Do zdarzenia doszło w Warszawie na dzień przed Sylwestrem, kiedy aktorka wyszła wieczorem po zakupy. Zobaczyła człowieka na murku ze zwieszoną głową. Był wycieńczony. Nie jadł przez cały tydzień. Żadna z wezwanych służb, ani straż miejska, ani pogotowie ratunkowe nie chciały udzielić pomocy. Gdyby nie upór Joanny Szczepkowskiej znajdujący się na granicy śmierci człowiek nigdy nie trafiłby do szpitala.
Wyszłam wczoraj wieczorem z domu po kapsułki do zmywarki. Po drodze zobaczyłam człowieka na murku ze zwieszoną głową. Zapytałam czy źle się czuje, on podniósł głowę, a ja zobaczyłam to co się nazywa śmierć w czach. Biały jak kreda. Trochę zaniedbany. Zapytał ledwo mówiąc, czy mam zapałki. Nie wyczulam alkoholu. Ne miał też twarzy pijaka tylko bardzo zapadniętą. Powiedział, że bardzo go boli głowa z tyłu. Zapytałam, czy coś pił. Tak, ale kilka godzin temu. Zapytałam czy wezwać pogotowie, bo on naprawdę strasznie wyglądał. Prosił, żeby nie
— relacjonowała aktorka na swoim profilu na Facebooku.
Poszłam do sklepu a wracając zobaczyłam, jak on trzymając się ogrodzeń próbuje iść, ale nie ma siły. Zobaczyłam wtedy jego chudość i przyszło mi do głowy, że to jest człowiek głodny, i zapytałam kiedy jadł. Tydzień temu. Wszystko jasne, stąd ból głowy. Poprosiłam żeby zaczekał i kupiłam mu parówki, bułkę i wodę ale on nie miał siły jeść. Zapytał czy mogę go odprowadzić na przystanek. Mogłam, ale on był zdolny zrobić tylko kilka kroków. Wreszcie zgodził się, żebym wezwała pogotowie. Dzwonię. Kobieta pyta czy on pił. Mówię, że trochę ale wycieńczenie nie na tym polega, a on moim zdaniem za chwile odejdzie na tamten świat. Kobieta powiedziała żebym go dała do telefonu. On trochę bełkocze z tego wyczerpania ale to nie jest alkoholowe. Kobieta mówi mi, ze nie przyjadą bo on jest pijany, żebym zadzwoniła po straż miejską. Dzwonię a w tym czasie to widzi ktoś z sąsiedztwa, przynosi herbatę i polar, potem dochodzi jego żona i wszyscy widzimy że ten człowiek jest na granicy życia. Z wielkim trudem sadzamy go na ławce. Straż miejska pyta przez telefon - on jest bezdomny? Pytam a mężczyzna mówi tak, ale mieszka u kolegi, podaje adres. Straż miejska mówi - proszę pani to oni wiedzą gdzie iść, proszę sobie dać spokój. Mówię że człowiek chyba umiera, mówią że przyjadą
— napisała.
Czekamy. Pytam tego mężczyznę czy ma jakaś pracę, żeby się ożywił. Był glazurnikiem, ale dalej ciężko mu mówić bo ma kłopoty z oddychaniem. To naprawdę bardzo źle wygląda a straż nie przyjeżdża i nie przyjeżdża. Sąsiedzi też już muszą iść a on coraz ciężej i szybciej oddycha. Nagle jedzie policja. Pewna, że to zamiast straży zatrzymuję ich, że to tutaj, ale oni nie znają sprawy. Wychodzą z samochodu i po pierwszych oględzinach mówią do swoich aparatów, że maja tu wycieńczonego człowieka. Pytają go o dane, on cichutko wszystko mówi. Każą mu dmuchać w alkomat - on dmucha a oni mówią – pił, ale za mało żeby wezwać straż miejską, za dużo żeby wezwać pogotowie. Ale ja wezwałam straż miejską! Nie wzywała pani bo pytaliśmy o takie zgłoszenie. Pokazuję telefon z dowodem. Oni zdziwieni dzwonią tam znowu. Tak ale już wiemy ze nie przyjadą. Tak zdecydowali. Czyli bez powiadomienia mnie zdecydowali o czekaniu na zimnej ulicy, człowieka który nie ma sił i mnie, przechodnia który chce pomóc. Mogłabym całą noc czekać
— nie kryła oburzenia.
Więc co? Mężczyzna osuwa się z ławki. Więc policjanci wzywają pogotowie jednak. Pomaga kolejny łyk herbaty który mu trzeba podać jak mleko niemowlęciu. Policjanci w tym czasie mają dużo innych zgłoszeń więc pytają czy mogę popilnować. Oczywiście. Karetka przyjeżdża po dwudziestu minutach. Wysiada trzech mężczyzn z czego jeden taki chamski wódz. Patrzy jak na śmiecia.- On się nie nadaje do szpitala. - Jak to nie, on umiera. - Ale do szpitala się nie nadaje. – chce pan do szpitala? - pyta wódz o bardzo złych oczach. Nie - szepcze mężczyzna nie bardzo już przytomnie. - No widzi pani, nie chce, a ja nie będę go porywał. - Ale on musi dostać kroplówki! - Ale on nie chce. I nie będzie mi tu pani świeciła łezkami.- Ale on umrze na tej ławce nie widzicie tego? – To może pani jeszcze będzie nagrywać? - Będę. - No to ja pani wytoczę sprawę - zwraca się do policjantów. Pani chce mnie nagrywać, proszę panią pouczyć. - Policjant mnie prosi, żebym podeszła do okna samochodu.- Panowie mówię – przecież on umrze na tej ławce, jeżeli go zostawimy. Policjant o bardzo inteligentnej twarzy mówi mi tak: ja też mam rodzinę, nie będę tu tkwił. Wszystko zostało zrobione, my jako policja wezwaliśmy odpowiednie służby, a służby oceniły, że on się nie kwalifikuje do szpitala. Niech pani idzie do domu. W desperacji biorę komórkę i fotografuję numery tej pomocy ratunkowej. - Dobrze mówi wódz - bierzemy go, żeby ta pani miała czyste sumienie ale w szpitalu go nie przyjmą i każą wyjść na ulicę. - Ale on nie ma siły iść. Biorą go pod pachy, on ledwo idzie ale chętnie, podaję mu to jedzenie które kupiłam i termos z herbatą od sąsiada. - Czy mogę też pojechać? - Może pani iść za karetką - odpowiada bardzo elegancko wódz. Zanim mnie odepchną wchodzę na stopień karetki - niech się pan trzyma.- Dziękuję pani za wszystko – wyszeptał ten człowiek, którego dalszych losów nie znam i nie poznam
— dzieliła się.
Gdyby miał na sobie piękny płaszcz, był dyrygentem wycieńczonym pracą i stresem bez jedzenia na adrenalinie twórczej, to bym była spokojna. Ale u nas śmieci wyrzuca się na ulicę. Przepraszam innych być może empatycznych pracowników służb, ale to z czym miałam do czynienia na każdym szczeblu nie mieści się w przeciętnie cywilizowanej głowie
— podsumowała.
Uwaga !!! Ciąg dalszy historii pana z ulicy: dzisiaj pojechałam do szpitala na Grenadierów, czyli najbliżej, tam nie chcieli nic powiedzieć bo RODO im nie pozwala. Poszłam na pobliskie pogotowie, mówiąc siedzącym tam ratownikom że mam taką trudną sprawę bo to było 30 – go, na ulicy wycieńczony mężczyzna i nie wiem co z nim dalej- nagle odzywa się głos z drugiego pokoju gdzie jeden z ratowników odpoczywał na leżance. – Ja pani powiem co dalej bo ja tam byłem. Tak to był jeden z tych trzech z pogotowia ale nie „ wódz”. Nazywając mnie „upartą kobietą” opowiedział że po dwugodzinnym pobycie w szpitalu odwieźli go do domu, bo to blisko. Kroplówek nie dostał, nic nie dostał
— informowała Szczepkowska w kolejnym wpisie.
Więc odwieźli, a nie wyrzucili na ulicę i tylko to chciałam wiedzieć. Nie wiem co ten człowiek dalej zrobi ze swoim życiem, ale je ma. A zostawiony na ławce by nie miał. Może te Wasze tysiące reakcji na zdarzenie, jakoś się skumulują w siłę dla niego. I jemu i Wam życzę zupełnie nowego wspaniałego 2020 roku!!
– dodała.
aw/Facebook
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/480254-znana-aktorka-zawalczyla-o-zycie-wycienczonego-bezdomnego