Raport przedstawiony przez Episkopat na temat molestowania nieletnich przez duchownych w polskim Kościele obejmuje lata 1990-2018. Dlaczego nie ma jednak danych wcześniejszych, skoro podobne raporty, np. w Stanach Zjednoczonych czy Niemczech, sięgają kilkadziesiąt lat wstecz?
Odpowiedź jest prosta: Kościół w czasach komunistycznych pozostawał na celowniku służb bezpieczeństwa, które poszukiwały „kompromatów” na księży. Jeżeli zdarzały się sprawy nadużyć seksualnych, starano się je rozwiązywać po cichu, nie zostawiając pisemnych śladów, które mogłyby wpaść w niepowołane ręce. Sam słyszałem opowieści o przypadkach kapłanów wydalanych wówczas bez rozgłosu ze stanu duchownego.
Z tego samego powodu, dla którego takie materiały nie pozostały w archiwach kościelnych, mogły one pozostać w archiwach Służby Bezpieczeństwa. Wiadomo, że szantaż obyczajowy był jedną z najczęstszych form wymuszania współpracy.
Z raportu polskiego Episkopatu wynika to samo, co z podobnych raportów w innych krajach, a więc przytłaczająca nadreprezentacja osób o skłonnościach homoseksualnych wśród sprawców pedofilii. Większość z zarejestrowanych przypadków stanowi de facto efebofilia, czyli wykorzystywanie młodych chłopców w wieku dojrzewania (od 15 do 18 lat), charakterystyczne dla mężczyzn o skłonnościach do tej samej płci.
Z tym zresztą wiąże się kolejne zjawisko, nie odnotowane już w raporcie, czyli molestowanie kleryków oraz młodych księży przez ich przełożonych, wykorzystujących w ten sposób zależność służbową (w terminologii anglosaskiej takie ofiary nazywa się „vulnerable adults”, co na polski tłumaczone jest jako „bezbronni dorośli”).
Takie przypadki stanowiły idealne „haki” dla Służby Bezpieczeństwa, która od razu nawiązywała kontakt ze sprawcami owych czynów. Pod tym względem niezwykle pouczająca jest lektura książek Joanny Siedleckiej „Obława” i „Biografie odtajnione”, w których przedstawia ona mało znane karty z życiorysu Jerzego Zawieyskiego (mało znane opinii publicznej, za to świetnie oficerom SB).
Jerzy Zawieyski, dziś już nieco zapomniany, odgrywał niegdyś ważną rolę nie tylko jako pisarz, lecz także polityk. Był członkiem Rady Państwa (jako pierwszy w PRL-u katolik na tak wysokim stanowisku), posłem Koła Poselskiego „Znak”, wiceprezesem PEN-Clubu i Związku Literatów Polskich, a także prezesem Klubów Postępowej Inteligencji Katolickiej oraz przewodniczącym Towarzystwa Przyjaciół Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Przez niektórych nazywany był wręcz „sumieniem narodu”.
Dziś wiadomo, że był on pedofilem, który z 12-letniego Stasia Trębaczkiewicza zrobił swego seksualnego niewolnika. Był też homoseksualistą mającym setki partnerów i urządzającym w swym domu gejowskie orgie, skrupulatnie nagrywane przez Służbę Bezpieczeństwa. Stenogramy z jego wyczynami zajmują ponad tysiąc stron akt w archiwum IPN-u. Ponieważ był dobrze ustosunkowany, to za seks i milczenie płacił młodym poetom lub duchownym ułatwianiem im karier literackich lub kościelnych.
Wśród jego licznych kochanków byli także księża, zakonnicy i klerycy. Służba Bezpieczeństwa identyfikowała ich tożsamość oraz nagrywała intymne zbliżenia. Nie sposób uwierzyć, by tak kompromitujących materiałów SB nie użyła później do werbunku. Trudno o bardziej wymarzony prezent.
Do wnętrza Kościoła przenikało więc podwójne zagrożenie: duchowni należący naraz do dwóch niejawnych układów: lobby homoseksualnego i komunistycznej agentury – obu niszczących Kościół od środka.
Jeśli ktoś chce więc tropić ślady nadużyć seksualnych w polskim Kościele przed rokiem 1990, nie powinien ich szukać w archiwach kościelnych, lecz w archiwum IPN-u.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/438797-wiecej-informacji-o-molestowaniach-kryja-archiwa-sb