zrywają się z łóżka, aby przed zapadnięciem zmierzchu osiągnąć sukces. I tak do soboty, kiedy nerwowa krzątanina przyjmuje postać weekendowego relaksu. Wówczas zaczyna obowiązywać uniwersalny zestaw wypoczynkowy, na który składają się: odkurzanie i mycie samochodów, koszenie trawników, malowanie ogrodzeń, rodzinne pielgrzymki do supermarketowych świątyń, grillowanie przy wymiotujących muzycznym badziewiem głośnikach, surfowanie w sieci, filmowe seanse z karatekami lub małą syrenką w roli głównej; wszystko pod argusowym okiem głęboko wrośniętych w dłonie smartfonów. Podobne zestawy wypoczynkowe miały wzięcie również w czasach komuny, choć siermiężność ówczesnej oferty budzi dziś uśmiech politowania. No bo jaką satysfakcję mogła dać myjącemu mikroskopijna powierzchnia Fiata 126 p ? Co innego terenowy Grand Cherokee 3.0 V6 CRD. O, tutaj można poszaleć ! Gwoli rzetelności wypada przypomnieć, iż bywalcom Bazaru Różyckiego serwowany był tzw. zestaw delikatesowy w postaci: setki wódki, kiszonego ogórka i papierosa marki Giewont; za jedyne 100 złotych (z przypaleniem: 102 zł).
Boyowskie „dużo, byle jak i prędko” przyświeca nieprzyzwoicie zmaterializowanym wyznawcom religii Internetu, którzy za wyżebrane kredyty raz do roku wymieniają umeblowanie salonów, zastępując przy okazji „wypasione bryki” nowszymi modelami. Lekce sobie ważą rady Charlesa Bukowsky’ego, ostrzegającego przed pazernością: „Jeśli musicie już coś kupić, kupujcie za gotówkę i tylko to, co ma jakąś wartość – żadnych świecidełek czy bajerów”. No właśnie. Europejski podróżnik spożywający posiłek w towarzystwie bramina, po połknięciu kolejnej pomarańczy spostrzegł, że hinduski kapłan smakuje wciąż tę samą cząstkę owocu. Nasz apetyt na życie nie zna granic . W pogoni za błyskotkami marzymy o chwilach wytchnienia, które odnajdywano niegdyś w półmroku katedr. Ciekawe, czy ich strzeliste wieże sięgnęłyby nieba, gdyby średniowieczni budowniczowie – architekci, kamieniarze, murarze, cieśle, dekarze, twórcy witraży - nie potrafili usiedzieć w jednym miejscu. Czy Duomo górowałoby nad Sieną, gdyby podwładni mistrza Pisano zagustowali w weekendowych wypadach na Teneryfę lub do podparyskiego Disneylandu. Również twórcy flamandzkich gobelinów czy anonimowi malarze starych płócien, zajęci pracochłonnymi obstalunkami, ignorowali podobne brewerie. Wierszokleta Herbert, któremu nie dane było zaczerpnąć z krynicy geniuszu noblistki Tokarczuk, pisał o nich: „Dawni Mistrzowie obywali się bez imion …. Tonęli bez reszty w złotych nieboskłonach, bez krzyku przerażenia, bez wołania o pamięć”. I dodawał: „Wzywam was Starzy Mistrzowie w ciężkich chwilach zwątpienia. Sprawcie, niech spadnie ze mnie wężowa łuska pychy”. W naszych czasach właśnie pycha i chciwość są motorem napędowym „artystów”, co to za brukselskie granty klecą nowatorskie instalacje z żelazka, deskorolki oraz wędzonego śledzia. W glorii sławy szwendają się po świecie, szukając hołdów i natchnienia. Pomyśleć tylko, że taki Vermeer nie wyściubił nosa poza rogatki Delft; nie przesiadywał w poczekalniach unijnych biurokratów. Udało mu się jednak zatrzymać pędzlem czas, uchwycić wieczność. A że „na modelki wybierał uświadomione klasowo służące”, docenił go nawet minister kultury NRD. Ciekawe co zostanie po goniących za mamoną i sławą mistrzach popkultury. „32 puszki z zupą firmy Campbell”? Życzę smacznego obiadu! – jak mawia Franciszek od Globalnego Ocieplenia.
Naszym praszczurom, ludziom z krwi i kości, działającym w realnym świecie, płacono prawdziwą, brzęczącą monetą. W końcu jakość ich pracy była weryfikowana przez niedających wodzić się za nos odbiorców. Nie to co dzisiaj, kiedy fachowcy od marketingu sprzedaży potrafią wcisnąć najgorszy chłam masom kupującym miast i wsi, zanurzonym w wirtualnej rzeczywistości Internetu. Nic zatem dziwnego, iż finansowe rozliczenia przyjęły postać ulatujących w przestworza impulsów. I to mają być pieniądze ? Przecież nie można ich nawet upchnąć - na chude lata - w skarpecie, ukryć w bieliźniarce przed okiem złodzieja, ucieszyć uszy kuszącym szelestem banknotów. Z drugiej strony plastikowy kartonik lub smartfon dostarczają bardziej wyrafinowanych wrażeń, nawet jeśli czasami „nie ma możliwości płacenia blikiem, który generuje się, ale nie można go zatwierdzić”. Ot, abstrakcja w najczystszej postaci. A jednak cieszy. Bo oto bez sięgania do sakiewki wygadzamy sobie różnistymi małmazjami po 12.99 zł za sztukę, w ofercie: dwa za jeden. No dobrze. A jeśli ktoś, z sobie wiadomych powodów, zablokuje działanie czarodziejskich różdżek. Czy będziemy wówczas panami własnego losu? Czy i na jakich warunkach pozwolą nam z nich ponownie korzystać? O ileż bezpieczniejsi byli jaskiniowcy wymieniający mięso na wiązkę drewna - z ręki do ręki. Ale to już temat na inną opowieść.
Na razie biegamy tędy i nazad - jakby się nas wariacja jęła. Ludzką mowę zastąpiliśmy krzykiem. Co ciekawe, wrzaskiem porozumiewali się między sobą sowieccy towarzysze niosący Europie wolność, od której dziś jeszcze dostajemy bolesnej czkawki. Eurokołchozowi komisarze właśnie ją utrwalają. Taki rodzaj komunikacji ma jednak walory poznawcze. Hałaśliwi osobnicy uczą na przykład tajników fizjologii; choćby wyemancypowane paniusie, które w każdej kawiarni każdego miasta nie omieszkają wywrzeszczeć szczegółów ciąży zwieńczonej bolesnym porodem. Owa egzasperacja wynika zapewne z braku tolerancji na agresywne bodźce „coraz bardziej otaczającej rzeczywistości” . Problemy z odpornością miewali również nasi przodkowie. Mogli jednak liczyć na wsparcie takich tuzów jak Witkacy, który cierpliwie tłumaczył: „Jeśli rzygasz po wypiciu litra wódki, to znaczy, że masz wrodzoną nietolerancję na alkohol” . Więcej delikwentowi nie nalewał; żeby się w nim wątroba i płuca nie zapaliły. No cóż, miłość bliźniego faktycznie byłaby łatwiejsza, gdyby ten bliźni nie był tak blisko.
Zapomniana pisarka Maria Dąbrowska utrzymywała, iż „protestantyzm skierował ludzkość na tory nadmiernej aktywności ziemskiej”, zarażając człowieka „gorączkową fantasmagorią ambicji”. Przeciwstawiała mu katolicyzm będący „religią kontemplacyjną z orientacją na doskonałość raczej niż na potęgę; umiejącą cenić cnotę abstynencji”. Przyjmując katolicki system wartości, świat nie stoczyłby się, jej zdaniem, w skrajny materializm. Po Soborze Watykańskim II radykalny aktywizm przeniknął do kościoła katolickiego. Przykładem: posoborowa msza święta. Sprawujący ją kapłan, odwrócony plecami do Najwyższego, nawiązuje dynamiczną relację z wiernymi. Ci wstają, siadają, znów wstają; biorą się za ręce (niektórzy oponują, gdyż nie przyszli na tańce); próbują przekrzyczeć organistę lub bigbitową kapelę kółka różańcowego. Ani chwili ciszy. Dla zabicia czasu gonimy za niesforną dziatwą, przeglądamy pocztę mailową, penetrujemy świątynne zakamarki, aby ukrytym w nich nieszczęśnikom przekazać znienacka znak pokoju. Zebraniu myśli nie sprzyjają podniesione głosy dobiegające z konfesjonałów, gdzie rozhuśtane emocjonalnie panienki obsztorcowują spowiedników kwestionujących ich bezgrzeszność. Dziewczątka nie powinny narzekać; toż za wizytę u psychoterapeuty przyszłoby słono zapłacić. A przecież tak niedawno liturgia mszy świętej była pełną powagi adoracją Boga, kiedy to w chwilach ciszy nasłuchiwano w skupieniu Jego szeptu. Tymczasem papież – rewolucjonista wydał komendę: Z kanapy powstań! Zamiast więc „wyglądać zmiłowania z wyroków bożych”, na dźwięk Franciszkowej surmy przyjdzie wyruszyć w bój nasz ostatni; bój o lewacki raj na ziemi, gdzie rozpasana tolerancja oraz zrównoważony rozwój schłodzą rozgrzany do czerwoności klimat. Zbawieniem ludzkich dusz Chrystusowy Namiestnik nie zaprząta sobie głowy.
Cóż zatem począć z umęczającą nadaktywnością? Blaise Pascal przestrzegał: „Całe nieszczęście ludzi pochodzi z jednej rzeczy: nie umieją pozostać w spokoju w swojej izbie”. W dobie szerzącej się epidemii jego słowa brzmią niczym proroctwo. Dobrze wiemy w jakie ambarasy potrafi wpędzić przemożny impuls działania, zwłaszcza, jeśli wynika z nudy, zaćmienia umysłu, próżności, pragnienia luksusu. Mimo to korci człowieka, żeby gmerając bez wytchnienia przy smartfonie (Po jaką cholerę ?!), wpaść pod koła ciężarówki w San Diego lub w mętne wody Canal Grande. Chwila nieuwagi, a potem … wiekuisty spokój Wiecznego Wschodu, jakże dziś cenionego wśród poprzebieranych za księży watykańskich hierarchów. W tej sytuacji warto poświęcić nieco energii sferze ducha; pochylić się z empatią nad zabiedzoną duszyczką. Przecież z dala od zgiełku codzienności łatwiej będzie odnaleźć siebie, zrozumieć sens ziemskiej wędrówki, zacząć samodzielnie myśleć. A jeśli sięgniemy po książkę, na której od czasów Odrodzenia budowano europejską cywilizację, otworzy się przed nami cały świat. „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba <mało albo> tylko jednego”. Czy aby na pewno to ojcowskie napomnienie nie jest kierowane do nas?
Tekst napisany w początkach stycznia 2020 r., kiedy epidemia dopiero zaczynała szczerzyć kły.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/491119-nie-wszystko-zloto-co-sie-kreci