Dlaczego Polaków uhonorowanych tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata jest zaledwie 6992 (według stanu na 1 stycznia 2019 roku), skoro liczba obywateli Rzeczypospolitej zaangażowanych w ratowanie Żydów przed zagładą była znacznie wyższa? Były szef Żydowskiego Instytutu Historycznego profesor Feliks Tych oceniał, że było ich około 200 tysięcy, choć padają także liczby wyższe.
Tak niska liczba odznaczonych Polaków wynika z kilku faktów. Po pierwsze: dopiero w 1963 roku (a więc już po procesie Adolfa Eichmanna) Instytut Yad Vashem w Jerozolimie powołał do życia specjalną komisję, która zajmuje się badaniem materiałów i podejmowaniem na tej podstawie decyzji o przyznaniu dyplomu i medalu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Stało się to zatem niemal dwie dekady po zakończeniu II wojny światowej. W tym czasie zarówno wielu Żydów, którzy ocaleli z holokaustu, jak i wielu z tych, którzy ich ratowali, odeszło z tego świata. Najczęściej ich relacje nie zostały nawet spisane i przepadły bezpowrotnie w mrokach historii.
Po drugie, procedura honorowania wyróżnieniem jest taka, iż wyklucza osoby nie spełniające kryteriów Yad Vashem. Przede wszystkim jest ono przyznawane na wniosek osoby uratowanej, która musi złożyć pod przysięgą zeznania potwierdzone podpisem przed urzędnikiem. To zaś oznacza, że tytułu Sprawiedliwego nigdy nie otrzymają ci, którzy ratowali Żydów, ale ich podopieczni później zginęli. Dotyczy to również Polaków, którzy sami zostali przez Niemców za taką pomoc zamordowani. Na przykład rozstrzelane i spalone żywcem 6 grudnia 1942 roku w Starym Ciepielowie oraz sąsiedniej Rekówce rodziny Kowalskich, Kosiorów, Skoczylasów i Obuchiewiczów (łącznie 33 osoby) nie zostaną uhonorowane pośmiertnie medalem Yad Vashem, ponieważ razem z nimi zginęli ci, którym pomagano. Takich przypadków jest znacznie więcej.
Po trzecie, sami Polacy ratujący Żydów bardzo często nie zabiegali o takie wyróżnienie z różnych powodów. Wielu uważało, że robili tylko to, co należało w takiej sytuacji zrobić, więc nie będą wypinać piersi po ordery. Inni z kolei w realiach komunistycznych bali się ujawniać swojego zaangażowania w ratowanie Żydów, ponieważ często wiązało się to z udziałem w konspiracji AK-owskiej, więc z obawy przed władzami woleli to przemilczeć. Poza tym w latach 1967-1990, gdy PRL nie utrzymywała stosunków dyplomatycznych z Izraelem, wszelkie kontakty z państwem żydowskim były przez komunistów niezbyt mile widziane.
Po czwarte: przez lata państwo polskie (zarówno PRL i III RP) nie dbało o to, by odszukiwać i doceniać bohaterów ratujących Żydów, dekorując ich państwowymi odznaczeniami. Jako pierwszy zrobił to dopiero podczas swej prezydentury Lech Kaczyński.
Obecnie tę misję w sposób zorganizowany kontynuuje Instytut Pileckiego, który uruchomił projekt zatytułowany „Zawołani po imieniu”. Program ma pionierski charakter, ponieważ wydobywa z niepamięci pomordowanych bohaterów, o których milczała do tej pory historia. Chodzi o Polaków, którzy stracili życie ratując Żydów, a nie zostali uhonorowani tytułem Sprawiedliwych i nie mają raczej na to pośmiertnie szans. Instytut Pileckiego oddaje im sprawiedliwość, przywracając zarazem poczucie dumy ich skrzywdzonym i osieroconym potomkom.
W ramach programu w małych miejscowościach, gdzie w czasie wojny rozgrywały się ludzkie tragedie, organizowane są dziś uroczystości i odsłaniane pomniki upamiętniające poległych bohaterów. W przestrzeni publicznej pojawiają się symboliczne znaki pamięci. Ma to wymiar wspólnototwórczy, gromadząc lokalną społeczność wokół postaci, które stają się dla niej wzorem ludzkiej postawy wobec nieludzkich praktyk. Dzięki temu historie, które do tej pory przechowywane były jedynie we wspomnieniach rodzinnych, stają się znane ogółowi społeczeństwa.
Aż dziw bierze, że są ludzie, którym taki projekt przeszkadza. Pojawiają się nawet głosy, by wprowadzić moratorium na tego typu upamiętnienia. Byłoby to pośmiertnym zwycięstwem Adolfa Hitlera oraz podwójnym uśmierceniem naszych bohaterów. Najpierw ich zamordowano, a teraz próbuje się zatrzeć pamięć o ich dobrych czynach.
Instytut Pileckiego niech nie ustaje w swych działaniach, wierny mottu Zbigniewa Herberta:
„musimy zatem wiedzieć
policzyć dokładnie
zawołać po imieniu
opatrzyć na drogę”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/476926-zawolani-po-imieniu