Dorośli ludzie wiedzą, że działalność publiczna – a polityka w szczególności – nie jest dziedziną, z której można na co dzień czerpać budujące nauki. Z biegiem czasu stajemy się realistami, a więc nasiąkamy coraz większym znieczuleniem na draństwo, rozsiada się w nas konformista w śmierdzących pantoflach. Realiści uważają, że lepsze jest to, co jest, niż to, co mogłoby idealnie być. Nie mam nic przeciwko realistom, dopóki nie stają się agresywni ani nie usiłują wszystkich przysposobić do swojego kapitulanckiego sposobu patrzenia na świat. Nauczyłem się nawet z nimi żyć. Nie ma bowiem bardziej zasklepionych realistów, minimalistów niż moi rodacy – krakusi. Oni co wybory praktycznie mówią: przy tobie, komuchu Majchrowski, stoimy i stać będziemy, bo każdy nowy zmusiłby nas do wysiłku przystosowywania się do niego. Wyziera z tego nawet pewien fatalizm, ale ludziom okutym krakowską aurą zaiste wiele można wybaczyć.
Prężę te konstatacje w jednym wszelako celu, aby stwierdzić, że nawet przebrzydli realiści, konformiści, fataliści i wszelka inna mieszczańska konduita, nie są w stanie znieść jednego – co brzmi jak fałsz niespodziany, zgrzyt po szkle czy też prężenie się zmoczonego kundla w słotny dzień – hipokryzji!
I znów spieszę wyjaśnić, co my, małopolskie zjawy, pod tym pojęciem identyfikujemy. Już wiecie, że cenimy (my krakowski ludek) realizm, brak wychylania się i szurania, a jednak nie zniesiemy, gdy ktoś górnolotnie się nosi, gada jak wieszcz o moralności i de Republica emendanda, a w życiu gnój z niego, menda i łajdak prostacki.
W ostatnie dni właśnie ugodziły mnie szczególnie te krokodyle łzy wylewane nad trumną mocno kontrowersyjnego prezydenta Gdańska. Udawali modlitwy, łasili się do ołtarza – wszystko po to, aby za kilka chwil wrednie, bez odniesienia do faktów, wzywać do rozprawy z przeciwnikami. Wydawało im się, że wszystkich nabrali na swoją świętoszkowatość i nuże szczuć, podjudzać, podbechtywać do tego, aby cudzymi rękami wytracić konkurencję.
Jedną z najmarniejszych ról w tym nędznym (choć w ich mniemaniu skutecznym) teatrum odegrał ojciec Ludwik Wiśniewski. Jeszcze ołtarz nie ostygł od jego płomiennych wezwań do poniechania nienawiści, a już w świeckim konfesjonale u Olejnik wydzierał się do Jarosława Kaczyńskiego: „Wstydziłbyś się!”.
Oj, wstydźcie się, hipokryci. Ojcowie Wiśniewscy dzisiejszej Polski.
Felieton opublikowany w tygodniku „Sieci” nr 4/2019
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/432321-kiedy-hipokryci-przemawiaja-katonowym-tonem