Znajmowy Węgier, który dobrze orientuje się w polskiej rzeczywistości, powiedział mi niedawno, że na Węgrzech taki film jak „Kler” jednak by nie powstał. Mimo, że społeczeństwo jest dużo bardziej zeświecczone, a opozycja sfrustrowana może nawet bardziej niż u nas, bo bez niemal żadnych nadziei na szybkie odzyskanie władzy.
Coś w tym jest, i nie chodzi tu tylko o ten konkretny film. Nawet dziś w wielu krajach zachodnich tak skrajnie wulgarne prowokacje, jakie obserwujemy nad Wisłą, albo nie mają miejsca, albo mają mocno ograniczony zasięg. Tymczasem u nas szydzenie z Maryi, przeróbki najświętszych symboli wiary i polskości, wreszcie profanacje obejmujące nawet Najświętszy Sakrament, są akceptowane, a nawet pochwalane, przez główny nurt opozycji. W ten swoisty przemysł profanacyjny angażują się nie tylko egzotyczni performerzy z obrzeży, ale ludzie ze świecznika życia kulturalnego i naukowego.
Skąd bierze się ta szczególna wściekłość i brutalność lokalnej lewicy, dziś właściwie w pełni skolonizowanej przez ideologię LGBT?
CZYTAJ: NASZ NEWS. Jan Strzeżek złożył doniesienie do prokuratury na ohydną profanację Matki Bożej!
Na pewno wyrasta ona z ogólnej irytacji, że Polska wciąż walczy, wciąż się broni, i to na wielu frontach. Że opór nie tylko nie słabnie, ale nawet narasta. Że owszem, elgiebeterzy mają swoje sukcesy, ale jednak szańców jeszcze nie przerwali. Ba, ich ofensywa dała okazję obozowi rządzącemu do przeprowadzenia szybkiej kontry i zdobycia kilku cennych punktów w ostaniach wyborach.
Uderzenie w symbole wiary to także uznanie faktu, że katolicyzm jest absolutnie centralnym punktem polskiej tożsamości; jeśli upadnie, będziemy miazgą, z którą zrobią co zechcą.
Ale ta wściekłość, ten szczególny radykalizm, wynika także z faktu, że Polska jest krajem realnie pluralistycznym. Mamy media, które pomagają LGBT, ale także takie, które ostrzegają, patrzą na ręce, alarmują. Mamy profesorów, którzy - dokładnie tak samo jak ich duchowi dziadkowie w latach komunizmu - chcą złamać polskie przywiązanie do wartości, ale mamy także takich, którzy alarmują, że nadchodzi nowy totalitaryzm. Dzięki temu spór się toczy, i LGBT musi ciężko pracować (a sponsorzy muszą dużo łożyć), by osiągnąć to, co na Zachodzie udało się stosunkowo prostymi sztuczkami w typie „śmierci i ożycia” pana Diduszki.
To dlatego nasz lokalny przemysł profanacyjny jest tak radykalny. Wiedzą, że tu metoda salami, uśpienia, oszukania, może nie zadziałać - właśnie za sprawą pluralizmu.
Wniosek: dbajmy o ten pluralizm medialny i intelektualny, bo to dziś nasza najpoważniejsza broń w tej wojnie o przetrwanie cywilizacji i normalności.
Także o tym pisze Marzena Nykiel w bardzo ważnym artukule w najnowszym wydaniu tygodnika „Sieci”. Mocno polecam.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/456794-dlaczego-krajowy-przemysl-profanacyjny-jest-tak-brutalny