Przekazałam fundacji Nie Lękajcie Się podejrzenia, że Marek Lisiński wyłudził ode mnie pieniądze. Dotarła do mnie odpowiedź: ale o co chodzi, przecież on jest naprawdę chory – opowiada „Katarzyna” [prawdziwe imię zostało ukryte – red.] w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.
Dziennikarze „Gazety Wyborczej” ujawnili, że Marek Lisiński, były już szef fundacji Nie Lękajcie się, wyłudził pieniądze od ofiary księdza pedofila i domagał się kasy od braci Sekielskich. Z kolei Wirtualna Polska donosiła, że pożyczył pieniądze od księdza, nie oddał ich, a później oskarżył duchownego o molestowanie.
W „Gazecie Wyborczej” ukazał się wywiad z „Katarzyną” [prawdziwe imię zostało ukryte – red.], którą oszukał Lisiński. 26-latka była ofiarą pedofila, która otrzymała milion złotych zadośćuczynienia od Towarzystwa Chrystusowego.
Przeczytałam kilka komentarzy i zaczęłam ryczeć. No bo jak czytam, że to cios poniżej pasa, że co teraz będzie z fundacją, że zaszkodziłam ofiarom ,bo do kogo one teraz pójdą… Przecież ja zdecydowałam się o tym powiedzieć właśnie ze względu na ofiary. Na tych, którzy zaufali Markowi.(..) Nie spodziewałam się, że tylko osób będzie nadal stało za nim murem. (…) Zarzuca mi się na przykład, że poleciałam od razu do mediów. A przecież to nieprawda. Dałam szansę i Markowi, i fundacji, żeby tę sprawę załatwić bez rozgłosu
— mówi Katarzyna o trudnych chwilach po publikacji, w której ujawniono działania Lisińskiego.
Wierzyłam, że ratuję mu życie. Dałam 10 tysięcy, 20 pożyczyłam. Jeszce przepraszałam, że nie mogę mu podarować całości. (…) Przez dwa tygodnie niepokoiłam się brakiem wieści, w końcu odezwałam się pierwsza, Marek odpowiedział, że jest już po operacji i wszystko poszło gładko
— opowiada.
„Katarzyna od miliona” - jak jest przedstawiana – relacjonuje dalej, że Lisiński odezwał się w końcu z pretensjami, że miała opowiedzieć dziennikarce [Katarzynie Surmiak-Domańskiej, tej samej, która przeprowadziła opisywany wywiad – red.] o tym, że pożycza pieniądze od ofiar. Dziennikarka przyznała, że miała tylko pogłoskę i „zablefowała” w tej sprawie: „Marek od razu się przyznał, że pożyczył, ale nie wspomniał na co”.
Najpierw oczywiście próbowałyśmy poinformować fundację. (…)Wiem, że [Mariola Trzewiczek, zaufana „Katarzyny od miliona” - red.] rozmawiała z panią Scheuring-Wielgus w kwietniu i usłyszała od niej: ale o co chodzi, przecież Marek jest naprawdę chory, i że tę informację potwierdziła jej sama pani Anna Frankowska, inna członkini rady
— czytamy. Tymczasem posłanka i była kandydatka Wiosny do europarlamentu odpowiadała mediom, że o całej sprawie dowiedziała się na dwa dni przed publikacją „GW”, czyli 28 maja. „Mam do niej żal za te słowa…” - skomentowała tę sprawę Katarzyna.
Poprosiłam Marka o zdjęcie dokumentacji potwierdzającej, że ma tego raka trzustki. Tylko do mnie, do mojego wglądu. Odpisał: „Małą, przyjedź do Warszawy, spotkamy się i porozmawiamy. Lub jak zechcesz ja przyjadę i spotkam się z wielką przyjemnością. (…) Nigdy przecież nie grałbym na uczuciach i nie oszukał Ciebie. Zaufanie jest dla mnie najważniejsze…”
— opowiada dalej ofiara. Jednak Lisiński nie przedstawił żadnej dokumentacji.
Wysłał absurdalną fotkę, gdzie jest kawałek nie wiadomo czyjego ciała z plamkami. I podpisał: to są moje blizny, czy naprawdę potrzebujesz jeszcze dokumentacji? Uznałam że to już przekracza granice
— czytamy. Okazuje się w dodatku, że Lisiński publicznie pisał o tym, że termin spłaty pożyczki mija do końca grudnia 2019, tymczasem „Katarzyna do miliona” twierdzi, że w umowie był… październik.
CZYTAJ WIĘCEJ:
kpc/”GW”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/450186-oszukana-przez-lisinskiego-wierzylam-ze-ratuje-mu-zycie