Byłam pierwszym lekarzem w całej Norwegii, który został zwolniony za poglądy. Obecne prawo dyskryminuje wszystkich, którzy uważają, że życie jest święte – od poczęcia do naturalnej śmierci. W Norwegii nikt, kto ma takie przekonania, nie będzie mógł podjąć pracy w medycynie rodzinnej. Przeciwko takiemu czemuś wystąpiłam
—z dr Katarzyną Jachimowicz, polską lekarką pracującą w Norwegii jako lekarz rodzinny, rozmawia Jan Pospieszalski.
Jan Pospieszalski: W tej historii jest wszystko, czego potrzebuje dobry scenariusz: kobieta imigrantka należąca do mniejszości wyznaniowej rzuca wyzwanie potężnemu systemowi. Decyduje się wytoczyć proces norweskiemu państwu i rozpoczyna długi marsz przez trzy instancje sądowe. Po pięcioletnich zmaganiach wygrywa. Nie chodzi tu ani o pieniądze, ani o chęć postawienia na swoim. Motywacją są wartości, prawa człowieka, godność osoby ludzkiej. Czy czuje się pani wygrana?
Katarzyna Jachimowicz: Tak. Czuję się wygrana, choć nie spodziewałam się tego.
Ale zacznijmy od początku. Jak wygląda ochrona życia w Norwegii?
Aborcja jest dozwolona na życzenie do 12. tygodnia ciąży, a ze wskazaniem medycznym – gdy występuje choroba dziecka lub matki – do 18. tygodnia. Uchwalenie tego prawa przed laty to tylko etap pewnego stałego procesu. W Norwegii trwa przesuwanie granic tylko w jedną stronę: przeciwko życiu. Ustawa uchylająca ochronę życia przeszła jednym głosem, przy masowych protestach środowisk chrześcijańskich. Wielu uczestników było aresztowanych. Spotykam ludzi, którzy przyznają, że spędzili dwa tygodnie w więzieniu. Pastorzy, którzy protestowali, zostali usunięci z pracy, ponieważ w Norwegii Kościół jest instytucją państwową. Od tego czasu aborcja pochłonęła pół miliona istnień ludzkich – 10 proc. populacji.
Pytam, ponieważ to ważne w kontekście pani historii. Kiedy się pani dowiedziała, że zostaje zniesiona klauzula sumienia?
Kiedy wyjeżdżałam z kraju, wiedziałam, że do obowiązków lekarza rodzinnego w Norwegii należy kierowanie na aborcję i stosowanie antykoncepcji wczesnoporonnej. Jednocześnie wiedziałam też, że istnieje klauzula sumienia, że mogę tych świadczeń nie robić. Nie sądziłam, że Norwegia, w której jest wolność i tolerancja, będzie bardziej totalitarna pod tym względem niż Polska za czasów komunistycznych.
Ale z czasem okazało się, że powołanie się na klauzulę sumienia dyskwalifikuje panią jako lekarza rodzinnego.
Od stycznia 2015 r. zaczęła obowiązywać nowa ustawa o zawodzie lekarza rodzinnego. Doprecyzowano jednoznacznie zakaz klauzuli sumienia w medycynie rodzinnej.
Czy odbywało się to przy akceptacji społecznej?
Tak. Nawet przy sporych manifestacjach przeciwko klauzuli sumienia. W chwili gdy zmieniano prawo, w całej Norwegii było 16 lekarzy powołujących się na klauzulę sumienia. W tym ja. Przeciw nam były potężne wielotysięczne feministyczne manifestacje. Moja szefowa postawiła mnie pod ścianą: albo zmieniasz swoje poglądy, albo musisz zrezygnować z pracy. Oczekiwali, że sama zrezygnuję. Dwóch moich kolegów Norwegów, którzy byli w podobnej sytuacji, złożyło już takie wypowiedzenie. Ja postąpiłam inaczej. Widząc, że prawa lekarzy o poglądach chrześcijańskich są sukcesywnie ograniczone, nie chciałam tego zrobić. Prawo do klauzuli sumienia jest prawem człowieka. Nie można wykonywać zawodu, mając dwie różne normy moralne. Skoro jestem katoliczką, jestem za życiem. Zabijanie człowieka, nawet w bardzo wczesnej fazie, jest czymś niedopuszczalnym. Oczekiwano, że będę wykonywała swoją pracę, zostawiając wartości moralne w domu. A przecież ja jestem integralną osobą. Powiedziałam mojemu szefostwu, że to oni mnie muszą zwolnić. Sama z pracy nie zrezygnuję.
Co było dalej?
Czasem w sytuacjach bez wyjścia okazuje się, że mamy wybór. Ten sposób utraty pracy pozwolił mi obnażyć pewne mechanizmy w Norwegii, a pokazanie tych mechanizmów jest już w pewnym sensie wygraną.
Co pokazało wyrzucenie pani z pracy?
Że Norwegia jest krajem nietolerancyjnym. Akceptuje się tu różne narodowości, wyznania, mniejszości, wszelkie możliwe style życia, ale mój okazał się nie do zaakceptowania. To jest jawne łamanie praw człowieka. I to zostało dostrzeżone przez opinię publiczną. Byłam pierwszym lekarzem w całej Norwegii, który został zwolniony za poglądy. Samo pokazanie, jak działa państwo, już było moim zwycięstwem. Rozważałam ewentualne zaskarżenie tej decyzji do sądu, jednak wtedy wydawało mi się to nierealne. Potrzeba było ogromnych środków i dobrego adwokata, środowiska medycznego, które bym mnie poparło. Ja byłam sama.
Znalazła się pani bez pracy. Co postanowiła pani zrobić?
Kiedy mnie zwolniono, zupełnie przypadkowo pojawiła się propozycja pracy na psychiatrii. Skorzystałam z niej.
Na psychiatrii? To zupełnie inna specjalizacja.
Tak, to zupełnie nowe wyzwanie. Jednocześnie zgłosili się do mnie przedstawiciele Stowarzyszenia Lekarzy Chrześcijańskich – protestanci. Znaleźli adwokata i zapewnili środki, by pozwać pracodawców do sądu.
Jak zareagowała gmina?
Byli wściekli, próbowali mnie przekupić, żebym odstąpiła od pozwu. Zaproponowano mi ekwiwalent pieniężny na przekwalifikowanie się. Była to równowartość najniższej norweskiej pensji. Ta suma w najmniejszym stopniu nie rekompensowała mi utraty nawet miesięcznych zarobków.
Czy wystąpiła pani do sądu z pobudek materialnych?
Nie. Chodziło mi oto, że obecne prawo dyskryminuje wszystkich, którzy uważają, że życie jest święte – od poczęcia do naturalnej śmierci. W Norwegii nikt, kto ma takie przekonania, nie będzie mógł podjąć pracy w medycynie rodzinnej. Przeciwko takiemu czemuś wystąpiłam. Żadna kwota pieniędzy nie mogła mnie przekupić.
Jak wyglądała pierwsza rozprawa?
Mój adwokat bardzo dobrze się przygotował. To był wywód filozoficzny, historyczny, prawny oznaczeniu klauzuli sumienia dla człowieka, ludzkości i lekarzy. To nie zostało wysłuchane. Wyrok był negatywny. Sąd nie dopatrzył się złamania prawa. Orzekł, że mój sposób traktowania kobiet jest dyskryminujący, ponieważ kobieta, przychodząc do mnie, mogłaby się spotkać z odmową założenia spirali wczesnoporonnej, a mężczyzny taka odmowa nie spotka. Gdy to usłyszałam – mimo że przegrałam – nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
Z czym wiązało się przegranie procesu?
Przede wszystkim z ogromnymi kosztami sądowymi. Kilkaset tysięcy koron. Ale postanowiłam walczyć dalej. Byłam przygotowana na długi bieg, nawet do Strasburga.
Czy były jakieś echa procesu?
Tak. Już po pierwszej rozprawie w norweskich mediach nastąpiła zmiana tonu. Komentarze były bardziej wyważone. Nie było już takiej nagonki na środowisko lekarzy chrześcijańskich. Ciekawe były komentarze pod publikacjami norweskimi – pełna skala postaw: od szyderstwa, bagatelizowania, po wyrazy szacunku i akceptacji. Feministki miały ze mną kłopot, bo wyrzucono z pracy kobietę, imigrantkę, przedstawicielkę mniejszości wyznaniowej.
W końcu doszło do rozprawy w drugiej instancji.
Powtórzyliśmy naszą argumentację, ale tym razem wezwaliśmy na świadka przewodniczącego Zrzeszenia Lekarzy Rodzinnych. Zeznał, że praca z taką osobą jak ja, która z pobudek moralnych i religijnych odmawia wykonywania pewnych procedur, wcale by mu nie przeszkadzała. Że można zorganizować pracę tak, by pogodzić szacunek do wartości lekarza i sprawną pracę przychodni. W tej rozprawie również jako świadek zeznawał inny lekarz. On też zachował się przyzwoicie. Solidarność zawodowa wzięła górę, mimo że nie podzielał moich poglądów. W mojej obronie apel podpisali inni lekarze, koledzy z pracy. Dostałam duże wsparcie.
Ale przecież oni nie podzielali pani poglądów.
No właśnie. Ale uważali, że mam prawo odmawiać wykonywania procedur, które uznaję za niegodziwe. To musiało rodzić u nich konflikt sumienia. Ta sytuacja sprawiła, że owi lekarze musieli na nowo stanąć wobec problemów, które już dawno uznali za rozstrzygnięte. Mój przekaz był jednoznaczny: życie jest święte od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Jednocześnie prawo pozwala zabijać dzieci do 12. tygodnia. Te dwie rzeczywistości obok siebie rodzą niepokój, drażnią sumienia lekarzy i pacjentów. W tym czasie miałam bardzo dużo rozmów z pacjentkami po aborcji. Towarzyszyłam im w procesie pogodzenia się z tym. Przychodziły i opowiadały mi o swoim żalu. O tym, że może powinny były postąpić inaczej. Jedna rzecz się powtarza – jest niezwykła, aż ciarki przechodzą, jak o tym mówię. Każda z nich mówi o wielkim poczuciu osamotnienia. W momencie podejmowania decyzji wszyscy mówią: „To jest twoje prawo, twój wybór”. Apotem wszyscy odsuwają się od konsekwencji. Te wszystkie kobiety opowiadają o straszliwej samotności. Gdzie my jesteśmy jako rodzina, opieka medyczna, jako społeczeństwo? Dlaczego ich nie wspieramy? To powtarzające się poczucie osamotnienia przewija się we wszystkich świadectwach. A tak na marginesie – nieraz pytam znajomych księży, czy kobiety spowiadają się z aborcji? Tak, przyznają. A ilu mężczyzn się z tego spowiada? Nie ma takich! Ado tanga trzeba dwojga. Gdzie jest mąż, partner? Gdzie tatuś tych dzieci?
Wróćmy do procesu. Co wydarzyło się w drugiej instancji?
Po prostu wygrałam. Uzasadnieniem wyroku było właśnie to, czego chciałam: prawa człowieka.
Ale na tym historia się nie skończyła.
Gmina wystąpiła z apelacją do Sądu Najwyższego, czego konsekwencją była kolejna rozprawa. W Sądzie Najwyższym było pięciu sędziów. I tym razem wygrałam stosunkiem głosów pięć do zera! W najśmielszych oczekiwaniach tego się nie spodziewałam.
Pani wygrana odbiła się szerokim echem w mediach. Jak zareagowały środowiska chrześcijańskie?
Chrześcijańskie stowarzyszenie lekarzy uznało to za wielki sukces, który świętowaliśmy na specjalnej konferencji.
A jak zareagował Kościół katolicki?
Dostałam zaproszenia z dwóch norweskich parafii, ale poza tym – muszę powiedzieć – że sprawa dla nich jakby nie istniała.
A środowiska polskie? Czy pani wygraną Polonia potraktowała jako swój sukces?
To trudne pytanie. Polskie organizacje polonijne tego nie odnotowały.
A polskie parafie, polscy księża, a może biskupi w Polsce?
Nie. Osobiście nie usłyszałam ani słowa, choćby np. „Dobra robota! Obroniłaś katolickie wartości”. Nic takiego nie miało miejsca.
Co pani dawało siłę?
W tej historii dużo było takich chwil, gdy musiałam się oprzeć na nauce Kościoła, na Słowie Bożym, na rekolekcjach ignacjańskich. Dużo modlitwy i dużo pracy: ora et labora. Dostałam też wsparcie z zupełnie zaskakującej strony. Chwilę przed rozprawą znajoma rozesłała informację po zakonach kontemplacyjnych w całej Polsce. Dostałem tysiące e-maili informujących, że ludzie się za mnie modlą. Taki szum – powiew wiatru. A więc ten Kościół, który się modli, który stoi przed Jezusem, ten Kościół mnie wsparł. Protestanci pytali: „Myśmy zorganizowali adwokata, zbieramy pieniądze, a co twój Kościół katolicki dorzuci?”. Ja mówię: „Nie mam kasy, ale mam potwierdzenie, że klasztory kontemplacyjne modlą się za nas, również za was, za protestantów”. To był prawdziwy ekumenizm. Gdy katolickie zakonnice modlą się za protestantów, gdy razem występujemy we wspólnej sprawie, to jest coś, przed czym piekło zamiera. To jest zwycięstwo Jezusa tu i teraz. Doświadczyłam podczas tej historii takich rzeczy, których nie mam gdzie opowiedzieć. Po raz pierwszy mówię je publicznie.
Ta historia bezpośrednio nie zmieniła prawa, ale zmienia ludzkie serca?
Tak. Gdy moi pacjenci się dowiedzieli, że kończę pracę, kiwali głowami ze zrozumieniem: „No bo ty musiałaś tak wybrać, bo katolicy tak mają”. Byłam jedyną katoliczką, jaką oni znali osobiście, i uznali, że taki jest właśnie katolicyzm. Czy to nie jest najmocniejsze świadectwo? Dużo podobnych historii doświadczyłam.
Jakie były skutki prawne wygranego procesu?
Pojawił się dokument rządowy dotyczący klauzuli sumienia w różnych zawodach, w którym opisano moją sprawę jako przypis do ważnych analiz instytucjonalnych i prawnych. Czyli trafiłam do historii (śmiech). Był też przypadek młodej lekarki z Kościoła zielonoświątkowego, którą zwolniono na stażu, gdy powoływała się na klauzulę sumienia. W procesie sąd odwołał się do mojej historii, dzięki czemu wygrała i mogła ukończyć staż. Większość zmian w prawodawstwie niestety idzie przeciwko życiu. W tej chwili była burzliwa dyskusja dotycząca selektywnej aborcji ciąż mnogich. Bywają sytuacje, że kobieta zgłasza się do aborcji, mając dwójkę zdrowych bliźniaków, i chce jednego usunąć.
Jak to wygląda?
Pod kontrolą USG wchodzi się igłą do serduszka dziecka, tego, które leży bliżej głowicy USG, i wstrzykuje się mu chlorek potasu, który powoduje migotanie komór, po czym następuje zatrzymanie akcji serca i dziecko umiera. Następnie organizm resorbuje te resztki po dziecku, tak że teoretycznie nie wpływa to na drugie dziecko. Ale zdarzają się powikłania i w efekcie tego procederu dochodziło do poronienia i śmierci drugiego dziecka. W efekcie burzliwych zmagań udało się zablokować prawo selektywnej aborcji na życzenie w ciąży bliźniaczej.
W poprzedniej kadencji Sejmu nie udało się w Polsce ochronić życia dzieci, u których niepełnosprawność rozpoznano przed urodzeniem. Czeka nas pewnie dyskusja na ten temat. Co by pani powiedziała matkom, które się obawiają, czy urodzą zdrowe dziecko?
Chore dzieci się leczy, a nie zabija. W Polsce są hospicja perinatalne z wysoko wykwalifikowanym personelem medycznym, który jest po to, by takim osobom pomóc i otaczać je troską.
Pani batalia do dziś nie została zamknięta. Dlaczego?
Sąd przyznał mi odszkodowanie za czas, kiedy nie mogłam pracować, nie określając jednak jego wysokości. Mimo że minął rok, w dalszym ciągu gmina nie wypłaciła mi pieniędzy. Oni uważają, że nie byłam stratna finansowo, przedstawiają różne nieprawdziwe dane. A tak naprawdę to jest próba oszukania mnie.
Pięć lat zmagań i nie widać końca?
Niestety.
Warto było?
Warto! Jeśli nie my, to kto? Ktoś musi podnieść ten temat. Klauzula sumienia przeszła akurat przez moje życie. Więc okazuje się, że ja musiałam to podjąć. Trzeba się zachować przyzwoicie. Tu i teraz, niezależnie, ile to kosztuje… warto było. Należę do pokolenia, któremu na maturze cytowano „Pana Cogito” Herberta: „Musisz dać świadectwo…, to kwestia smaku…”. Ta historia pokazuje, że indywidualna osoba niemająca dużych zasobów jest w stanie coś zmienić. I to przesłanie chciałam przekazać jako podsumowanie. Żebyśmy się nie bali. Możemy coś zrobić, powiedzieć, co myślimy. Oczywiście konsekwencje mogą być duże. Ale nagroda też jest duża.
Skąd brać siłę?
Gdy miałam chaos w sobie, pomagał mi stały rytm dnia: odsłuchiwanie w drodze do pracy Słowa Bożego, kształtowanie dnia według tego. To był taki spokojny marsz – krok za krokiem. Jeśli masz długą i trudną drogę, trzeba ją podzielić na kawałeczki plus modlitwa, wsparcie bliskich. Kiedy jest się w sytuacji pozornie bez wyjścia, to masz wybór: albo będziesz narzekał i złorzeczył swoim wrogom, albo weźmiesz najmocniejszą chrześcijańską broń, jaką są miłość i przebaczenie. Od samego początku konsekwentnie modliłam się za osoby z drugiej strony. Zaczęłam od przebaczenia. Chrześcijanie nie wygrali dlatego, że ich lwy na arenach zjadły, lecz dlatego, że byli w stanie przebaczyć. Po to Bóg nas spotyka w różnych trudnych sprawach, aby ta druga strona mogła przez to czegoś doświadczyć. Być może się nawrócić? To duże słowo. Ja nie mam aż takich ambicji. Ważne jest, jaką się ma postawę. Trzeba mieć postawę wyprostowaną.
Rozmawiał Jan Pospieszalski
Wywiad ukazał się w 48 numerze tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/476641-wywiad-wstrzasajaca-relacja-polskiej-lekarki-z-norwegii