To, co obserwujemy nie tyle może od kilku lat, co kilku dziesięcioleci to próba narzucenia całym grupom ludzi, a nawet narodom, określonej koncepcji prawdy, która zostaje poddana manipulacji i potraktowana instrumentalnie. Dzieje się zatem to, przed czym św. Jan Paweł II przestrzegał w encyklice „Veritatis splendor”.
Stwierdzono, że rozbicie rodziny może prowadzić do łatwego sterowania społeczeństwem. Stosunkowo szybko, bo w ciągu jednego pokolenia można tak rozbić rodzinę, że następne pokolenie będzie pozbawione jakiegokolwiek przyzwoitego świata wartości
— powiedział w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Stanisław Mikołajczak, przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pytanie, jak szybko można zniszczyć naukę?
Tej ostatniej sztuki próbowało już w przeszłości wielu – z różnym skutkiem. Z próbami poskromienia jej z pomocą ideologii, dość skutecznymi, ale nie na tyle, żeby zupełnie zamknąć jej usta, mieliśmy do czynienia w przeszłości, kiedy na polskich uczelniach królowała filozofia marksistowska, czy ekonomia polityczna. A przecież te zapędy sowieckich komunistów nie wzięły się znikąd…
Na długo przed bolszewicką rewolucją jednoznaczny stosunek do nauki miał rosyjski carat. Podróżujący po Rosji w 1839 roku francuski markiz Astolphe de Custine w swoich „Listach z Rosji” pisał wprost, że Katarzyna Wielka „stworzyła szkoły, aby zadowolić francuskich filozofów, których pochwał pożądała jej próżność”. Gubernator moskiewski, jeden z jej dawnych faworytów, nagrodzony luksusowym wygnaniem do dawnej stolicy państwa – jak opisuje de Custine – skarżył się jej kiedyś, że nikt nie posyła dzieci do szkół, na co cesarzowa odpisała mniej więcej tymi słowy:
Drogi książę, nie narzekaj na to, że Rosjanie nie chcą się kształcić. Wprowadzam szkoły nie dla nas, lecz dla Europy, bo NALEŻY PODTRZYMYWAĆ NASZĄ RANGĘ W JEJ OPINII, ale gdyby nasi chłopi zechcieli się uczyć, ani ty, ani ja nie utrzymalibyśmy się na naszych miejscach.
Astolphe de Custine przytacza jeszcze jedną historię, tym razem człowieka, który umiłowawszy prawdę – „namiętność niebezpieczną wszędzie” - odważył się napisać, że religia katolicka bardziej sprzyja rozwojowi umysłów i postępowi w sztukach niż bizantyjska, rosyjska. Co więcej, miał śmiałość utrzymywać, że „wielkie losy rasy słowiańskiej ucierpiały z braku katolicyzmu, bo tylko to wyznanie ma w sobie jednocześnie stały entuzjazm, absolutne miłosierdzie i czyste rozeznanie”, a swoją opinię „popierał wielką ilością dowodów i usiłował wykazać przewagę religii niezależnej, to znaczy uniwersalnej, nad religiami lokalnymi, to znaczy ograniczonymi polityką”. I chociaż jego książka umknęła czujnemu oku cenzury, to burza, którą wywołała doprowadziła do aresztowania go, procesu i skazania… na opiekę lekarzy jako umysłowo chorego. „Ten rodzaj tortury zastosowano bezzwłocznie” - pisze de Custine. Trzymano go w zamknięciu do czasu, aż postradawszy zmysły, dobrowolnie przyznał się do obłędu i odwołał swoje poprzednie twierdzenia.
Historia magistra vitae est i na dodatek bardzo lubi się powtarzać. O ile nie dało się już odejść od szkolnictwa powszechnego, o tyle postanowiono je wykorzystać do własnych celów. Jeżeli przyjrzymy się systemom totalitarnym w dziejach, zauważymy, iż zaczynały właśnie od absorbowania nauki z pomocą chorobliwych ideologii. Już nie było miejsca na nauczanie klasyczne, bo człowiek miał zostać oduczony myślenia. Filozofia klasyczna była zatem zastępowana filozofią marksistowską i co ciekawe ta ostatnia przetrwała zarówno upadek III Rzeszy, w której swobodnie się rozwijała w ramach tzw. szkoły frankfurckiej, jak również imperium sowieckiego. Dotrwała do naszych czasów i na fali rewolucji seksualnej 1968 roku przedostała się do szkół i na uczelnie, czyniąc potworne, chociaż częstokroć niedostrzegane spustoszenie.
Zagrożenie to wyraźnie dostrzegał św. Jan Paweł II, który w skierowanych do ambasadorów akredytowanych przy Stolicy Apostolskiej słowach mówił w styczniu 2001 roku:
Na początku tego stulecia ratujmy człowieka. Niech nauka będzie w służbie człowieka. Niech człowiek nie będzie przedmiotem, który się drobiazgowo analizuje, który się kupuje lub sprzedaje. Niech prawa nie będą nigdy uwarunkowane merkantylizmem lub egoistycznymi żądaniami grup mniejszościowych. Żadna władza, żaden program polityczny, żadna ideologia nie są uprawnione do redukowania człowieka do tego, co jest on zdolny zrobić czy wyprodukować.
Słowa te tyczą się nauki jako narzędzia poznania otaczającej człowieka rzeczywistości. Parafrazując słowa papieża Polaka można by powiedzieć, że żadna ideologia i żaden program polityczny nie są uprawnione do redukowania nauki do tego, co przy jej pomocy można by osiągnąć. Nauka powinna służyć prawdzie w klasycznym rozumieniu tego słowa i każda próba zamachu na nią jest de facto próbą zamachu na prawdę dokonywaną w konkretnym celu.
Tymczasem to, co obserwujemy nie tyle może od kilku lat, co kilku dziesięcioleci to próba narzucenia całym grupom ludzi, a nawet narodom, określonej koncepcji prawdy, która zostaje poddana manipulacji i potraktowana instrumentalnie. Dzieje się zatem to, przed czym św. Jan Paweł II przestrzegał w encyklice „Veritatis splendor”. Ojciec Święty napisał w niej:
Gdy zasady te nie są przestrzegane, zanika sam fundament politycznego współistnienia, a całe życie społeczne wystawiane jest stopniowo na ryzyko, zagrożenie i rozkład. Po upadku w wielu krajach ideologii, które wiązały politykę z totalitarną wizją świata – przede wszystkim marksizmu – pojawia się dzisiaj nie mniej poważna groźba zanegowania podstawowych praw osoby ludzkiej i ponownego wchłonięcia przez politykę nawet potrzeb religijnych, zakorzenionych w sercu każdej ludzkiej istoty: jest to groźba sprzymierzenia się demokracji z relatywizmem etycznym, który pozbawia życie społeczności cywilnej trwałego moralnego punktu odniesienia, odbierając mu w sposób radykalny zdolność rozpoznawania prawdy.
Ów brak trwałego moralnego punktu odniesienia stanowi fundament, na którym neomarksizm usiłuje dokonywać dekonstrukcji tradycyjnych struktur społecznych, o zgrozo właśnie z pomocą nauki, jednakże w przeciwieństwie do Katarzyny II nie zamierza izolować poddanych od szkolnictwa, ale przekazywać taką „wiedzę”, aby utrwalić odgórnie narzucany model, niezależnie od kosztów społecznych.
Paradoksem współczesności jest to, że żyjąc w społeczeństwie na wskroś informacyjnym, dostęp do prawdziwej nauki zaczyna być czymś reglamentowanym, natomiast wykładowcy z powołania, jak prof. Aleksander Nalaskowski – niszczeni, ponieważ wiernie przekazują nabytą wiedzę i doświadczenia, bazując na dowodach i precyzyjnym warsztacie krytycznym nie zaś stworzonych przez niektórych filozofów fantasmagoriach, pseudonaukowych wizjach, którym udało się przedostać na katedry.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/464348-prawdziwa-nauka-staje-sie-towarem-reglamentowanym