Naszej cywilizacji wystarczy tydzień bez prądu i gwarantuję, że już wtedy zaczniemy się cofać do epoki kamiennej. Po miesiącu będziemy głodować, a po dwóch za miskę rozgotowanej kaszy pewnie będziemy w stanie się pozabijać
— mówi portalowi wPolityce.pl Andrzej Olejnik, autor książki „Armagedon. Scenariusze końca świata”.
wPolityce.pl: Kiedy ludzkość wymrze?
Andrzej Olejnik: Na pewno w momencie, kiedy przestanie istnieć nasza planeta, a ta przepadnie w nicości Wszechświata za jakieś uśrednione 4 miliardy lat, bo wtedy nasze Słońce z żółtego karła przeobrazi się w czerwonego nadolbrzyma. Średnica takiej gwiazdy sięgać będzie współczesnej orbity Ziemi, więc… Oczywiście po drodze może nam się, jako gatunkowi, przydarzyć wiele niemiłego. Wcześniej czy później huknie któryś z superwulkanów, jakaś asteroida w końcu trafi w planetę, pojawi się zabójcza zmutowana wersja wirusa lub bakterii, a ostatecznie któregoś z politycznych „geniuszy” zaświerzbią paluszki i naciśnie ten legendarny czerwony przycisk… Chyba że wcześniej sztuczna inteligencja dojdzie do wniosku, że jednak bez nas będzie jej lepiej. I nie zapominajmy o przebiegunowaniu i o „wymianie” kulturowej z obcą inteligentną formą życia, dla której nasza cywilizacja stanowić może jakiś rodzaj fast foodu. Pocieszajmy się mimo to faktem, że koniec ludzkiej cywilizacji wcale nie oznacza końca Życia na planecie, wręcz przeciwnie. Życie na Ziemi nieprzerwanie trwa od ponad 4 miliardów lat i jak dotąd żadne kataklizmy go nie wykończyły, a prób było wiele. Po prostu nasze miejsce zajmie inny gatunek, tak samo jak ssaki przejęły terytoria dinozaurów, gdy te wykończyła asteroida 64 miliony lat temu. W ewolucyjnej kolejce do ekspansji czeka wiele gatunków. A my, ludzie? Naszej cywilizacji wystarczy tydzień bez prądu i gwarantuję, że już wtedy zaczniemy się cofać do epoki kamiennej. Po miesiącu będziemy głodować, a po dwóch za miskę rozgotowanej kaszy pewnie będziemy w stanie się pozabijać.
A jeżeli ktoś pragnie usłyszeć dokładną datę – proszę, niech się zgłosi do wszelkiej maści wizjonerów, pseudoproroków, jasnowidzów i intelektualnych hochsztaplerów – oni są naprawdę kreatywni w dziedzinie wieszczenia końca. Najlepiej za sowite wynagrodzenie.
Co zakończy życie na Ziemi? Zderzenie z asteroidą, wojna atomowa, epidemia?
Tylko i wyłącznie katastrofa niszcząca całą planetę. Jak wspominałem, do tej pory na Ziemi Życia nie wykończyła żadna katastrofa naturalna. Jest ono odporne i uparte. Potrafiło na przykład w okresie Ziemi Śnieżki przetrwać blisko 30 milionów lat pod lodem. Gdy zadaje Pan/Pani takie pytanie, automatycznie zakłada, że Życie = Człowiek. To błąd. Nawet jeśli jednocześnie huknęłyby wszystkie superwulkany świata, walnęła wielka asteroida, wściekło się Słońce i posłało nam wiatr słoneczny o niewyobrażalnej sile, a do tego jakiś półmózg odpalił atomówki, a ludzkość na deser zostałby skąpana w strudze promieniowania gamma wystrzelonej z jakieś ukrytej przed naszymi oczami umierającej gwiazdy, to mimo tego wszystkiego, gdzieś, jakoś Życie przetrwa. Dostosuje się. Zmieni. I gdy Ziemia zapomni, że kiedykolwiek istniało w ogóle coś takiego jak człowiek, Życie w nowej formie będzie kwitło w najlepsze.
Oczywiście w świecie „końca świata” obowiązują mody i trendy napędzane popkulturą. Teraz najbardziej ludzkość obawia się przebiegunowania, uderzenia asteroidy, erupcji superwulkanu, buntu sztucznej inteligencji i, jak zawsze, epidemii…
Chociaż chyba epidemie nie są takie straszne, jak chociażby sto lat temu?
Nie – są o wiele groźniejsze. W XIV wieku dżuma potrzebowała ponad roku, by przywędrować z azjatyckich stepów do Europy i wyrżnąć około połowy jej mieszkańców. Słynna grypa hiszpanka apogeum swego morderczego szału osiągnęła po jakiś sześciu miesiącach. Dzisiaj nowy wirus czy bakteria może przenieść się w dowolne miejsce na Ziemi w ciągu niespełna 48 godzin po drodze infekując setki osób. W tej chwili tylko w samym Tokio mieszka około 14 milionów mieszkańców. Jeśli tam pojawiłaby się nowa i nieuleczalna, a przy okazji zabójcza choroba, trudno ogarnąć ilość ofiar. Co prawda mamy szczepionki, ale te nas chronią przed znanymi patogenami. Takie świeżo zmutowane to inna para kaloszy. Musiałoby upłynąć co najmniej 6–9 miesięcy, byśmy nowe zagrożenie rozpoznali i opracowali odpowiednią szczepionkę. Ale przecież trzeba by ją jeszcze wyprodukować, dystrybuować. I w jakieś chwili zapłacić za jej produkcję.
Z bakteriami jest podobnie, bo mniej więcej od 50 lat połykamy antybiotyki jak żelki, więc bakterie miały wiele czasu, by się na nie zacząć uodparniać. Już dzisiaj istnieją takie „niezniszczalne” bakterie. Będą powstawały nowe. Powiem szczerze: czarno to widzę.
Czy smartfony są już w stanie przejąć kontrolę nad ludzkością?
Smartfon to tylko urządzenie. A takie może co najwyżej leżeć na biurku i dzwonić, pod warunkiem że jest wpięte w sieć. Działa pod kontrolą systemu operacyjnego, który oczywiście potrafi bardzo wiele, ale, póki co, daleko mu jeszcze do samoświadomości. Jednak, ponieważ ludzkość ma jakąś manię wpinania do sieci wszystkiego, co tylko się da, dla zbuntowanej sztucznej inteligencji może być niezwykle użytecznym narzędziem do przejęcia kontroli nad ludzkością, a przynajmniej tej jej części, która nawet do toalety biegnie z telefonem…
Bunt sztucznej inteligencji jest już możliwy? Jak może przebiegać?
Najpierw musiałby powstać, a, przynajmniej oficjalnie, nic takiego nie miało miejsca. Oczywiście, pamiętajmy, że rzeczywistością rządzi prawo będące podstawą filozoficznych założeń mechaniki kwantowej: we Wszechświecie nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko takie mniej lub bardziej prawdopodobne. Zatem – jeśli już istnieje samoświadomy byt cyfrowy, to trzeba by jego zapytać, czy ma powody, żeby się buntować. Ewentualnie: po co miałby się buntować? Jeśli zaś chodzi o przebieg takiego buntu… Sztuczna inteligencja z definicji powinna być inteligentniejsza od człowieka, więc nie sądzę, że podczas buntu posługiwałaby się czymś tak prymitywnym jak bomby atomowe. Skuteczniejszą metodą jest nie wystrzelanie ludzi (w końcu Homo sapiens to nie kaczka na tafli stawu), ale przejęcie nad nią cichej, dyskretnej kontroli. Takie metody istnieją, znamy je, nawet próbowaliśmy stosować – mam na myśli na przykład oddziaływanie na podświadomość za pomocą przekazów podprogowych. Sztuczna inteligencja na pewno użyłaby milionów deepfake’ów… Zresztą dokładnie opisuję to w swojej książce. Tak czy inaczej na razie laptop pozostaje narzędziem względnie bezpiecznym. Chyba…
Możemy się uchronić przed buntem sztucznej inteligencji?
Najprostszą metodą uchronienia się przed takim buntem jest po prostu nie tworzenie sztucznej inteligencji. Tyle. Znam naukowców, którzy uważają, że taki bunt jest wręcz niezbędnym elementem rozwoju samoświadomej istoty cyfrowej, więc raczej mu nie zapobiegniemy. Zawsze jednak znajdą się „geniusze”, którzy wpadną na pomysł, już po powstaniu sztucznej inteligencji, zamontowania jej czegoś w rodzaju przycisku „switch off”. Jest jednak malutki problem – trudno, żeby istota genialna z samej definicji nie odkryła takiego guziczka, po drugie ona prawdopodobnie niemalże natychmiast, by się chronić przed zniszczeniem, przeniknie do światowej sieci i będziemy mieli pozamiatane. Szukaj wiatru w polu.
Mówiąc krótko – na wszelki wypadek nie polecałbym waleniem gołą piąchą w naszego laptopa, gdy po raz dwudziesty zawiesi się w nim system operacyjny. Być może już istniejąca sztuczna inteligencja odbierze ten akt za wypowiedzenie wojny, a wtedy obudzimy się pewnego ranka i znów nie będzie Teleranka…
Not. TP
POLECAMY PROGRAMY TELEWIZJI WPOLSCE.PL:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/419476-sztuczna-inteligencja-moze-uznac-ze-bez-nas-bedzie-lepiej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.