Treść tweeta opublikowanego 3 czerwca br. przez Sławomira Cenckiewicza: „Przykra ta rejestracja ks. Józefa Tischnera w kategorii KO i konsultanta Departamentu IV MSW. Szkoda”, wywołały w mediach i na portalach burzę. Jedni powtarzają tę wiadomość tak, jak ją zrozumieli: „Ks. Józef Tischner był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa” – taki oto tytuł pojawił się w „Gazecie Krakowskiej”, inni piszą o rzekomej rejestracji i kolejnym ataku na ostatnie już autorytety. By wyjść z tej gmatwaniny faktów, półprawd, nadinterpretacji i emocji, warto rozdzielić dwie sprawy. Pierwsza i najważniejsza to kwestia faktów – co tak naprawdę wiemy o charakterze kontaktów Tischnera z MSW i SB, druga sprawa to interpretacja zasugerowana przez tweet Cenckiewicza – interpretacja stanowiąca ewidentne nadużycie.
CZYTAJ TAKŻE: Ks. Józef Tischner zarejestrowany przez służby komunistyczne. Cenckiewicz publikuje fragment książki: Przykre, szkoda
Dla niezorientowanych czytelników wyjaśnienie: zabieram głos nie tylko jako dyrektor Instytutu Myśli Józefa Tischnera (IMJT), współodpowiedzialny za ochronę – w imię prawdy – jego dobrego imienia, ale także dlatego, że w latach jego rzekomej kolaboracji z SB, a więc w latach 80-tych, jako jeden z jego najbliższych współpracowników, jego asystent i sekretarz, spotykałem się z nim niemal codziennie.
Najpierw o faktach. Nasz instytut (IMJT), który gromadzi w archiwum, opracowuje i udostępnia wszelkie materiały dotyczące działalności swojego Patrona, już w roku 2006 wystąpił o informacje dotyczące Tischnera znajdujące się w zasobach IPN. Nie znaleźliśmy tam jednak niczego, co mogłoby wskazywać na jakąkolwiek formę jego świadomej współpracy z organami bezpieczeństwa PRL-u. W odnalezionych niedawno w zbiorze zastrzeżonym dokumentach – do czego nawiązuje tweet Cenckiewicza – możemy przeczytać, że w latach 80-tych ks. Tischner został zarejestrowany przez SB jako kontakt operacyjny a następnie jako konsultant. Dokumenty te nie stwierdzają jednak niczego poza faktem samej rejestracji, która mogła dokonać się bez wiedzy, nie mówiąc już o zgodzie, osoby zarejestrowanej. Sama taka informacja nie poszerza zatem w sposób istotny naszej wiedzy. Jak wiadomo, wszyscy księża, a nawet klerycy, byli w czasach PRL-u rejestrowani przez SB, wszyscy mieli zakładane teczki, ze wszystkimi funkcjonariusze różnych departamentów MSW przy różnych okazjach prowadzili rozmowy, których treść była zapisywana w raportach i trafiała do ich teczek. Teczki dotyczące księży zostały podobno zniszczone na początku III RP, a uczyniono to – jak potem wyjaśniał odpowiedzialny za tę decyzję szef MSW Kiszczak – w trosce „o dobro Kościoła”.
Tischner nie tylko jako ksiądz, ale jako kapelan „Solidarności”, przyjaciel Jana Pawła II, dziekan Wydziału Filozoficznego PAT, filozof o międzynarodowej renomie i szerokich kontaktach zagranicznych był dla SB przez wiele lat obiektem szczególnej „troski” – w stanie wojennym znalazł się wraz z m.in. ks. Jerzym Popiełuszko na liście dziewięciu najbardziej niebezpiecznych dla władzy kapłanów. Przyjeżdżał do Tischnera na „rozmowy” sam pułkownik Adam Pietruszka, który niewiele później został skazany w procesie morderców ks. Jerzego. Tych i podobnych rozmów, np. z funkcjonariuszami Urzędu do Spraw Wyznań, czy przy okazji odbierania lub oddawania paszportu, było z pewnością wiele. Nic jednak z tego nie wynika. Każdy, kto miał wgląd do akt zgromadzonych przez IPN może w oparciu o nie podać zarówno przykłady ludzkiej małości czy słabości, jak i roztropności i prawdziwego heroizmu. Może również na ich podstawie analizować technikę i rzetelność pracy funkcjonariuszy SB. Dopóki jednak nie dysponujemy żadnymi konkretnymi materiałami – zapisami takich spotkań-przesłuchań, jest niedopuszczalnym nadużyciem, by nie tylko Tischnerowi, ale komukolwiek, zmuszanemu do rozmów z funkcjonariuszami SB, zarzucać świadomą współpracę. Zasada domniemania niewinności – to, że winę, a nie niewinność, należy wykazać i udowodnić – stanowi podstawę naszej cywilizacji i warto, byśmy o tym nie zapominali.
Interpretacja faktu istnienia dokumentu rejestracyjnego, zapoczątkowana tweetem Cenckiewicza niebezpiecznie odchodzi od tej zasady, bezpodstawnie sugerując jakąś winę Tischnera. Rzeczowa informacja o rejestracji została obudowana w tweecie dwoma niepotrzebnymi i dezinformującymi słowami emocjonalnej oceny: słowem pierwszym – „przykra” i ostatnim „szkoda”. Dla mnie to, że Tischner został zarejestrowany nie jest ani przykre ani przyjemne, lecz neutralne. Przyjmuję, po prostu, do wiadomości, że jest to informacja prawdziwa. Przykre byłoby – a nic do tej pory na to nie wskazuje – gdyby w swoich kontaktach z SB robił coś niewłaściwego. Rzecz w tym, że słowa „przykra” i „szkoda” tak właśnie zostały przez wielu odebrane. Oto dr hab. Sławomir Cenckiewicz, wybitny historyk, autor wielu znakomitych książek, badacz akt PRL-owskich służb, członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej wysyła wyraźny sygnał – „szkoda”, że z Tischnerem było coś nie tak. Niektórym takie odczytanie tweetu nawet się spodobało, ale ogromna większość poczuła się oburzona. Dlaczego ktoś znowu podważa i kala ostatnie polskie autorytety? Kto będzie następny: kardynał Wyszyński, Jan Paweł II? (Akurat – dodam od siebie – ten ostatni stał się już od pewnego czasu obiektem wyjątkowo paskudnej nagonki.) Pojawiły się również głosy, że tweet ten był świadomym działaniem kogoś, kto nie znosi Tischnera, a słowa „przykro i „szkoda” wyrażały w obłudny sposób złośliwą satysfakcję kogoś, kto specjalnie w rocznicę czerwcowych wyborów postanowił Polakom namieszać w głowach i namącić.
Akurat tweet Cenckiewicza ukazał się dzień wcześniej, 3 czerwca, dokładnie w okrągłą rocznicę o wiele bardziej ważnego od wyborów wydarzenia – liturgii, którą w 1979 roku Jan Paweł II odprawił dla młodzieży akademickiej przed kościołem św. Anny w Warszawie w dniu Zesłania Ducha Świętego. Odsyłając produkty „schorowanych wyobraźni”, których pełno znaleźć można w Internecie, tam, gdzie jest ich miejsce, spróbuję Sławomirowi Cenckiewiczowi odpowiedzieć w tym Duchu, którego tchnienie mogliśmy doświadczyć 40 lat temu.
Nie mam żadnego problemu, by założyć jego dobrą wolą i przyjąć, że pisał swój tweet rzeczywiście zasmucony faktem odnalezienie dokumentu z zapisem rejestracji Tischnera. Że w ten sposób spontanicznie wyraził swój żal w stosunku do człowieka, którego jakoś cenił i szanował. Tylko, że taki sposób tłumaczenia może usprawiedliwiać laika, ale przecież nie kogoś, kto jest ekspertem od akt IPN-u i dobrze wie, iż rejestracja nie jest tożsama ze współpracą. Ponadto, działając w sferze publicznej, warto mieć świadomość, że nieprecyzyjnie sformułowane intencje czy myśli, gdy zostaną niewłaściwie odczytane przez innych, nabierają życia i przynoszą nieoczekiwane, niepożądane konsekwencje. Nikt nie jest nieomylny, a zabawy na Tweeterze – jak wiemy – wyjątkowo sprzyjają takim pomyłkom, uproszczonym sądom, czy emocjonalnym i nie do końca przemyślanym reakcjom. Ale może – po chwili refleksji – warto je czasem sprostować.
W najważniejszej księdze naszego świata możemy przeczytać: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”. Pierwsze i ostatnie słowo tweetu, nawet przy uznaniu najlepszych intencji jego autora, z mową „tak, tak; nie, nie”, nie miały niestety wiele wspólnego.
Zbigniew Stawrowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/449819-szef-instytutu-mysli-jozefa-tischnera-odpowiada-na-zarzuty