To nie przypadek, że postkomuniści, każde słowa podważające przyznanie prawa środowiskom LGTB zawierania małżeństw i traktowania ich jako prawdziwych rodzin, przyjmują z furią. Zaczynają mówić o skazywaniu Polski na margines Europy, o państwie nie tylko odwracającym się od tendencji, ku jakim podąża nowoczesna Europa, ale o ich deptaniu. O powrocie do czasów średniowiecza, jako symbolu wstecznictwa, zabobonu, zapaści na drodze postępu i rozwoju cywilizacji.
Postkomunistów i ich następców, czyli dzisiejszą lewicę, w równym stopniu rozsierdza podkreślanie wiary i Kościoła katolickiego w rozwoju europejskiej cywilizacji, jak również niezwykłej roli Kościoła jako ostoi naszej wspólnoty narodowej i zarazem depozytariusza systemu wartości, tradycji, kultury i języka, będących fundamentem naszej narodowej tożsamości. A kiedy padają realne i prawdziwe stwierdzenia, że odrzucenie systemu wartości opartych na fundamentach nauki Kościoła prowadzi w objęcia nihilizmu, postawy czy wręcz doktryny niszczycielskiej, zwolennicy lewicy nazywają takie opinie sianiem nienawiści wprowadzaniem podziałów między ludźmi. Gdy zaś uwagi o potrzebie korzystania z dorobku etycznego Kościoła dla rozwijania wartości duchowych, czyniących z człowieka byt ponad biologiczny, formułuje polityk, postkomuniści i ich obecni spadkobiercy posądzają go o propagowanie rządów autorytarnych czy wręcz dążenie do takiego modelu państwa.
Ci, którzy oskarżają o takie skłonności zwolenników tradycyjnego systemu wartości, najczęściej doskonale wiedzą, jak fałszywe tezy wypowiadają, ale na tym m.in. polega strategia ideologii lewicowych, iż w walce z przeciwnikiem ideowym czy światopoglądowym wszystkie chwyty są dozwolone. Osiągnięcie celu jest dla nich sprawą nadrzędną. Wybór prowadzących do celu środków nie ma żadnych ograniczeń. Argument prawdziwy czy fałszywy jest tak samo uprawniony jeśli tylko spełnia warunek skuteczności.
Takimi zasadami posługiwali się komuniści, a ściślej bolszewicy, czyli realizatorzy w praktyce komunizmu. Z jakim skutkiem wiadomo. Podobne reguły na swój użytek przejęli ideolodzy LGTB i ich promotorzy oraz propagatorzy polityczni. Nie jest to przypadkowe. W obydwu sytuacjach największą przeszkodą w drodze do realizacji swojej ideologii – zarówno dla komunistów jak i dla ideologów LGTB - jest Kościół.
Czy można się dziwić reakcji arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, który komunizm nazywa „czerwoną zarazą”. Czyż nie była epidemią, która dokonała ogromnych spustoszeń w każdej dziedzinie ludzkiego bytowania? Czyż nie podobną „zarazą”, posługując się językiem polskiego duchownego, jest obecna - „tęczowa”? Nie ma ona wprawdzie tak uniwersalnego charakteru, jaki zawierał w sobie komunizm, ale niesie zagrożenia dostatecznie szkodliwe, by traktować ją również jako „zarazę”. Szczególnie wtedy, gdy chce narzucić swój model istnienia i realizacji swych potrzeb wszystkim innym.
Poczucie pobratymstwa z „tęczową zarazą” postkomunistów i inne lewicowe środowiska najwyraźniej zobowiązuje.
Takie właśnie myśli przyszły mi do głowy, kiedy zobaczyłem reakcję senatora Marka Borowskiego na słowa Jarosława Kaczyńskiego niedawno wypowiedziane w Lublinie:
„Chrześcijaństwo jest częścią naszej tożsamości narodowej. Kościół jest ważny dla Polaków i polskich patriotów. Niezależnie od tego, czy jest ktoś wierzący, jest agnostykiem czy niewierzącym. Odrzucamy nihilizm, który wszystko niszczy”.
Marek Borowski:
„To jest kompletne średniowiecze. Skandaliczne słowa. Trzeba to nagłaśniać, bo to jest kolejne dzielenie ludzi. Czysta droga do silnego autorytaryzmu i odejścia od tego, co dziś promuje i czego wymaga Europa”.
CZYTAJ WIĘCEJ: Kolejny… Borowski rozwścieczony po słowach prezesa PiS: To jest średniowiecze. Skandaliczne słowa. Czysta droga do autorytaryzmu
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/463234-poczucie-pobratymstwa-postkomunistow-z-teczowa-zaraza?wersja=mobilna