W jednej z części kryminalnego cyklu „Zabójcza broń” detektyw mówi z oburzeniem do drobnego cwaniaczka, widząc na jego twarzy zadrapania (n. b. poczynione przez psa, którego ukradł i chciał przefarbować): Kiedy kobieta mówi „nie”, to znaczy „nie.
Cwaniaczek został niesłusznie oskarżony, ale to proste stwierdzenie jest czymś tak oczywistym, że dziwić musi reakcja niektórych osób na akcję posłanek opozycji, które w Walentynki chcą zatańczyć w Senacie w ramach akcji „Nazywam się Miliard” (One Billion Rising), która odbywa się tego dnia na całym świecie, także Polsce, od 2013 roku.
Hasło akcji w tym roku brzmi: „Tylko TAK oznacza zgodę. Seks bez zgody to gwałt”, a jej celem jest zmiana definicji gwałtu w polskim prawie.
Gwałt to najbardziej okrutny, obrzydliwy i tragiczny wyraz przemocy wobec kobiet, jedno z najcięższych przestępstw. Często jego ofiara staje się oskarżoną o prowokowanie ubiorem czy zachowaniem, a to, że mówi „nie”, w ogóle nie jest brane pod uwagę. Często zostaje osamotniona w swojej tragedii, z poczuciem winy, bez jakiegokolwiek wsparcia bliskich czy też terapeutów, mogących pomóc wyjść z tej traumy. Czy jest to gwałt dokonany przez nieznanego osobnika w zaroślach parku, na klatce schodowej, czy też przez pijanego męża/partnera w czterech ścianach sypialni – nie ma różnicy. Kiedy kobieta mówi ”nie”, to znaczy ”nie”!
Dlatego wszelkie akcje, które mają zwrócić uwagę opinii publicznej na ten drastyczny problem winny być wspierane, a nie hejtowane z racji ich formy czy też orientacji politycznej organizatorek. Pamiętam jak na początku 2000 roku posłanki urządziły pokaz mody, by zebrać fundusze na mammograf. Wzięły w nim udział solidarnie panie ze wszystkich klubów parlamentarnych, a media z życzliwością to relacjonowały, ograniczając się jedynie do niewinnych uszczypliwości co do niektórych „odważnych” kreacji. Mam nadzieję, że panie zatańczą w równie odważnych strojach, by podkreślić, że ubiór nie jest zachętą, ofertą, przyzwoleniem na przemoc i gwałt.
Tymczasem odbyła się premiera filmu nakręconego na podstawie erotycznej powieści (nie ośmielę się użyć określenia „pornograficznej”, bo sądy i tak mają dużo roboty) pani Blanki Lipińskiej, która uznała, że sukces amerykańskiej grafomanki w postaci książek i filmów o niejakim Greyu można przełożyć na polskie realia. I rzeczywiście, sukces podobno osiągnęła, a dzieło postanowili przenieść na ekran filmowcy. Film rozpoczyna się od sceny gwałtu, tak jak książka, ale pani Lipińska żadnego gwałtu tam nie widzi. Dziennikarka tygodnika „Wprost” tłumaczy celebrytce (już można w stosunku do pani Lipińskiej używać tego określenia): ”Stewardesa zostaje zmuszona do seksu oralnego. To gwałt”, ale autorka niczego zdrożnego w tym nie widzi, bo „dla jednych kobiet to jest gwałt (…) dla innych bardzo fajny seks oralny”. A poza tym – sama sobie winna” (skąd my to znamy! ) –„ stewardesa podrywała go, prowokowała. Miała tylko pecha, bo spodziewała się, że to będzie romantyczny stosunek, a dostała dominanta”.
Pani Lipińska nie czerpie swojej wiedzy o potrzebach jedynie z własnych fantazji seksualnych, o nie, ona swój warsztat opiera także na naukowych doświadczeniach : „Ostatnio czytałam o badaniach amerykańskiego psychologa Justina Lehmillera, z których wynika, że 61 proc. kobiet fantazjuje o seksie, na który nie wyraziły zgody”.
Poza tym autorka uważa się za feministkę, tylko że jej feminizm jest odpowiedni dla dzisiejszych czasów i nie rozumie, dlaczego inne feministki ją krytykują. Może z zawiści, chciałoby się dodać za autorkę, która w tym momencie zgrywa „pierwszą naiwną”.
Nie rozumie feministek, to może zrozumie kolegę po fachu ( mam nadzieję, że pan Żulczyk za to określenie się nie obrazi), pisarza Jakuba Żulczyka, który tak zrecenzował film na podstawie jej powieści: ”To nienawistna fantazja o gwałcie, w której bohaterka, porwana przez Sinobrodego w postaci włoskiego mafioza, jest szarpana, bita, obmacywana i de facto gwałcona do momentu, gdy uznaje, że właściwie jej się to podoba. W filmie nie ma żadnego dystansu, oddalenia, metafory tej sytuacji”. Zgadzając się z opinią pana Żulczyka, przyznam szczerze, że jednak trudno byłoby mi znaleźć metaforę gwałtu, no ale są zdolniejsi.
W dzisiejszych czasach powiedzenie „pecunia non olet” stało się dewizą życiową wielu osób, a złoty cielec konsumpcji obala, jedną za drugą, moralne bariery i sprzeciw wobec tego, co jeszcze do niedawna było potępiane.
Tym bardziej należy docenić każdą akcję kobiet przeciwko wszelkiej przemocy, ale przede wszystkim tej, która dotyka ofiary nie potrafiące się obronić.
A do panów wystosuję apel – za żadne skarby nie zapraszajcie w ramach walentynkowego prezentu swoich żon, partnerek i dziewczyn na film „365 dni”.
Z szacunku dla nich.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/486214-kiedy-kobieta-mowi-nie-to-znaczy-nie