Dla bystrego obserwatora życia społecznego fascynującym zajęciem jest obserwacja przemian świadomości ludzi, którymi kieruje pewna stała tendencja, którą można nazwać walką o nadanie sensu życiu. Przez wieki ten sens dawała religia. Gdy jej oddziaływanie się kończy, to nie oznacza, że znika ta potrzeba. Zmienia się tylko treść, pojawiają się substytuty, erzace religijnych przeżyć, które mogą wyglądać wręcz na coś antyreligijnego. I to jest pewna wskazówka. Im bardziej antyreligijna tendencja, tym bardziej jest ona bliska swemu przeciwieństwu, czyli religii jako takiej. Ilekroć słyszę działaczy LGBT odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z ludźmi religijnymi na sposób fundamentalistyczny. Są antyklerykalnie zafiksowani. Rzeczowa rozmowa wykluczona. Ich religia to budowa nowego wspaniałego świata wolnego od sprzeczności, które wpisane są w życie. Sprzecznością rodzącą naturalne napięcie jest różnica antropologiczna, między kobiecością a męskością. Zło samo w sobie. Jak pozbyć się tej sprzeczności? Proste. Zlikwidować różnicę. LGBT to radykalna wersja ateizmu bez Boga. Są też inne konfesje, związane z tym, co dotyczy każdego. Chodzi o jedzenie. Do takich wniosków można dojść biorąc pod uwagę fakt, ile miejsca jedzeniu poświęcają media. Tę swoistą zemstę sacrum na kulturze świeckiej świetnie opisał swego czasu Leszek Kołakowski. W tak zwanym dobrym towarzystwie rozmowa o seksie jest traktowana jako coś naturalnego. Tabu stanowi religia. Jej przywołanie wywołuje niepokój i agresję. Dzieje się tak gdyż religia przywołuje pytania egzystencjalne, co wiąże się z ciężarem, który natychmiast odbiera życiu pożądaną lekkość. Religia LGBT jest dla tych którzy są ambitni. Dla mniej ambitnych „sakralne” staje się jedzenie i jego celebracja.
Jedzenie sensem życia? Nie tyle samo jedzenie, co pogoń za różnorodnymi doświadczeniami smakowymi. I w związku z tym pojawiły na przykład restauracje, gdzie podaje się potrawy w absolutnej ciemności, aby zintensyfikować doznania smakowe. Ma to wszystko cechy swoistej „mistycznej komunii z jedzeniem”, czyli pragnienia przeżycia czegoś, co wyrywa człowieka ze sfery profanum i przenosi go w sferę sacrum. Ta „wynalazczość” wskazuje na nowy etap kulinarnej historii Zachodu, który wiążę się z nadmiarem jedzenia. Rozwój kapitalizmu po II wojnie spowodował sytuację dotąd w historii niemającą miejsca. Można przeżyć życie nie pracując, zaopatrując się w śmietnikach. Ten nadmiar spowodował koniec teologii. Związek wydaje się oczywisty, gdyż jak się wydaje, teologia to nauka o nadmiarze.
Doskonałym wyrazem takiego kulinarnego przesytu był film „Wielkie żarcie”, który pokazał jak następuje upadek klasy średniej, która wyzbywa się republikańskich cnót na rzecz rozpasania kulinarnego i seksualnego. Film ten zrealizowany w 1973 roku, nazywany dekadenckim, był tylko metaforą stanu ducha burżuazji, która straciła wiarę w Boga. Czterech przyjaciół w średnim wieku: producent telewizyjny, pilot samolotów pasażerskich, chorujący na cukrzycę sędzia i restaurator spotykają się w willi jednego z nich, w Paryżu, aby popełnić samobójstwo – umrzeć z przejedzenia. Pierwszego wieczoru obżarstwa panowie oglądają zdjęcia erotyczne i opowiadają o swych dokonaniach. Na następny wieczór sprowadzają na teren willi trzy prostytutki. Do towarzystwa dołącza też nobliwa wydawało by się nauczycielka, poznana przez panów przypadkowo za dnia i zaproszona na wieczorną ucztę. Przy niej prostytutki jawią się jako rozsądne pozbawione hipokryzji kobiety. Bohaterowie niczego sobie nie żałują i od tego nadmiaru kolejno konają. Dekadencja w wydaniu bohaterów tego filmu była radykalna, można by rzec „teologiczna”. Tracąc poczucie sensu życia, postanowili konsekwentnie pożegnać się z nim, wykorzystując w tym celu to, co najmilsze na tym łez padole.
Bohaterowie „Wielkiego żarcia” nie wiązali w żaden sposób jeszcze swoich kulinarnych i seksualnych obsesji z sakralnością, czyli nie potrafili swemu żarciu nadać wyższego sensu. Żarcie to żarcie, sex to sex. Z pewnego punktu widzenia można na ten film spojrzeć jako na głęboko apokaliptyczny, jako już nie zapowiedź śmierci Zachodu, tylko ilustrację faktu, który się dokonał. Ale żadna spektakularna zapowiadana „śmierć Zachodu” nie nastąpiła. Być może jeszcze jest przed nami. Komediodramat „Wielkie żarcie” jest przedni i kto chce w nim zobaczyć komedię, zobaczy komedię a kto dramat, ten dramat. Ale podejrzewam, że ci, którzy zobaczą w nim komedię tylko, będą patrzyć na tych czterech dekadentów z Paryża z roku 1973, z dozą pewnego ciepłego protekcjonalizmu, albo film wyda im się od początku do końca po prostu idiotyczny.
Dlaczego? Bo jedzenie stało się dla nich para-religią. Aby nie umrzeć od przejedzenia, ocalić się przed biologicznym samounicestwieniem, trzeba było w obrębie „kultury wielkiego żarcia” znaleźć drogę ascezy. Owe restauracje, w których podaje się jedzenie w absolutnych ciemnościach, właśnie na to wskazują. W takim miejscu nie weźmiesz w łapy wielkiej tłustej golonki, ani nie przyniosą tobie schabowego wielkości lotniska, które to potrawy, według ustaleń ekspertów od jedzenia skracają życie. Ta nowa subtelna kultura smakowania, bynajmniej nie żarcia, jest związana z ekonomią prestiżu. Pojawiło się teraz „ideowe żarcie ascetyczne”. Ta ascetyczność i samo-wyrzeczenie wskazuje na praktyki para-religijne w obrębie kultury jedzenia. Asceza ma na celu samodoskonalenie, czyli pielęgnowanie wewnętrznej harmonii. Ostatnimi czasy pojawiło się także hasło „czyste jedzenie”. Nie bardzo wiadomo, co ono oznacza i na czym polega. Obsesja „czystości” ma związek z religią. Rytuały inicjacyjne wiążą się kąpielą, myciem, czystością. Ludzi ogarnia swoiste szaleństwo na punkcie zdrowego odżywiania. Z tą obsesją zdrowia kryje się lęk przez śmiercią. Ta obsesja zdrowia stała się swoistą paranoją, która nakazuje ustawiczną nerwową koncentrację na własnym ciele, wsłuchiwanie się we własny organizm po zjedzeniu dietetycznego smootha z jarmużem. Pojawiło się coś, co można by określić mianem narcyzmu kulinarnego. Ludzie przy stole wymieniają doświadczenia jak ich żołądki reagują na to, co zjedzą. O prestiżu świadczy korzystanie w usług dietetyka. Pojawiło się nowe zaburzenie psychiczne, które nazywa się ortoreksją, co oznacza obsesję na punkcie zdrowego jedzenia. Obawa przed popełnieniem kulinarnego błędu dietetycznego prowadzi, obok pragnienia szczupłej sylwetki, do anoreksji. Pojawia się niepokój, czy moja dieta jest jeszcze aktualna, czy nie zmieniła się czasem kulinarna ortodoksja. Poszukuje się „idealnych” zasad żywieniowych. W trakcie tych poszukiwań eliminuje się z niej kolejne produkty. Na końcu może zniknąć nawet jabłko, gdy nie wiadomo z jakiego sadu pochodzi. W programach kulinarnych, zadowolonych życia kucharzy-grubasów zastąpiły prezenterki o figurach modelek z paryskich wybiegów.
Kiedyś ludzie zapisywali do kościelnego chóru, by śpiewać ku chwale Pana Boga, względnie do klubu sportowego lub biblioteki. Teraz tworzą „rodziny kulinarne” i nie śpiewają, nie grają, nie czytają dla wyższej przyjemności, tylko wsłuchują się w śpiew własnych żołądków i jelit jak reagują na czyste jedzenie. Alleluja!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/458516-para-religijne-paranoje-ludzi-nowoczesnych