To była długa, ciężka batalia. Najpierw bitwa o Muzeum II Wojny Światowej, w którym zabrakło miejsca dla niektórych z największych polskich bohaterów. Później ciężka przeprawa wokół uroczystości upamiętniających niemiecką agresję na II Rzeczpospolitą. Wreszcie spór o ekshumacje na Westerplatte, i w ogóle o przyszłość tego świętego miejsca, które Gdańsk najpierw zaniedbał, a później nie chciał pozwolić, by państwo polskie zrobiło i elementarne porządki, i konieczne badania.
A po drodze ciągła debata wokół ważnego pytania, które postawił tygodnik „Sieci”: „Czy Gdańsk chce do Niemiec?” Wokół pytania, które miało zwrócić uwagę na fakt, że w tamtejszym ratuszu, i nie tylko, ktoś zapomniał, kim jest, kogo powinien czcić, i gdzie są granice między poszanowaniem przeszłości miejsca, w którym przyszło żyć przesiedlonym wbrew woli Polakom, a narodową apostazją.
Na każdym etapie władze Gdańska strzelały z tak grubej amunicji, jak tylko się dało. Broniły się zawzięcie, sięgając po metafory często skandaliczne, po oskarżenia z gruntu nieprawdziwe, po histerię i panikę moralną wreszcie. W każdej sprawie były „na nie”. W każdej. Widać było, że niespecjalnie myślą, czy opór służy czemuś dobremu, czy jest zwykłym emocjonalnym odreagowaniem, jakąś dziwną złością na państwo polskie. Chwilami wydawało się, że sprawa jest po prostu beznadziejna, że może być tylko gorzej.
Aż przyszedł 18 listopada 2019-go roku, dzień, w którym prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz odwiedziła Westerplatte, i ogłosiła:
Poruszona wracam z Westerplatte. Odwiedziłam miejsce, gdzie odnaleziono szczątki polskich bohaterów. Czekam na rezultaty identyfikacji, abyśmy mogli ich godnie pochować.
Na zdjęciach widzimy pochyloną w zadumie prezydent Gdańska. Widzimy płonący znicz. Widzimy biało-czerwoną wiązankę kwiatów i biało-czerwoną wstęgę. A przecież mogłyby być w kolorach Gdańska, jak to już kilka razy się zdarzyło. A tu jednak barwy narodowe.
Czy to szczera zmiana? Czy spójna, połączoną z refleksją, że tej niemczyzny było za dużo, i często w fatalnym guście (vide tradycje przepełnionego nazistowskim żarem Wolnego Miasta Gdańska)? Nie wiemy. Sceptycyzm jest w pełni zrozumiały. Ale też to jest jakiś krok w dobrą stronę. To jest przecież naszym celem: dbanie, by takie miejsca jak Gdańsk i tacy ludzie jak prezydent Dulkiewicz do Polski dojrzeli, a nie by próbowali z niej uciekać, co jest zresztą projektem skazanym na groteskowy finał.
Pani prezydent, ten dzisiejszy gest zasługuje na szacunek. Co prawda, gdyby towarzyszyło mu słowo „przepraszam” byłby jeszcze piękniejszy, byłby naprawdę dojrzały, ale cieszmy się tym, co się zdarzyło. W końcu i tę wizytę można uznać za przeprosiny. A nade wszystko, jeszcze raz: tu nie chodzi o to, czyje na wierzchu, ale czy polskość wychodzi z tego wszystkiego silniejsza.
Oceniając dziś - tak, polskość wychodzi z tych gdańskich batalii silniejsza, mocniejsza, w pewien sposób wręcz zwycięska.
PS.W tym dniu podziękowania należą się tym wszystkim, którzy w tym boju brali udział. Wiemy, jak wysoką cenę często płacili. Ale naprawdę, było warto.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/473555-tak-polskosc-wychodzi-z-tych-gdanskich-batalii-silniejsza