Prawdę mówiąc, nie lubię określenia naukowcy. Dawniej wszystko było dość jasne. Wobec ludzi o określonym statusie naukowym używało się słowa uczeni. Przynależał ten termin osobom o wybitnym dorobku myślowym, tak wybitnym, że próby zakwestionowania go narażały oponenta nie tylko na przegraną w sporze, ale wręcz na śmieszność. Termin „uczony” w użyciu bywa coraz rzadszy, nie sądzę, by zmurszał ot tak, z własnej woli. Jeśli dobrze pamiętam, to wielki uczony, prof. Jerzy Haber, któremu w pełni zasłużenie przysługuje tytuł twórcy polskiej szkoły katalizy, szepnął kiedyś w krakowskim gronie znajomych, rozmawiających o uczelnianych kadrach – są też wśród nas naukawcy. To nawiązanie do kwasu siarkawego, który jest substancją słabą i dość nietrwałą. Oczywiście ten wstęp ma się nijak do dzisiejszej sprawy, ale nie potrafię go pominąć z uwagi mą silną więź z terminem „uczeni”.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Zaskakujący list naukowców przeciwko „dyskredytowaniu Gdańska”. Zarzucają mediom używanie „niemieckiego straszaka”
Zatem, jak podają dzisiejsze media, około 200 naukowców podpisało list otwarty, który ma być protestem rzuconym w publiczną przestrzeń, ponieważ ta korespondencja nie jest konkretnie zaadresowana. Protest dotyczy tego, że „wykorzystuje się każdą okazję, by Gdańsk stygmatyzować przy pomocy „niemieckiego straszaka”, odwołując się do negatywnych stereotypów, uprzedzeń i lęków”. Pismo jest dość obszerne, kto chce, znajdzie je bez trudu w internecie. Jego treść nawiązuje do krytycznych komentarzy w mediach, „szczególnie związanych z obozem rządowym i nie spotyka się to z negatywną reakcją ze strony aktualnych władz politycznych. A wręcz przeciwnie – parlamentarzyści, członkowie rządu, czy też samorządowcy biorą w tym aktywny udział.”
Z pewnością lepiej zrozumiałbym potrzebę tej gromadnej wypowiedzi ludzi związanych z nauką, gdyby jasno zareagowali na durną, spowodowaną zapewne nieuctwem, albo skrajną nieuczciwością wobec historii wypowiedzią wiceprezydenta Gdańska Grzelaka, który zasłynął całkowitym usprawiedliwieniem napadu niemieckich hord na Polskę w 1939, albowiem „złe słowo Polaka” mogło wojnę sprowokować. Przecież to głupota w najczystszej postaci! Gdzie byli wówczas naukowi sygnatariusze otwartego listu? Honor Gdańska jest ważny, a honorem Polski można pomiatać? O zaniedbaniach na Westerplatte nie ma potrzeby tu wspominać, tak samo, jak o mundurach warty honorowej przy sarkofagu śp. Pawła Adamowicza. Ponoć były to uniformy garnizonu Polskiego Garnizonu Królewskiego Miasta Gdańska sprzed zaborów. Łudząco podobne do mundurów pruskich, więc jednak można uznać wydarzenie za prowokację. Ale wszystko to pal licho! Nieodezwanie się przez naukowców w sprawie spowodowania wojny „złym słowem Polaka” praktycznie likwiduje wszelkie przyczyny sprokurowania dzisiejszego listu. Chcąc mieć rację przy omawianiu przyczyn pożaru, trzeba najpierw zatrzymać podpalacza. A ten zgłosił się nawet osobiście.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/450433-list-naukowcow-ktorzy-wczesniej-wiceprezydenta-nie-widzieli