Realizacja zaleceń WHO co do „edukacji” seksualnej dzieci i młodzieży jest sprzeczna z polskim kodeksem karnym. Kto z nauczycieli czy innych dorosłych realizowałby te zalecenia w przedszkolu czy szkole, ten wciągałby uczniów w czynności seksualne, za co dorosłym grozi kara więzienia od lat 2 do 12 (art. 200. § 1. kodeksu karnego).
To właśnie dlatego zrozumiały opór społeczeństwa wzbudza podpisana przez prezydenta Warszawy deklaracja LGBT+, która przewiduje, że do szkół zostanie wprowadzona edukacja seksualna według standardów WHO. Dokument podpisany przez Rafała Trzaskowskiego spowodował protesty wielu środowisk - rodziców, nauczycieli, polityków, duchownych. Wydaje mi się jednak, że głosy protestu są słabo wyrażane w proporcji do skali zagrożeń oraz do arogancji i buty aktywistów LGBT+. Na merytoryczne argumenty ludzie z tych środowisk reagują zabieraniem mikrofonu, buczeniem, wyzwiskami, zastraszaniem, wzywaniem do ostracyzmu, a także groźbami karalnymi. W tej sytuacji głos tych, którzy chcą chronić dzieci i młodzież, musi być bardziej stanowczy niż dotąd, a argumenty przeciw seksualizacji i demoralizacji dzieci powinny być formułowane bardzo precyzyjnie.
Gdy jesienią zeszłego roku dziesiątki tysięcy rodziców wyszło na ulice niemieckich miast, by protestować przeciwko wprowadzaniu do szkół „edukacji” seksualnej według standardów WHO, aktywiści gejowscy w brutalny sposób zakłócali te protesty. Większość z tych aktywistów pokazywała protestującym rodzicom plakaty, na których było napisane: „Wasze dzieci będą takie, jak my!” Właśnie to jest celem wprowadzania zaleceń WHO do szkół. Od czwartego roku życia dzieci mają być uczone przez „edukatorów” masturbacji i skupiania się na przyjemności w kontakcie z narządami intymnymi. W wieku 4-6 lat dziecku mają oni mówić o związkach z osobami tej samej płci i o różnych koncepcjach rodziny, a także o prawach seksualnych dziecka. W wieku 6-9 lat uczniowie mają od „edukatorów” dowiedzieć się o antykoncepcji, seksie w Internecie, autostymulacji i współżyciu seksualnym. Od 9-go roku życia mają poznawać i akceptować różne sposoby wyrażania seksualności oraz podejmować decyzje dotyczące zyskiwania, lub nie, doświadczeń seksualnych. Od 12-go roku edukatorzy mają przekazywać dzieciom wiedzę o ciąży, także między osobami tej samej płci (według wskazań WHO jest to możliwe!) oraz uczyć dzieci ujawniania wobec innych ludzi uczuć homoseksualnych i biseksualnych.
Pojawia się pytanie o to, kto mógłby wymyślić standardy „edukacji” aż tak seksualizujące, demoralizujące i wprowadzające dzieci w błąd? Odpowiedź znajdziemy wtedy, gdy przyjrzymy się twórcom tychże standardów WHO. To zadeklarowane lesbijki i zadeklarowani homoseksualiści: Sanderijn van der Doef , Daniel Kunz, Wolf Vogel, Rudiger Lautmann. Ten ostatni na łamach magazynu „Pro Familia” napisał: „Prawdziwy pedofil postępuje wobec dziecka nadzwyczaj ostrożnie, a szkodliwość dla dziecka jest w takich przypadkach bardzo wątpliwa.” R. Lautmann jest również autorem książki zachwalającej pedofilię. Tytuł jego książki brzmi: „Przyjemność z dzieckiem”.
WHO jest agendą ONZ. Wydelegowanie przez ONZ homoseksualnych „specjalistów” od „edukacji” seksualnej nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że wieloletni ekspert ONZ – Peter Newell został skazany w 2018 roku za wykorzystywanie seksualne dziecka. Wcześniej zajmował się… zwalczaniem przemocy wobec nieletnich. Był m.in. prezesem organizacji sprzeciwiającej się dawaniu dzieciom klapsów i współautorem dokumentu na temat wdrażania Konwencji Praw Dziecka. Jednak w jego własnym życiu Konwencji nie stosował, gdyż pięć razy dokonał homoseksualnego gwałtu na 12-letnim chłopcu. Andrew MacLeod - były szef Centrum Koordynacji ds. Kryzysu ONZ - oszacował, że w ostatniej dekadzie pracownicy ONZ dokonali tysięcy gwałtów - głównie na nieletnich z krajów trzeciego świata. Jego zdaniem w ONZ może pracować około 3300 pedofilów.
Najlepszym lekarstwem na perwersyjne standardy WHO jest przekazywanie uczniom solidnej wiedzy. Dzieci powinny wiedzieć, że do 15-go roku współżycie czy inne czynności seksualne są aż tak szkodliwe, że zabrania ich kodeks karny, a nie tylko normy moralne. Powinny też otrzymać informację o tym, że w odniesieniu do zachowań seksualnych jedynym pewnym zabezpieczeniem przed chorobami wenerycznymi i niechcianą ciążą jest wstrzemięźliwość przedmałżeńska i wzajemna wierność małżonków. Uczniowie powinni też wiedzieć, że płci nie da się zmienić, gdyż jest ona zdeterminowana biologicznie. Można okaleczyć ciało, ale i tak organizm dziewczyny nie zacznie produkować plemników, a organizm chłopaka nie zacznie produkować komórek jajowych. Uczniowie powinni też wiedzieć, że dzieci i nastolatkowie kontaktują się głównie z rówieśnikami swojej płci ze względu na inny rytm rozwoju psychospołecznego. Nie znaczy to jednak, że mają skłonności homoseksualne. Każdy uczeń powinien też otrzymać wiedzę o tym, że celem seksualności nie jest szukanie maksimum przyjemności, lecz miłość i prokreacja. Szukanie przyjemności to najgorsza z możliwych filozofii życia, gdyż prowadzi ona do erotomanii i innych uzależnień.
Proponuję, by rodzice dopilnowali, aby w każdej szkole na tablicy ogłoszeń był umieszczony art. 200. § 1 kodeksu karnego:
Kto obcuje płciowo z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszcza się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej lub doprowadza ją do poddania się takim czynnościom albo do ich wykonania, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.
„Edukatorów” seksualnych, którzy kierują się standardami WHO, nie powstrzyma ani sumienie, ani szacunek do dzieci, ani protesty rodziców, lecz jedynie kodeks karny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/440370-standardy-who-a-kodeks-karny