Rekordowa liczba ok. 1,3 mln osób uczestniczyła w tym roku w Orszakach Trzech Króli w niemal 900 miejscowościach w Polsce, w tym 90 tysięcy osób w samej tylko Warszawie - to suche dane dotyczące tego, jak duża jest skala fenomenu marszów, które co roku odbywają się na ulicach miast i miasteczek w naszym kraju (a także poza jego granicami).
Co charakterystyczne, fenomen tego wspólnego radosnego świętowania wylał się daleko poza organizowane odgórnie obchody w Warszawie czy innych dużych miastach, ale jest żywy w coraz większej liczbie mniejszych miejscowości, gdzie mieszkańcy po prostu chcą w ten mimo wszystko chłodny zimowy dzień pójść w orszaku.
Mam zresztą mocne przekonanie, że kolejne rekordy frekwencji na Orszakach Trzech Króli mówią nam więcej o polskim społeczeństwie (także w perspektywie wyborów politycznych) niż niejedna analiza, sondaż czy badanie opinii społecznej. I choć wiem, że organizatorzy orszaków robią wszystko, by na tych radosnych marszach nie uświadczyć żadnej formuły agitacji partyjnej czy politycznej (skutecznie im się to udaje), to przecież trudno nie zderzyć z tego z innymi manifestacjami czy pikietami. Co charakterystyczne, o wiele mniejsze, czasem ledwie dostrzegalne demonstracje środowisk lewicowych zyskują wielki medialny rozgłos i znaczenie, drżą nierzadko przed nimi politycy wszystkich ugrupowań, ważąc przy tych okazjach kontekst polityczny i decydując się na jeden czy drugi ruch.
Byłoby dobrze, gdyby i politycy, i szerzej wszyscy jako opinia publiczna dostrzegli ten społeczny fenomen orszaku. Jak duża musi być w Polakach potrzeba poczucia radosnej wspólnoty, jak wciąż pociągający jest ten kolorowy konserwatywny marsz uśmiechniętej Polski, jaka siła drzemie w historiach biblijnych, skoro prawie półtora miliona Polaków wyszło wczoraj marznąć (najczęściej z dziećmi) na tych barwnych pochodach. Redakcje prasy lewicowo-liberalnej szukały i kreowały przez lata wzoru „fajno-Polaka”, lepionego na kontrze do tego wszystkiego, co kojarzone z tradycją czy szeroko rozumianymi konserwatywnymi wartościami. Chcieliście uśmiechniętej Polski? No to ją macie! Co prawda najczęściej pod znakiem Chrystusowego żłóbka i w obecności biskupów, więc nieodpowiadającej stawianym tezom, ale jakże żywej i prawdziwej.
Nic dziwnego, że na orszaku pojawił się prezydent Andrzej Duda (premier Morawiecki zresztą też) - sprawdzałem i poza Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem potencjalni kandydaci w wyborach prezydenckich oddali tę kwestię walkowerem. I nie chodzi tylko o prosty czy prostacki lans na społecznej inicjatywie kompletnie apolitycznej, ale dostrzeżenie fenomenu i siły polskiej wspólnoty, o której głosy będą za chwilę zabiegać.
W takich orszakach idą przecież zwolennicy wszystkich ugrupowań, podobnie jak 1 sierpnia wieczorem na warszawskim Placu Piłsudskiego liczeni już w setkach tysięcy osób mieszkańcy stolicy (i nie tylko) śpiewają powstańcze piosenki. Na takie ruchy, inicjatywy i wydarzenia trzeba nam chuchać i dmuchać, a zarazem zauważyć, że jakoś tak się składa, że wszystkie największe i najtrwalsze, a nie jednorazowe imprezy, idą pod sztandarem związanym z patriotyzmem w wersji tradycyjnej, czasem twórczo modyfikowanej, ale jednak odwołującej się do wizji świata, państwa i wspólnoty, która miała powoli odchodzić w zapomnienie. Takie piękne akcje jak Orszak mówią nam wiele o nastawieniu polskiej wspólnoty u progu roku 2020 niż chciałoby wielu macherów od piaru i sztukmistrzów od wizerunku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/480911-orszaki-trzech-kroli-mowia-nam-sporo-o-polskiej-wspolnocie