Ludziom w Syrii potrzebna jest nadzieja, co oznacza, że liczy się każdy rodzaj pomocy. Nam się wydaje, że aby pomóc ludziom w Syrii, potrzebne są grube miliardy euro, bo inaczej to jest bez sensu. Grube miliardy euro, owszem są potrzebne, żeby odbudować państwo. Natomiast tak naprawdę pomoc ma polegać na dawaniu nadziei ludziom, którzy chcą tam zostać
— mówi wojewoda lubelski, prof. Przemysław Czarnek w rozmowie z portalem wPolityce.pl
Choć jest Pan wojewodą, to Pańskie działania wykraczają daleko poza granice województwa, a nawet kraju. Był Pan jednym z inicjatorów akcji „Lubelszczyzna dla Syrii”. Skąd wziął się ten pomysł?
Był u mnie o. Ibrahim Alsabagh – franciszkanin z Syrii, który przyjechał wprost stamtąd. Spotkaliśmy się w Urzędzie Wojewódzkim w Lublinie. Jako że obaj mówimy po włosku, dobrze się zrozumieliśmy i spędziliśmy razem długie godziny. Opowiedział mi, co się dzieje w Syrii, w poszczególnych jej miastach. Ja z kolei zabrałem go na Majdanek, żeby pokazać resztki po tym dramacie, jaki spotkał tam Żydów i Polaków. Powiedziałem o. Ibrahimowi, że pewnie przyjdzie taki czas, że i w Syrii zostaną po prześladowaniach jedynie muzea i wspomnienia. Zanim jednak nastąpi czas pokoju, potrzebna jest im pomoc.
Jakiego rodzaju?
Ojciec Alsabagh wyjaśnił, co mnie bardzo poruszyło, że tam w szczególności potrzebna jest nadzieja, co oznacza, że liczy się każdy rodzaj pomocy. Nam się wydaje, że aby pomóc ludziom w Syrii, potrzebne są grube miliardy euro, bo inaczej to jest bez sensu. Grube miliardy euro, owszem są potrzebne, żeby odbudować państwo. Natomiast tak naprawdę pomoc ma polegać na dawaniu nadziei ludziom, którzy chcą tam zostać. Na przykład ludzie w Aleppo chcą budować swoje życie od początku, tak jak warszawiacy w 1945 roku. Wtedy w Warszawie sytuacja była podobna jak w dzisiejszej w Syrii. Jednak dzięki nadziei odbudowa szła do przodu i Warszawa, dom po domu, powstała z gruzów. Tak samo miasta syryjskie powstaną z gruzów, tylko trzeba dać ich mieszkańcom nadzieję.
Jak więc zabraliście się za dawanie tej nadziei?
Razem z Fundacją Pomoc Kościołowi w Potrzebie w pół roku zebraliśmy 400 tysięcy złotych. Przy średnim koszcie remontu mieszkania w miastach w Syrii (6000 złotych), dało to rzeczywiście sporą liczbę mieszkań, które wyremontowano z tych pieniędzy. Była to zbiórka przed kościołami, zbiórka SMS-owa, koncerty charytatywne, wpłaty na konto. Wspierali nas studenci KUL-u i innych uniwersytetów. Bardzo mocno zaangażował się także kościoły w diecezji lubelskiej i siedleckiej, które przekazały po kilkadziesiąt tysięcy złotych zebranych na ten cel w niedzielę na tacę. Diecezja prawosławna również włączyła się do tej akcji.
Kto dał najwięcej?
Zdecydowanie diecezja siedlecka. Zebrała z tacy ok. 80 tysięcy złotych.
Czyli jak zwykle wszystko opiera się na „wdowim groszu”?
Byli także darczyńcy strategiczni, którzy wpłacali pieniądze na konto, np. większe firmy, które zachęcaliśmy, by uczestniczyły w akcji.
Jak pieniądze trafiły do Syrii?
Ogromnym wsparciem był dla nas ks. prof. Waldemar Cisło z organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Żeby rzeczywiście pomagać, trzeba wiedzieć, jak to robić. A Pomoc Kościołowi w Potrzebie wie to doskonale. W końcu to dla nich nie pierwsza, nie dziesiąta, ani nie setna tego rodzaju akcja. Właśnie ks. prof. Waldemar Cisło koordynował przekazanie pieniędzy, aby w najbezpieczniejszy sposób trafiły w odpowiednie miejsca. Symbolicznym wydarzeniem było wręczenie symbolicznego czeku na 400 tysięcy złotych na Zamku w Lublinie w obecności arcybiskupa Stanisława Budzika i arcybiskupa Abla z diecezji prawosławnej na ręce biskupa z Syrii.
Czy była jakaś odpowiedź z Syrii?
Otrzymaliśmy liczne e-maile, m.in. od polskiej siostry, która pracuje w Syrii. Pisała, że ludzie są szczęśliwi, że w Lublinie też zbiera się pieniądze, żeby odbudować Syrię z gruzów i bardzo dziękują, że się nimi interesujemy. Sam fakt, że my tutaj wiemy o Syrii, że jest ona tak zniszczona, i że chcemy pomagać i działamy, już dał im nadzieję, co pozwoliło im myśleć o tym, żeby zostać w kraju i nie wyjeżdżać. To bardzo ważne.
Później zaangażował się Pan w kolejną akcję: „Wolni-Niewolni”. Jak do tego doszło?
To jest historia bardziej prywatna, dlatego że Radosław Malinowski, prezes fundacji Haart Kenya, jest moim kolegą ze studiów. Razem studiowaliśmy prawo na KUL-u. Po studiach wstąpił do zakonu Ojców Białych Misjonarzy Afryki. Wyjechał jako brat, jeszcze przed święceniami kapłańskimi, na misję do Kenii. Później zrezygnował z pracy misjonarskiej i ożenił się z Kenijką, nota bene z tego samego plemienia, z którego pochodzi rodzina Baracka Obamy. Razem zaangażowali się bardzo mocno w pracę na rzecz zwalczania handlu ludźmi. Powstała fundacja Haart Kenya, która zajmuje się pomocą ludziom, którzy stali się ofiarami handlu niewolnikami. Po sukcesie akcji „Lubelszczyzna dla Syrii” Radosław zaproponował, byśmy wspólnie zrobili podobną akcję, która wesprze działalność jego ośrodka w Kenii. Zorganizowaliśmy to na takich samych zasadach jak poprzednio, także przy wsparciu stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Zebraliśmy około 200 tysięcy złotych, co jak na warunki afrykańskie jest sumą bardzo dużą.
Na co zostały przeznaczone te środki?
Na pomoc osobom, które trafiają do ośrodka założonego przez Radosława Malinowskiego i wymagają rozmaitych terapii. To ci, którzy zostali ocaleni z handlu ludźmi, często okaleczeni fizycznie, niekiedy psychicznie, a niekiedy i psychicznie, i fizycznie. Potrzebują wsparcia medycznego, psychologicznego lub psychiatrycznego. Dzięki tej pomocy mają szansę wrócić do normalnego życia po traumie, którą przeżyli.
Czy wcześniej stykał się Pan z dramatem ludzi w tamtych częściach świata?
Głównie dzięki przekazom ks. prof. Waldemara Cisło, który podkreśla, że dzisiaj chrześcijanie są najbardziej prześladowaną grupą religijną na świecie. My sobie kompletnie z tego nie zdajemy sprawy. Owszem zauważamy w Polsce coraz więcej hejtu i mody na chrystianofobię, ale to nie ma nic wspólnego z tym, co przeżywają chrześcijanie na Bliskim Wschodzie, w krajach, gdzie radykalny, wojowniczy islam jest bardzo silny i prześladuje wyznawców Chrystusa.
Czy uważa Pan, że państwo polskie powinno przyjmować chrześcijan z tamtych rejonów?
Państwo polskie przede wszystkim powinno pomagać chrześcijanom w tamtych państwach, bo chrześcijanie są tam potrzebni. Chrześcijaństwo jest potrzebne wszędzie. Ojciec Ibrahim Alsabagh mówił nam, że odejście chrześcijan stamtąd będzie zamknięciem historii Kościoła na tamtych ziemiach. Powinniśmy więc dokładać wszelkich starań, by pomagać chrześcijanom tam, gdzie mieszkają. My jako Europa nie jesteśmy w stanie przyjąć wszystkich, którzy chcieliby stamtąd przyjechać tutaj. Tymczasem społeczność międzynarodowa robi zbyt mało, by pomagać tam na miejscu, a przede wszystkim, by zatrzymać wojnę na Bliskim Wschodzie. Dopiero pokój i bezpieczeństwo w tamtym regionie mogą zmienić sytuację na lepsze.
Rozmawiała Kamila Hedvig Górny
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/470436-wywiad-czarnek-aleppo-jest-podobne-do-warszawy-z-1945-roku