Wyruszyłem z Krakowa do Bośni, jako dziennikarz krakowskiego oddziału dziennika „Nowy Świat”. Miałem być tam przez tydzień lub dwa, zebrać materiały i napisać kilka reportaży. Trafiłem do regionu Posavina, w którym Chorwaci walczyli z Serbami. Nie wysłałem żadnego reportażu do redakcji. Po czterech dniach pobytu zaciągnąłem się jako ochotnik do armii chorwackiej. Walczyłem w elitarnej jednostce, w plutonie dywersyjno-zwiadowczym
— mówi portalowi wPolityce.pl Adam Bednarczyk, który walczył jako ochotnik w armii chorwackiej w latach 1992-1993. Swoje wspomnienia z wojny bałkańskiej opisał w książce „Dobij mnie Europo”, która ukazała się nakładem wydawnictwa WarBook.
wPolityce.pl: Niewiele osób spędziło Wigilię i Święta Bożego Narodzenia walcząc z bronią w ręku. Ty do nich należysz.
Adam Bednarczyk: Tak potoczyło się moje życie. Jesienią 1992 r. wyruszyłem z Krakowa do Bośni, jako dziennikarz krakowskiego oddziału dziennika „Nowy Świat”. Miałem być tam przez tydzień lub dwa, zebrać materiały i napisać kilka reportaży. Trafiłem do regionu Posavina, w którym Chorwaci walczyli z Serbami. Nie wysłałem żadnego reportażu do redakcji. Po czterech dniach pobytu zaciągnąłem się jako ochotnik do armii chorwackiej. Walczyłem w elitarnej jednostce, w plutonie dywersyjno-zwiadowczym. Chorwaci jako katolicy obchodzą Wigilię dwa tygodnie wcześniej przed prawosławnymi Serbami. Serbowie chcieli nas podenerwować, więc odpalali czołgi, żebyśmy mieli wrażenie, że w każdej chwili nastąpi atak. Byliśmy non stop w gotowości bojowej. Musieliśmy reagować. Ubieraliśmy się, braliśmy broń i amunicję, i wyjeżdżaliśmy na linię frontu.
Doszło do starć z Serbami?
Nie, nic się nie wydarzyło. Zabawa trwała praktycznie przez całą Wigilię i Boże Narodzenie było podobnie. Serbom nie chodziło o atakowanie nas, ale o prowokowanie.
Łamaliście się opłatkiem w Wigilię?
U nas w bazie nie było opłatka. Złożyliśmy sobie tylko życzenia. Chłopcy z domu przynieśli postne ciasta, pogacze. Te ciasta są zróżnicowane w zależności od regionu. Tam, gdzie byłem, czyli w Bośni, pogacz wyglądał jak typowy zakalec. W Dalmacji ciasto jest bardziej wypieczone. Do tego była podawana gotowana kukurydza z miodem.
Czego sobie życzyliście?
Żebyśmy doczekali kolejnych świąt w wolnym kraju. No i doczekaliśmy. Chorwacja jest niepodległym państwem.
Czego życzyłeś kolegom? Żeby przeżyli?
Życzyłem szczęścia i zdrowia.
W święta dało się zapomnieć, że jest wojna?
Świadomość wojny była cały czas.
Jak wyglądało Boże Narodzenie?
Niczym się nie różniło od naszego.
Co jedliście?
Peczenicę, czyli pieczonego prosiaka. Jedzenie i smakołyki do bazy, która była murowanym domem na wsi, dostarczyli nam ludzie z okolicy. Atmosferę świąteczną czuło się głównie dzięki telewizji.
Choinka była w bazie?
Nie.
Nie miał kto jej ubrać?
Nikt nie myślał o takich pierdołach.
Prezenty były?
Nie żartuj, przecież to była wojna. Pasterka ze względu na wojnę była wcześniej, nie o północy, ale o 21.
Wspominasz w okresie świątecznym, Wigilię i Bożego Narodzenie spędzone na wojnie w Chorwacji?
Raczej nie.
Dlaczego?
Bo nie lubię świąt.
Pytałem Cię o Wigilię i święta Bożego Narodzenia, to jeszcze zapytam o Sylwestra. Godnie go uczciliście?
Pocisków świetlnych i rakiet z rakietnicy wystrzeliliśmy chyba więcej niż w czasie działań wojennych.
Serbowie też tak świętowali?
Nie wiem, pijany byłem. W Sylwestra jeździliśmy od bazy do bazy, od tankistów do Czarnej Legii. Zdrowiało się przez dwa dni.
Serbowie nie atakowali w tym czasie?
Nie, pewnie też świętowali tak hucznie jak my. Alkoholu w czasie tej wojny było bardzo dużo. Chorwackie piwo było kiepskie. Po trzech dniach picia go już miałem dość. Tygodniowo dostawaliśmy zgrzewkę, dwanaście małych piw na głowę. Z mocniejszym alkoholem też nie było problemu. Wystarczyło wyjść na wieś z baniakiem.
Dobrą rakiję robili?
Zależy kto. W pewnym momencie byłem jedynym obcokrajowcem w chorwackich oddziałach w okolicy, jak szedłem z baniakiem przez wieś, mieszkańcy wsi, w której stacjonowaliśmy prześcigali się w tym, kto ma mnie poczęstować rakiją. Mówili: Adam idzi. Miejscowi byli w naszych oddziałach. Gazda, którego willę przejęliśmy na bazę wojskową mieszkał od dwudziestu lat w Niemczech. Robił tam interesy, a pieniądze, które zarobił przesyłał na wsparcie chorwackich oddziałów. Jego dwudziestoletni syn walczył w Chorwacji. Jeżeli któryś z chorwackich emigrantów nie wspierał finansowo walczących i uciekł do Austrii lub Niemiec, płonął jego dom. Jak dostawaliśmy od chorwackiej diaspory kupowane na Zachodzie mundury z demobilu niemieckiego, austriackiego czy szwajcarskiego w kieszeni zwykle były pieniądze, np. dziesięć marek i karteczka z napisem: chłopcy, trzymajcie się. Diaspora sama się opodatkowała. Wielu Chorwatów żyło i żyje na emigracji, np. w Australii.
Nacjonalistyczne oddziały Czarnej Legii i HOS (paramilitarne i nacjonalistyczne Chorwackie Siły Obrony) sprawdziły się w walkach?
HOS był od nas oddalony o 20 kilometrów. Stacjonowali w miejscowości Domaljevac. Byli dobrzy. Ale śmiertelność w ich szeregach była bardzo duża.
Z czego to wynikało?
Mieli uzbrojenie takie same, jak my, ale częściej byli wystawiani na pierwszą linię walki.
Biłeś sie z „tygrysami” Arkana?
Nie, na naszym terenie nie było ich. Większość arkanowców to kibole Crvenej Zvezdy Belgrad i bandyci wypuszczeni z kryminału. Kradli, gwałcili. Samo słowo „arkanowcy” miało budzić strach wśród Chorwatów. Były też inne paramilitarne grupy serbskie, np. „szeszele” z nacjonalistycznej partii serbskiej.
W Czarnej Legii i w HOS walczyli ochotnicy z Europy?
W HOS byli m. in. Niemcy, Węgrzy, Holendrzy. Był tam mój kumpel Węgier, Zsolt, którego poznałem, jak jechałem pociągiem do Chorwacji. Początkowo był ze mną w armii chorwackiej, ale szef nie chciał brać go na akcje, bo nie znał chorwackiego. Przeniósł się więc do Domaljevaca do HOS.
Spotkałeś Polaków w szeregach HOS?
Nie, ale na pewno byli. W oddziale Zsolta nie było ani jednego Polaka. Czarna Legia miała bazę kilometr od naszego domu. Byli tam sami Chorwaci.
Kultywowali tradycje ustaszowskie z czasów sojuszu Chorwacji z III Rzeszą?
Nie było to eksponowane, ale pojawiały się takie symbole, jak czarne mundury, portrety gen. Ante Pavelicia czy podkowa ustaszowska. W serbskich audycjach Chorwaci nie byli Chorwatami tylko ustaszami. Druga strona nie mówiła o Serbach tylko o czetnikach.
Co robiliście, jak przyszły prawosławne święta? Odegraliście się Serbom za prowokowanie?
Oczywiście. Też odpaliliśmy czołgi. Nasz oddział nie miał tanków. Ale mieli je, stacjonujący dwieście metrów obok nas koledzy.
Dużo mieli czołgów?
Tak (śmiech). Trzy. Seksmaszyna, Cicciolina i… Nie pamiętam, jak się trzeci nazywał.
Na jakiej zasadzie zostawało się w czasie wojny bałkańskiej dowódcą oddziału w armii chorwackiej? Ta armia wtedy dopiero się tworzyła.
Dowódcą zostawał ten, kto był najlepszy i miał największy mir wśród żołnierzy. Na takiej zasadzie dowódcą mojego plutonu został Wikino. Mój główny dowódca Kreso był kapitanem w armii jugosłowiańskiej, później trafił do armii chorwackiej. Nie salutowaliśmy, ani nie oddawaliśmy honorów naszym dowódcom.
Dlaczego?
Snajper, który obserwujemy grupkę żołnierzy najpierw strzela w tego, któremu żołnierze salutują.
Jakie największe przykłady bohaterstwa i odwagi widziałeś na wojnie bałkańskiej?
Akcja w Szpuniarze. Zacięła się wieżyczka czołgu, nie można było strzelać z karabinu maszynowego umieszczonego w środku. Mój przyjaciel Chorwat o pseudonimie Żbuniara, wyskoczył przed czołg i strzelał, żeby tank mógł się swobodnie obrócić i prowadzić walkę. Żbuniara wtedy zginął. Widziałem to na własne oczy…
Jakie czołgi mieliście?
Daj spokój, nie ma o czym mówić. Stare, ruskie tanki.
Dużo rosyjskich najemników wspierało Serbów?
Mogłem to stwierdzić tylko po trupach, którym sprawdzaliśmy dokumenty. Sporo też było Ukraińców.
Ilu Polaków walczyło po stronie chorwackiej?
Sądzę, że mogło być ich 200-300.
Niektórzy zginęli. Jednym z poległych w czasie walki był Darek, działacz Konfederacji Polski Niepodległej.
Młody człowiek, rocznik 1970. Miał ksywę „Komandos”, może dlatego, że był w Polsce w „czerwonych beretach”. Spoczywa na cmentarzu miejskim w Nowych Trawnikach w Chorwacji. Opowiedział mi o nim jego szwagier, który pracował w jednym z krakowskich pubów. Przyniósł mi list od jego przyjaciela Chorwata, z prośbą, żebym go przetłumaczył. Pisał, że żona Darka, Chorwatka, z którą ożenił się w czasie wojny, nie jest jeszcze w stanie kontaktować się ze światem. Darek w Chorwacji też był komandosem i dowódcą plutonu. Zginął w czasie akcji, ale nie znam okoliczności jego śmierci. Tam, gdzie walczył, podobnie, jak w Mostarze był kocioł, wszyscy bili się ze sobą, Chorwaci z Serbami i z muzułmanami. U nas był sojusz taktyczny, dwie muzułmańskie brygady biły się po stronie chorwackiej.
Był moment, w którym pojawiła się myśl, że nie wrócisz?
Na samym początku była euforia. Później, kiedy padł oddalony o pięćdziesiąt kilometrów od naszych pozycji Bosanski Brod, Chorwaci mówili do mnie: Polak s……..j, to koniec. Serbowie mogli w ciągu jednego dnia nas pokonać.
Dlaczego nie posłuchałeś rady Chorwatów? Dlaczego zostałeś?
Po co miałem uciekać? Jak się powiedziało „A” to trzeba być konsekwentnym.
Chorwaci jednak odwrócili losy wojny. Jak im się to udało?
Przerzucili pontonami przez rzekę Sawę masę sprzętu i wojska.
Trochę zdrowia Ci ta wojna zabrała.
Od noszenia broni i amunicji mam problem z nogami i kręgosłupem. Ale nie ma co się dziwić, na akcję braliśmy po 30-50 kilogramów sprzętu. Jak wracało się po akcji, brało się nogawkę rękę i podnosiło nogę do góry, żeby postawić krok. Samochody, które nas zabierały były pięćset metrów czy kilometr dalej.
Warto było walczyć w Chorwacji?
(Uśmiech). Oczywiście, że było warto. Teraz, z perspektywy czasu wszystkie złe wspomnienia uleciały. Pamiętam tylko cudowne chwile, które tam przeżyłem.
Różne są wyobrażenia wojny. Czasem bardzo romantyczne. W którym momencie pomyślałeś sobie, że wojna jest straszna?
Wtedy, jak wszedłem do wioski i poczułem zapach palonych ciał. To specyficzna, słodka woń. Jeżeli ktoś raz powącha, zapamięta go na zawsze. Towarzysze broni z Chorwacji odzywają się? Masz kontakt z nimi?
Cały czas mamy kontakt przez internet. Zapraszają do Chorwacji i obiecują, że przyjadą odwiedzić mnie w Polsce. Jeden z nich, Iki, mówi, że odda mi za darmo całe piętro domu. Zawsze, jak jadę do Chorwacji prosi żebym mu przywiózł „bizona”, czyli żubrówkę. Na początku nie mógł uwierzyć, że w Polsce żyją „bizony”. Tłumaczyłem mu, że przeszły do nas przez Alaskę.
Skorzystasz z propozycji? Przeniesiesz się do Chorwacji?
A co ja tam będę robił? Z wędką będę siedział cały dzień nad Sawą? Jeżeli mamy łowić ryby, wolę to robić nad Adriatykiem. Mam już tam upatrzony domek. Jest oddalony od morza pięćdziesiąt metrów.
Chorwaccy koledzy zostali po wojnie bałkańskiej w wojsku?
Nie potrafili nic innego niż służyć w mundurze. Wybrali wojsko, policję, albo służbę celną. Byłem dwa lata temu w Bośni tematu wojny już nie ma. Chorwaci nie chcą już o tym mówić. Podobnie jest w Dalmacji. Ale pamięć i duma narodowa jest pielęgnowana. Flagi chorwackie można spotkać co kilka metrów, w knajpach, w sklepach.
Niedawno otrzymałeś z rąk prezydenta Andrzeja Dudy Krzyż Wolności i Solidarności za działalność opozycyjną w PRL. Kiedy jesienią 1992 r. wyjeżdżałeś na Bałkany jak oceniałeś sytuację w Polsce? Co sądziłeś o wyborach w 1989 r., o „nocnej zmianie” rządu Jana Olszewskiego?
W Federacji Młodzieży Walczącej, w której działałem, wiosną 1989 r., jak to ładnie ujął Maciej Gawlikowski panowała schizofrenia. Nie głosowałem w wyborach 4 czerwca 1989 r., ale pomagałem Komitetowi Obywatelskiemu. Z Krakowa startował Jan Maria Rokita, kuzyn Edek Nowak, Zdrada, Józefa Hennelowa, Krzysztof Kozłowski. Startowała połowa „Tygodnika Powszechnego”. Działałem wtedy też w Solidarności Walczącej u Kornela Morawieckiego.
Byłeś zadowolony z wyniku wyborów parlamentarnych w 1989 r.?
Byłem sceptyczny. Szokiem dla mnie było to, że Jaruzelski został prezydentem, a Kiszczak szefem MSW.
Czytałeś co esbecy zanotowali na Twój temat z tamtych czasów? Odnalazłeś swoją teczkę w IPN?
Nie ma mojej teczki w IPN. Chociaż jeden z członków komisji Jana Marii Rokity, która weszła do archiwum SB na Mogilską, powiedział mi, że ją tam widział. Chwalił się nawet, że jego teczka była grubsza od mojej. Nie wiem czy mojej teczki nie przejęły w 1992 r., jak pojechałem na wojnę na Bałkany Wojskowe Służby Informacyjne.
Wyjeżdżałeś do Chorwacji wkurzony po „nocnej zmianie” i odwołaniu rządu Jana Olszewskiego. Wróciłeś, SLD doszło do władzy.
Wtedy zaczęliśmy robić Ligę Republikańską w Krakowie. Ale to już opowieść na inną długą rozmowę
Podobno piszesz drugą książkę. Co w niej będzie?
Dopiszę moją historię dwadzieścia lat później. Ale więcej szczegółów na razie nie zdradzę.
Czym się teraz zajmujesz?
Opiekuję się psem i karmię jeże, które jak jest ciepło przychodzą pod moje mieszkanie. Najśmieszniejsze są to małe, które jeszcze nie mają kolców.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/479291-bednarczyk-na-wojnie-nawet-podczas-wigilii-jest-zagrozenie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.