Żądania imigrantów stają się jednak coraz bardziej aroganckie. Należy wymienić choćby żądanie usunięcia krzyża w szkole, podstawowego znaku chrześcijańskiego, symbolu historii i tożsamości europejskiej, bo „widok ukrzyżowanego trupa razi uczucia muzułmańskich dzieci”. Nowy, widoczny na każdym kroku kosmopolityczny styl życia niszczy rodzimą kulturę, degraduje narodowe normy i wartości zachodniej demokracji
— mówi portalowi wPolityce.pl Jacek Pałkiewicz, dziennikarz, podróżnik, odkrywca, twórcą survivalu w Europie, autor ponad 30 książek.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: NASZ WYWIAD. Jacek Pałkiewicz: „Wyznawcy Allaha podporządkowują sobie Europę. W trosce o swoje przetrwanie Europa musi się obudzić”
wPolityce.pl: Literatura faktu cieszy się dzisiaj szczególnym zainteresowaniem. A Pana książki doskonale wpisują się w ten nurt. Czy odczuwa Pan wzrost zainteresowania swoimi publikacjami?
Jacek Pałkiewicz: Przyznanie Polce literackiego Nobla spowodowało znaczną promocję rodzimej literatury w ogóle, przy tym także i moich książek. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się „Pasja życia” i „Dubaj, prawdziwe oblicze”. Pierwsza z nich, wydana już ponad 10 lat temu, osiągnęła status klasyki literatury podróżniczej. To jeden z tych tytułów, które wypełniają pragnieniem odkrywania egzotycznych krain i poznawania ludzi osiadłych w regionach odległych zarówno w sensie geograficznym, jak i czasowym. Byłem naocznym świadkiem na wszystkich kontynentach, dynamicznego procesu globalizacji, która wszystko ujednolica i zaciera granice, powoduje upadek tradycyjnych obyczajowości i nieunikniony proces akulturacji. W nowej, współczesnej cywilizacji zabrakło często miejsca na szlachetne instynkty, na skrajną odwagę, lojalność wobec innych, czy niepodzielną gościnność. Nieraz wspominam dumnych władców pustyni Tuaregów, których przyjaźnią się szczycę. Gardzili osiadłym trybem życia, ale dzisiaj zduszeni przez technologię ostatni prawdziwi nomadowie, uważający się za arystokrację, zastąpili swoje wielbłądy pojazdami terenowymi i nie piją wody ze studni, a Coca Colę.
Pańska książka o Dubaju stała się bestsellerem. Co o tym zdecydowało?
Bo okazała się przydatną nie tylko dla tych którzy tam wyjeżdżają, ale i tym, którzy nie myślą o tej destynacji. „Dubaj. Prawdziwe oblicze” obala utarte poglądy, obnaża mroczną stronę do niedawna nic nieznaczącej na mapie monarchii absolutnej, będącej dziś jednym z najbardziej rozreklamowanych miejsc na świecie. Z jednej strony emirat imponuje luksusem i rozmachem, kusi bogactwem, z drugiej niepokoi i dezorientuje. Nazywam go miastem bez serca, z przemijającą niczym w hotelu atmosferą. Bez domowników, którzy by je kochali, jak coś swojego i niezastąpionego. Bo na 100 mieszkających tu osób prawie 90 to są przyjezdni, którzy wcześniej czy później wrócą do swoich pieleszy. Odsłaniam fikcyjne życie polityczne, brak praw człowieka oraz niewolniczy wyzysk setek tysięcy azjatyckich robotników budowlanych. Pokazuję, że tak jak kilka tysięcy lat temu nadludzkim wysiłkiem pracy rzeszy niewolników faraonowie wznosili swoje fantastyczne budowle, tak dzisiaj kosztem nędznego wynagrodzenia rękami Hindusów i Pakistańczyków buduje się miasto postnaftowej epoki.
Szejkowie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich nie są zbyt wyczuleni na punkcie poprawności politycznej. Miejscowe sądy słyną z procesów skazujących na więzienie tylko i wyłącznie za to, że ktoś upomniał się o prawo do wolnych wyborów, lub żądał wolności słowa. Piszę o szokujących torturach, na które zwróciła uwagę Unia Europejska, występując z apelem do Zjednoczonych Emiratów Arabskich o poszanowanie wolności praw człowieka. Niestety – bezskutecznie, bo petrodolary zapewniają tutejszym rządzącym dużą pobłażliwość. Liderzy polityczni nie odważyli się na złożenie interesów ekonomicznych na ołtarzu walki o wartości najwyższe.
Co sprawiło, że wybrał Pan karierę podróżnika?
Moja wyobraźnia rozwijała się w dzieciństwie w wyniku pasjonującej literatury rozbudzającej romantyczny zachwyt awanturniczą aurą. W domowej bibliotece obok Jacka Londona, Arkadego Fiedlera, Louisa Roberta Stevensona, Daniela Defoe, Aliny i Czesława Centkiewiczów, na honorowym miejscu stało „Opisanie świata” Marco Polo, uniwersalna ikona przygody i odkryć geograficznych, która przez sześć wieków była obiektem powszechnej fascynacji. Publikacja, która stała się średniowiecznym bestsellerem i przez długie lata stanowiła istotne kompendium wiedzy na temat życia w krajach azjatyckich, do dziś wzbudza tęsknotę za odkrywaniem nieznanego. Przerodziła się w źródło inspiracji dla wielu późniejszych podróżników i geografów, przesiąkniętych ciekawością świata, gotowych na przekór niezliczonym przeszkodom wyruszyć poza „Słupy Heraklesa” na dalekie bezdroża.
Jakie były pańskie pierwsze podróżnicze kroki?
Podróżniczy chrzest przeszedłem w 1972 roku, w Indochinach. Od tamtej pory przemierzyłem wiele dróg i ścieżek pośród szczytów Bhutanu, świątyń Angkoru, pól ryżowych na Bali. Poznałem Dajaków - „łowców głów” na Borneo, sale hazardowe w Makau, Korowajów z Papui Zachodniej, plemię Jarai w Wietnamie, odwiedziłem palarnię opium w Laosie, jadłem koniki polne w Birmie i psie mięso w Wietnamie. Napotkałem prymitywne plemię amazońskie, które nie miało kontaktu z białym człowiekiem, poznałem jeszcze dawny Związek Sowiecki i otwartość duszy rosyjskiej. Cwałowałem na trojkach jak za czasów Gogola, na Czukotce objadałem się kawiorem i grillowanym jesiotrem, bo nic innego nie było tam do spożycia. Nawet urok Czarnego Lądu uchwyciłem taki, który dzisiaj istnieje tylko na filmie “Pożegnanie z Afryką”. Lata niezwykłych doświadczeń, jednocześnie w krajach pierwszego i trzeciego świata, przesiąkniętych fascynacją egzotyczności oraz ginących kultur i zwyczajów, a także spotkania z ludźmi których nie można zapomnieć.
Podobno pisze Pan książkę o Szanghaju?
Zmieniłem plany, zabrałem się do innego tematu. Trochę szkoda, bo jestem zafascynowany tym trudnym do jednoznacznego zdefiniowania miasta. Bywam tam często i stwierdzam, że Szanghaj jest wielki, przebogaty, elektryzuje, zniewala, szokuje, korci, czyli wciąga bezgranicznie.
Pałkiewicz, człowiek – instytucja. Wokół tej wielowymiarowej postaci narosło sporo legend.
W mojej profesji podróżnika, propagującego pozytywne patrzenia na świat, jestem dumny, że mogę być wolny i stać ponad wszelkimi podziałami. Jestem daltonistą politycznym, nie sympatyzuję z żadną partią, nie interesują mnie ich ideologie. Ten fakt pozwala mi utrzymywać bliskie znajomości z ludźmi z różnych ugrupowań, z którymi nie muszę podzielać poglądów. Ale zasieki postawione przez polityków w naszych głowach nie pozwalają się jednoczyć ludziom wznoszącym się ponad bolesnymi podziałami. Niektórzy napastliwie reagują na moje rozległe kontakty towarzysko-przyjacielskie z prawicą, lewicą, kościelnymi hierarchami, czy elitami rosyjskimi. To mnie nie kłuje, bo jak niektórzy zauważyli, w duchu pluralizmu wnoszę wkład do kompromisu na rzecz demokratycznej transformacji. Laurkę wystawił mi prymas Józef Glemp, pisząc w 2007 roku: „Pan Pałkiewicz zasłużył na żywe uznanie”.
Stoi Pan ponad podziałami, skąd wobec tego pojawiają się zarzuty o nietolerancję, rasizm, dyskryminację rasową czy ksenofobię?
O to trzeba zapytać wszystkich hiper wrażliwych na chorą poprawność polityczną. Wielu mnie nie lubi, bo głoszone przeze mnie bezkompromisowe poglądy wzbudzają dużo kontrowersji i przysparzają mi wrogów. Potępiam europejskie elity za hipokryzję i posuniętą do granic absurdu zasadę „poprawności politycznej” wobec „nietolerancyjnych” muzułmanów. Uważam, że czas najwyższy skończyć z paranoiczną political correctness. Strach lub koniunkturalizm polityków sprowadza się do tego, aby przypadkiem nikogo nie urazić i nie narazić się synom Allaha. W imię tolerancji ośmieszają się, wypierając się własnej tradycji i wartości zachodniej demokracji. Obowiązująca dzisiaj tolerancja, czyli życzliwe otwarcie się na innych ludzi, wymusiło rezygnację z własnych zasad. Europejscy liderzy polityczni są bez jajec. Trzeba naprawdę być idiotą, aby okazać nieproszonym gościom tyle atencji. W normalnym domu gospodarz dba najpierw o swoją rodzinę, a potem zajmuje się gośćmi.
Logiczna kolejność.
Żądania imigrantów stają się jednak coraz bardziej aroganckie. Należy wymienić choćby żądanie usunięcia krzyża w szkole, podstawowego znaku chrześcijańskiego, symbolu historii i tożsamości europejskiej, bo „widok ukrzyżowanego trupa razi uczucia muzułmańskich dzieci”. Nowy, widoczny na każdym kroku kosmopolityczny styl życia niszczy rodzimą kulturę, degraduje narodowe normy i wartości zachodniej demokracji. Kiedy przebywam w kraju arabskim, muszę bacznie zwracać uwagę, aby nie obrazić ich strojem, gestem, czy zachowaniem, które są dla nas normalne, a dla nich nie do przyjęcia. Nie rozumiem, dlaczego moi wnukowie muszą tolerować drażniący widok kobiet w czarnych burkach. Niedawno byłem w Marsylii. Pełna zabytków przypominających czasy Greków, Rzymian, Wizygotów czy Burgundow metropolia, która przetrwała Karola Wielkiego i bombardowania drugiej wojny światowej, ugięła się pod falą islamskiego tsunami kulturowego. Także koniunkturalizm mediów każe zamykać oczy na zagrożenie ekspansji fanatycznego islamskiego radykalizmu. Moralna dwuznaczność staje się nieraz szlachetną cnotą. To wszystko jest po prostu ideologicznym oszustwem.
To bardzo surowe osądy.
Eksperci terroryzmu islamskiego są zdania, że dwie trzecie wyznawców Proroka zasiedlonych na naszym kontynencie, stawia swoje zasady religijne ponad prawem europejskim. Dodają przy tym rzecz przerażającą: większość z nich w głębi duszy czuje wrogość do Zachodu, cieszy po każdym ataku terrorystycznym, bo to stanowi moralne podbudowanie słuszności ich przekonań, ich wiary. Anjem Choudary, radykalny brytyjski imam pochodzenia pakistańskiego, który często bronił dżihadu i wychwalał bin Laden oraz Państwo Islamskie, po zamachu na „Charlie Hebdo” w Paryżu, bez ogródek powiedział, że tak jak wszyscy muzułmanie, był szczęśliwy, że zamordowani satyrycy nie będą już obrażać proroka Mahometa. Wiadomo też, że po każdym krwawym zamachu, sympatyzujący z Państwem Islamskim dzielą się na mikroblogach i serwisach społecznościowych swoją radością. Dlaczego ci niby dobrzy muzułmanie nie powstrzymają swojego kuzyna, brata muzułmanina? Dlaczego odwracają głowy?
Jak Pan ocenia społeczność LGBT i ideologię gender?
Kiedyś mężczyźni napinali muskuły i podkreślali, patrzcie na mnie, jestem dominującym macho. Dziś zastąpiła ich rzesza dumnych członków tryumfalnych, rosnących jak po deszczu parad równości. Podkreślę, żeby nie było wątpliwości: nie należę do tych którzy nie tolerują odmiennych zachowań seksualnych, nie mam nic przeciwko osobom LGBT i ich związkom partnerskim. Irytują mnie tylko te happeningi z tęczowymi flagami, bo ich uczestnicy narzucają wizerunek sprawiający wrażenie, że to oni stanowią powszechną społeczność. W rezultacie wygląda na to, że wszyscy inni są anormalnymi niedobitkami. A o gender, już lepiej, aby Pan nie pytał. Żyję ciekawszymi tematami, nie mam czasu na absurdalne dyskusje o homoseksualnej propagandzie, czy liberalizacji małżeństw jednopłciowych.
Ma Pan idoli, autorytety, wzory do naśladowania?
Mówią, że w trudnych sytuacjach pomaga życiowy drogowskaz, przykład jakiegoś guru. Kiedyś, na początku mojej drogi po bezdrożach świata, wpatrywałem się w takie figury, głównie bohaterów książek podróżniczych, ale z czasem rozpłynęły się one w mroku przeszłości i przychodziło mi samemu otwierać drzwi. Dzisiaj brak jest wyrazistych drogowskazów i autorytetów moralnych, jednoznacznych granic między czarnym i białym, bo zwykle dominują odcienie szarości. Mam wiele satysfakcji, bo często mentoruję głodnym świata młodym ludziom.
Zaskoczył i wzruszył mnie fakt, że w październiku 2019 r. Niepubliczna Szkoła Podstawowa w Mostach, na przedmieściu Lęborka w województwie pomorskim, przyjęła moje imię. Grono nauczycielskie twierdzi, że patron tchnął w uczniowskie serca i umysły wiarę i nadzieję, uświadamiając, że nie ma rzeczy niemożliwych, są natomiast słabości, z którymi należy walczyć by następnie odważnie iść po marzenia i zdobywać wyznaczone sobie cele.
Zwiedził pan cały świat. Jest jeszcze w stanie coś Pana zaskoczyć?
Cały czas jestem zaskakiwany. Zaskakują mnie telefony komórkowe w najbardziej oddalonych regionach świata, wśród mnichów buddyjskich, aborygenów, Indian. Ale najbardziej szokuje inwazja turystów. Cywilizacja technologiczna nieuchronnie dokonuje wielkich zmian. Zmienia się naturalne środowisko, w miejsce aborygenów pojawiają się skanseny z mieszkańcami wystawiającymi na sprzedaż swoje życie codzienne i kulturę bez autentycznych wartości. A pomyśleć, że jeszcze do wczoraj należeli oni do żyjących skamieniałości. Agresywny przemysł turystyczny dewastuje światowe zabytki i pomniki przyrody stanowiące wspólne dziedzictwo ludzkości. Kiedyś spacerowałem w Turcji po wapiennych tarasach Pamukkale przypominających fantastyczne, jakby zamrożone kaskady. Nawet kąpałem się pośród jedynego w swoim rodzaju cudu natury. Kiedy stwierdzono, że równowaga ekologiczna tego bajkowego, o barokowym przepychu miejsca jest mocno zagrożona, wyznaczono szlak spacerowy z którego nie można teraz zboczyć. Z tego samego powodu cierpi XV-wieczne sanktuarium Machu Picchu. Byłem tam w końcu lat 70. i w 2007 roku. Za pierwszym razem spotkałem tam kilku turystów, za drugim- kilka tysięcy. Specjaliści twierdzą, że ekosystem i stan budowli nie jest w stanie stawić czoła takiej lawinie gości, którzy rozruszają fundamenty budowli i przyśpieszają erozję górskich zboczy. Jeśli nie wprowadzi się pewnych restrykcji, to masowa turystyka zniszczy w ciągu krótkiego czasu, to co jeszcze niedawno wyglądało na wieczne
Wnikliwie obserwuje Pan współczesność. Z czym Panu dzisiaj najtrudniej jest się pogodzić?
Zegary w dobie komputeryzacji nielitościwie przyśpieszyły rytm naszego życia. Z oczami skierowanymi na wskazówki chronometrów, ciągle się gdzieś śpieszymy. Nie możemy się obyć bez komórki i nie nadążamy za wszystkim, nie ogarniamy co wokół nas się dzieje. Komunikacja elektroniczna wnosi cały świat do naszego domu i nie jesteśmy w stanie wszystkiego przetrawić. Bombardują nas reklamą, ogłupiają prostackimi obrazkami telewizyjnymi. Rytm przemian, które objęły wszystkie dziedziny naszej egzystencji oraz planetarna ewolucja zachowań społecznych sprawia, że skazani jesteśmy na nieustanny wyścig. Jak tylko ktoś się zatrzyma, traci pozycję, wypada na boczny tor i jest pozbawiony warunków egzystencji. Powszechny kult pieniądza i duchowa pustka robią swoje. Okrutne i surowe prawa dżungli, w których dominują mechanizmy zmuszające człowieka do ciągłej walki o przetrwanie. Do zaprzedania swoich ideałów, pozbawienia się własnej tożsamości, do pozbycia się uczuć, walorów moralnych i przyjaznych relacji z ludźmi. Zwyciężają najsilniejsi psychicznie i najbardziej drapieżni w swych decyzjach.
Mieszka Pan i we Włoszech i w Polsce. Gdzie czuje się Pan bardziej komfortowo?
Kiedy wracam do domu z innego kontynentu, podczas postoju tranzytowego w Amsterdamie, bądź Frankfurcie, biorę zwykle głęboki oddech: jestem w domu. Nie powiem, gdzie lepiej się czuję, bo w obu krajach widzę plusy i minusy. Podczas gdy poczciwa Europa Zachodnia, zawsze wyrażała pewną nieufność do Europy Środkowo-Wschodniej, nie skrywając swojego dystansu, a nawet traktując ją z pewną nieufnością, czy nawet z pogardą, to Włochy należą do krajów najbardziej nam sprzyjających. Dzisiaj, niezależnie od rozczarowania obecnym stanem UE, z jej ultra nowoczesną tożsamością, otwarciem dla imigracji i zanikiem tradycji, wciąż jeszcze czuję się dumnym Europejczykiem.
Niebawem początek kolejnego roku. Jakie ma Pan plany na przyszłość?
Siedzę nad książką podsumowującą moje życie. Znalazłem się na równi pochyłej, przerażającej końcówce życia, bez nadziei, bez szans, bez żadnego już potem. Muszę się śpieszyć, od teraz nie mogę stracić ani chwili. I chociaż wciąż jestem młody duchem i w każdą pracę angażuję się w stu procentach, to nic już nie zmieni faktu, że barwny film mojego życia dobiega definitywnie do punktu docelowego. Świadomość nieuchronności końca tego spektaklu, jakim jest życie, zmusza do głębszej refleksji nad przemijaniem, nad schyłkowym okresem, do bilansu życiowego i wreszcie do rachunku sumienia i pytania o sens życia.
Pojawiają się chwile, kiedy w głowie zalega nutka lęku. Wprawdzie wszyscy czegoś tam się boimy, chorób, utraty pracy, czy bankructwa firmy, to jednak strach przed czymś ostatecznym, nieodwracalnym kresem życia, ma wymiar szczególny, bo dotyczy czegoś nieuchronnego. W natłoku myśli i chaosu mentalnego odczuwam dramatyczne pragnienie odsunięcia od siebie bolesnej świadomości związanej z biologicznym unicestwieniem. Pojawia się wyobrażenie pustki, lęk przed swego rodzaju aktem ostatecznym, „wyprawą w nieznane”, o której nic nie wiemy. Tam, po drugiej stronie, w zetknięciu z Absolutem nie mam żadnych szans. A ponieważ bardzo kocham życie i lubię sprawować nad nim kontrolę, teoretycznie powinienem bardziej bać się od innych.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/478860-nasz-wywiad-palkiewicz-kosmopolityczny-styl-zycia-niszczy