Nic tak nie obnaża fałszywości ideologii gender jak sport. Jeśli założenia genderyzmu są prawdziwe, to znaczy, że współczesny sport niemal w całości opiera się na dyskryminacji płciowej. Dlaczego bowiem do dyscyplin żeńskich nie są dopuszczane osoby, które co prawda urodziły się mężczyznami, ale w świetle prawa występują jako kobiety?
Niedawno ważący 100 kilo i mierzący 190 centymetrów wzrostu australijski piłkarz ręczny Callun Mouncey przeszedł terapię hormonalną, po której już jako Hannah Mouncey trafił do żeńskiej reprezentacji tego kraju i podczas meczów sieje postrach w szeregach przeciwniczek. Takich przypadków jest na razie niewiele, ponieważ federacje sportowe na całym świecie rękami i nogami bronią się przed ideologią gender. Powoli jednak kapitulują.
W zeszłym roku w USA głośno było o wschodzącej gwieździe „żeńskiej” lekkoatletyki. Na zawodach w Connecticut 15-letnia Andraya Yearwood zdystansowała w sprincie wszystkie rywalki, uzyskując znakomity (jak na dyscyplinę kobiecą w tej kategorii wiekowej) wynik 12,66 sekund na 100 metrów i 26,08 sekund na 200 metrów.
Problem w tym, że Andraya Yearwood urodził się jako mężczyzna. Nie poddał się ani kastracji, ani terapii hormonalnej. Czuje się jednak kobietą i to wystarczyło, że został przez państwo oficjalnie uznany za kobietę. W rywalizacji męskiej nie miałby w Connecticut żadnych szans, bo chłopcy w jego wieku uzyskiwali tam znacznie lepsze rezultaty. W wyścigu z dziewczynkami był jednak bezkonkurencyjny. Nic dziwnego: jego organizm jest w stanie wyprodukować aż 150 razy więcej testosteronu niż rówieśniczek z bieżni.
Ci, którzy próbowali protestować przeciw tej nieuczciwej konkurencji, zostali oskarżeni o dyskryminację i zakrzyczani jako wrogowie tolerancji. Nacisk środowisk LGBT w tej sprawie jest silny, ponieważ akceptacja ze strony świata sportu to dla nich swoisty papierek lakmusowy na prawdziwość wyznawanej przez nich ideologii.
Presja lobby genderowego na federacje sportowe przybrała tak duże rozmiary, że w grudniu zeszłego roku uznała za stosowne zabrać głos była gwiazda światowego tenisa Martina Navratilova, notabene sama zdeklarowana lesbijka i feministka. Na Twiterze napisała:
Nie możesz tak po prostu ogłosić się kobietą i móc konkurować z kobietami. Muszą być zachowane pewne standardy, a posiadanie penisa i konkurowanie z kobietami nie pasuje do tych standardów.
Navratilova wie, co mówi. W 1992 roku, gdy była u szczytu swojej kariery sportowej, zmierzyła się w pokazowym meczu z Jimmym Connorsem, który najlepsze lata miał już za sobą. Czeska tenisistka dostała fory: miała do dyspozycji dwa serwisy, zaś Amerykanin tylko pierwsze podanie, a na dodatek jego strona kortu była o 120 centymetrów szersza. Mimo to Connors pokonał Navratilovą 7:5, 6:2.
Na byłą tenisistkę spadła tak duża fala hejtu ze strony zwolenników tolerancji i przeciwników dyskryminacji, że po dwóch dniach usunęła ona swój wpis z Twitera.
Presja ze strony lobby LGBT nie ustanie, ponieważ dla nich to podstawowa kwestia ich legitymizacji. Jeśli jednak federacje sportowe zaakceptują ideologię gender, oznaczać to będzie de facto śmierć sportu kobiecego (może za wyjątkiem takich dyscyplin jak gimnastyka artystyczna). Po co bowiem kobiety miałyby się garnąć do sportu, wiedząc, że nie mają szans w starciu z mężczyznami?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/430883-zwyciestwo-gender-oznaczac-bedzie-koniec-sportu-kobiecego